20.01.2025

„Przyszedł list z Monachium” Håkana Nessera, czyli śledztwo w czasie pandemii


Ludviga, Leifa, Larsa i Louise nikt nie nazwałby zżytym rodzeństwem. Nigdy się nie lubili, od wielu lat nie utrzymują ze sobą kontaktów. Ale teraz, pod koniec 2020 roku, na życzenie nieuleczalnie chorego Ludviga i wbrew zaleceniom pandemicznym, cała czwórka zbiera się w budynku położonym na odludziu, by razem spędzić Boże Narodzenie. Leif przyjeżdża sam, Lars z żoną Ellen, a Louise z córką Linn. Najstarszy z braci nie od razu zdradza, w jakim właściwie celu zorganizował to spotkanie. Najpierw opowiada dziwną, makabryczną historię o zbrodni, której dokonano w tym domu równo sto lat temu. Sprawcy nigdy nie odnaleziono, choć szukało go wielu policjantów z pobliskiego Kymlinge. Czy tym razem śledztwo znowu zakończy się fiaskiem? Bo tak się składa, że nocą dochodzi do kolejnego morderstwa... 

A w Kymlinge, jak wiadomo fanom Håkana Nessera, mieszka komisarz Gunnar Barbarotti, a także Eva, będąca jego partnerką zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Para zamierzała spędzić święta w zaciszu domowym, ale cóż, łapania mordercy nie można odłożyć na później, trzeba wziąć się do pracy. Ponieważ trwa pandemia, śledztwo wygląda inaczej niż zwykle. Na przykład podejrzanych nie można zakwaterować w hotelach, muszą nocować w tym samym budynku, w którym popełniono zbrodnię i w którym tymczasowo mieszkają Eva i Barbarotii. Nie jest to dla komisarzy komfortowa sytuacja, tym bardziej że mordercą najprawdopodobniej jest ktoś z rodziny, gdyż nic nie wskazuje na to, by do domku wdarł się ktoś z zewnątrz. Oczywiście policjanci przez cały czas muszą się liczyć z możliwością zarażenia wirusem. I w  tym miejscu wspomnę, że w powieści znajduje się polski akcent – w pobliskiej wsi mieszka pochodząca z naszego kraju Bożena, która przy powitaniu podaje rękę, lekceważąc zalecenia pandemiczne.  

Jeszcze kilka słów o rodzinie, której tajemnice próbuje rozwikłać Barbarotii. Wszyscy jej członkowie są antypatyczni, dziwni. Ludvig był ulubieńcem rodziców i może dlatego wyrósł na kogoś egocentrycznego, pozbawionego empatii, pogardzającego ludźmi, którzy nic nie osiągnęli. On sam został sławnym malarzem i zgromadził spory majątek. Kiedy dopadła go terminalna choroba, stał się mocno wierzący. Louise została aktorką, ale na początku pandemii straciła pracę. Ma córkę, jej związki z mężczyznami były nieudane. Leif jest gejem. Nie rozpacza z tego powodu, uważa, że w naszych czasach nie jest to żaden problem, o ile mieszka się w dużym mieście. Nie był źle traktowany w rodzinie, wprost przeciwnie, to on prześladował najmłodszego z braci. Lars, ofiara agresywnego rodzeństwa i niesprawiedliwych rodziców, jest pełen zahamowań i gniewu. Uważa się za ciamajdę, który nie potrafi podjąć żadnej decyzji. „Gdybym był żarówką, to najwyżej dwudziestopięciowatową, mawiał od czasu do czasu”[1]. Jego frustrację pogłębia fakt, że ukochana córka niedawno wyfrunęła z gniazdka i raczej nie wróci, a żona go irytuje i nudzi. Nie znaczy to, że marzy o jakimś romansie. „Jest niewrażliwy na kobiecy urok, jak martwy pedał”[2].

„Przyszedł list z Monachium” to ósmy tom serii o Barbarottim. Ta część nie jest tak ciekawa jak „Smętny szofer z Alsten” ani tak słaba jak „Szachy pod wulkanem”. Ot, solidne połączenie kryminału z powieścią psychologiczno-obyczajową. Akcja toczy się powoli, ale taka już uroda wszystkich książek Nessera. Autor nie epatuje krwawymi scenami, woli pokazywać, jak doszło do zbrodni, jakie czynniki skłoniły mordercę do tak drastycznego czynu, jak komisarze męczą się, próbując rozwikłać zagadkę, która jest dla nich za trudna. Barbarotti dałby głowę, że zabójca ukrywa się wśród członków rodziny Rute, ale zamiast przycisnąć ich chytrymi bądź ostrymi pytaniami, marnuje czas i siły na modlitwy, w których prosi: „Ojcze nasz... (...) może dałbyś mi jakiś znak albo popchnął mnie we właściwym kierunku”[3]. Ponieważ niebiosa nie odpowiadają, śledztwo co i rusz staje w miejscu albo, co jeszcze gorsze, skręca w niewłaściwym kierunku. Można się irytować na policjantów z powieści, ale można też spojrzeć na tę ich nieudolność z wyrozumiałością, bo przecież nie jest łatwo zidentyfikować mordercę, kiedy ten przywdziewa maskę zwyczajnego człowieka. Tak właśnie dzieje się w prawdziwym życiu, wiele zbrodni zostaje niewykrytych albo przypisanych komuś, kto jest niewinny, lecz z jakichś powodów nie może się bronić. 

I na koniec dwa cytaty: 

„Skoro w zwyczajnych heteroseksualnych związkach ludzie nie potrafią wytrzymać ze sobą, to jak można sobie uroić, że uda się to znacznie wrażliwszym i delikatniejszym parom gejowskim? Ale cóż, shit happens, a miłość jest żywotnym chwastem”[4]. 

„Rozważania religijne mogą sprowadzić szaleństwo na człowieka, to nic nowego”[5].


[1] Håkan Nesser, „Przyszedł list z Monachium”, przeł. Inga Sawicka, Czarna Owca, 2024, s. 192.
[2] Tamże, s. 199.
[3] Tamże, s. 221.
[4] Tamże, s. 58.
[5] Tamże, s. 164.

1 komentarz:

  1. Nie ukrywam, że recenzja wzbudziła we mnie wielkie zainteresowanie książką, zwłaszcza że nie znam Nessera. Wnioskuję jednak, że zaznajamianie się z jego twórczością powinnam zacząć od "Smętnego szofera z Alsten". :) Czy tak?

    OdpowiedzUsuń