22.01.2025

„Zama” Antonio di Benedetto

Trzydziestoparoletni don Diego de Zama jest urzędnikiem królewskim w zapyziałym miasteczku w Ameryce Hiszpańskiej. Kiedyś słynął jako energiczny pacyfikator Indian i wymęczonych niewolników, teraz nie znaczy nic. Marzy o przeniesieniu w bardziej cywilizowane miejsce, lecz prośby wysyłane do gubernatora pozostają bez odpowiedzi, a protektora nie udaje mu się znaleźć. Musi więc tkwić, jak to określa, pomiędzy odejściem a pozostaniem. Nie może ani wrócić do kraju, ani sprowadzić do siebie żony. Na domiar złego często nie otrzymuje pensji w wyznaczonym czasie i żeby kupić jedzenie, musi sprzedawać meble, a nawet konia. Te wszystkie uciążliwości bardzo go frustrują. Aby jakoś się pocieszyć, szuka znajomości z miejscowymi kobietami. Najchętniej romansowałby z Hiszpankami, ale ponieważ one patrzą na niego z góry (w tutejszej hierarchii Hiszpanki stoją wyżej od Kreola), zadowoliłby się i Mulatką. Zaczepia te różne panie w sposób bardzo natrętny i nietaktowny; chodzi na przykład za nimi, napędzając im strachu. Podgląda kąpiące się kobiety i maltretuje służącą, którą wysłały za nim w pogoń.  

Choć więc Zama znajduje się w paskudnej sytuacji, trudno go żałować, gdyż to osobnik dość odrażający. Lubi na innych wyładowywać złość, donosić, upokarzać. Jest pełen wyższości, wyrachowany, kłamliwy, podejrzliwy – pejoratywne przymiotniki można by mnożyć. Niekiedy oczywiście ma odruchy dobroci, ale raczej rzadko. I choć często zastanawia się nad swoim zachowaniem, z tej autoanalizy nic nie wynika. Rozumieć swoją podłość a starać się poprawić to dwie różne rzeczy, a on się nie stara, bo z góry wie, że nie zdoła zapanować nad swoimi popędami, że wolna wola jest mitem. Poza tym zawsze umie pomniejszyć swoje winy, spojrzeć na siebie jak na ofiarę. Pobiwszy wspomnianą wcześniej służącą, tłumaczy się w ten sposób: „Moja dłoń może uderzyć kobietę w twarz, ale to ja jestem spoliczkowany, ja, który zadałem gwałt własnej godności”[1]. 

Powieść ma formę pamiętnika napisanego przez Zamę i dzieli się na trzy części. Akcja każdej toczy się w innym miejscu: pierwszej w mieście, które obecnie jest stolicą Paragwaju, drugiej – też w mieście, ale w innym domu, mocno zaniedbanym i dziwnym, a trzeciej dla odmiany w dżungli, gdzie wraz z odziałem wojska tropi przestępcę, licząc, że odzyska utraconą sławę. W tej ostatniej części urzędnik naraża się wiele niebezpieczeństw ze strony dzikich zwierząt, poszukiwanego bandyty czy wreszcie Indian, bo przecież nie wszyscy są pokojowo nastawieni do białych ludzi. 

À propos Indian, Zama spotyka w dżungli grupę czerwonoskórych mężczyzn, którzy padli ofiarami niesamowitego okrucieństwa: wrogi szczep wyłupił im oczy. Ale co ciekawe (i według mnie niezbyt wiarygodne), ślepcy w ogóle nie rozpaczają, dostrzegając w swojej sytuacji wiele zalet: „Kiedy plemię nauczyło obywać się bez oczu, stało się szczęśliwsze. Każdy mógł, kiedy chciał, znajdować się w samotności. Przestał istnieć wstyd, osądzenie, obwinianie; przestały być potrzebne kary. (...) Ażeby jeszcze bardziej się wyizolować, niektórzy walili się po uszach, aż im popękały bębenki”[2]. 

Tę ciekawą, choć nieco dziwną powieść śmiało można nazwać historyczną, gdyż świetnie jest w niej odmalowane Królestwo La Platy z lat 1790-1799. Obserwujemy szczegóły obyczajowe, ogromny rasizm, żałosne warunki życia pracowników administracji hiszpańskiej. W powieści nie brakuje wzmianek o okrucieństwach, takich jak na przykład śmierć kilkuletniej Mulatki, zabijanie koni, zabijanie szpadą psów, brutalne walki mężczyzn, przemoc wobec kobiet. Niekiedy atmosfera z realistycznej zmienia się w oniryczną, rzeczywistość zaczyna splatać się z czymś na kształt snów czy majaków Zamy i my, czytelnicy, nie wiemy, co tak naprawdę się dzieje. Co to za postać przemyka po domu, w którym urzędnik wynajął kąt do spania? Kim jest mały chłopiec, którego Zama zauważa w trudnych chwilach swojego życia? 

Autor ma dar tworzenia barwnych, złożonych postaci. Szczególnie dobrze wyszły te kobiece. Na kartach książki spotkamy więc bogatą żonę ustosunkowanego Hiszpana, która z wielką pewnością siebie i sprytem wodzi mężczyzn za nos, dziwną damę, która przysyła Zamie liściki i wierzy, że mają romans, młodziutką dziewczynę narażającą swoją dobrą opinię na szwank, a także Mulatkę z nizin społecznych, mieszkającą w niesamowitym brudzie i niedbającą o swoje dziecko. Z bohaterów męskich najciekawszy wydaje się urzędnik, który zamiast pracować, zajmuje się własną twórczością literacką (i zostaje, a jakże, zadenuncjowany przez Zamę). Wszystkie te postacie zachowują się w sposób nieprzewidywalny, zaskakujący, a przecież bardzo logiczny. 

I na koniec mój ulubiony cytat z tej książki: „Nawet najlepszy znawca ludzi nie jest w stanie przewidzieć, co ukrywa, co trzyma w zanadrzu bliźni, najspokojniej w świecie zjadający obok kawał soczystej pieczeni”[3]. 


[1] Antonio di Benedetto, „Zama”, przeł. Zofia Chądzyńska, Wydawnictwo Literackie, 1976, s. 9.
[2] Tamże, s. 182.
[3] Tamże, s. 26.

14 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że literaturę iberoamerykańską znam dość pobieżnie. Przeczytałam w zeszłym roku dwie powieści I. Allende, ale choć dostrzegłam sporo literackiej wprawy, to nie zapałałam chęcią poznawania jej kolejnych utworów (przynajmniej na razie). Kto wie, że di Benedetto to dobry pomysł na udany powrót do Ameryki Południowej? Recenzja jest nader zachęcająca, zwłaszcza wzmianka o barwnych i złożonych postaciach. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie znam jej zbyt dobrze i bardzo tego żałuję, bo sięgnąwszy po książkę iberoamerykańską, niemal zawsze jestem zadowolona. Ci autorzy są zazwyczaj bardzo sprawni technicznie i mają coś ciekawego do powiedzenia. Allende nie trafiła do mnie, po poznaniu dwóch jej powieści nie poczułam chęci na więcej.

      A jeszcze dodam, że „Zama” pochodzi z roku 1956, jest to więc utwór dość stary. :)

      Usuń
    2. Dziękuję za uściślenie. Jak wiesz, bardzo lubię stare książki, trafiasz więc w sedno. :)
      A wracając jeszcze do literatury iberoamerykańskiej... Czytałam niedawno "Pochwałę macochy" Llosy i, szczerze mówiąc, bardzo się rozczarowałam. Ponieważ zaś nie śmiem wątpić w wielkość Autora, dochodzę do wniosku, że po prostu źle dobrałam tytuł. Dlatego cenię sobie wskazówki i raz jeszcze dziękuję za Twoją.

      Usuń
    3. O, „Pochwała macochy” mnie też rozczarowała! Ale już „Litumę w Andach” uznałam za książkę bardzo wartościową, piękną, poruszającą. Nie przeczytałam zbyt wiele utworów tego autora, ale odniosłam wrażenie, że tworzy on dzieła dwojakiego rodzaju – lekkie, komercyjne oraz głębsze, bardzo dobre.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Bardzo życiowy. Ludzie bardzo często zachowują się w sposób zaskakujący. :)

      Usuń
  3. Proza Iberoamerykańska to seria, w której można natknąć się na bardzo interesujące pozycje. Na jej łamach ukazał się choćby Ernesto Sábato i jego powieść "Tunel".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo ciekawa seria. „Tunelu” jeszcze nie znam, ale bardzo dobrze wspominam i polecam takie książeczki jak „Nie ma kto pisać do pułkownika”, „Opowieść rozbitka”, „Pedro Páramo”, „Pożegnania”, „Miejsce bez granic”. Są to zazwyczaj utwory dość krótkie, ale treściwe.

      Usuń
  4. Chyba nie dla mnie. Nie lubię "dziwnych" powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie niektóre dziwne powieści odrzucają, a inne nie.

      Usuń
  5. Widziałam ekranizację, bardzo mi się podobała. Wrażenie duszności i beznadziejności było dotkliwe. Książka czeka na półce.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie wiedziałam, że powstała ekranizacja. Choć za filmami nie przepadam, ten bym akurat obejrzała, szczególnie tę część z akcją osadzoną w dżungli. :)

      Usuń
    2. Polecam, film naprawdę dobry. Niestety krótko był grany w kinach, głównie studyjnych.

      Usuń
    3. Myślę, że wcześniej czy później trafi się okazja obejrzenia. :)

      Usuń