„Las deszczowy pokrywający teren pełen gór i wąskich dolin, niewiele miast, z czego wszystkie leżą na wybrzeżu. Wakayama, Tanabe, Shingu – ciągnące się połacie betonu, zatłoczone miejsca pełne życia nocnego. Reszta to las, wąskie kręte drogi prowadzące do wiosek liczących po kilkaset mieszkańców, które strzegą jedno z najsłynniejszych (i najbardziej czczonych) chramów w całej Japonii” (s.15).
Clou reportażu stanowi opis samotnej dwudniowej wędrówki szlakiem Nakahechi i tego, co autor widział i czuł, kiedy zboczył z wytyczonej ścieżki. Ale to nie jedyny temat. Dziennikarz wspomina też swoje poprzednie wyprawy, rozwodzi się też nad pochodzeniem Japończyków, rozważa, w jaki sposób mogliby oni zadbać o lasy, „znaleźć nowe współistnienie z naturą po zerwaniu w ostatnich dziesięcioleciach” (s. 79). Pisze o ludziach poznanych w Japonii, wśród których znajduje się m.in. ogrodnik, pięćdziesięcioletnia Niemka, od lat starającą się o to, by Japończycy włączyli ją do swojej społeczności, staruszka, która tworzy lalki wielkości człowieka i nadaje im imiona dawnych mieszkańców wyludnionej wioski. W książce znalazło się też miejsce na sporą ilość wiedzy historycznej, z tym że komuś – nie wiem, autorowi czy tłumaczce – zdarzają się pomyłki. Na str. 112 wyczytałam, że buddyzm trafił do Japonii w połowie czwartego wieku, a na str. 14, że „przywędrował do Japonii nie wcześniej niż w 552 roku”. I bądź tu, człowieku, mądry!
Książka zawiera mnóstwo ciekawostek. Dowiedziałam się na przykład, że cudzoziemiec nie może wynająć opuszczonej chatki na wsi, jeśli ktoś ze stałych mieszkańców za niego nie poręczy, a znalezienie kogoś takiego graniczy z cudem, gdyż Japończycy są ekstremalnie nieufni wobec obcych. Że mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni kiedyś kochali ogrody, a teraz, zamiast skrawka zieleni, wolą mieć przed domem miejsce parkingowe. Ale znowuż gdyby nie dysponowali takim miejscem, nie mieliby prawa kupić samochodu. I jeszcze taka ciekawostka: wędrując po tytułowych świętych lasach, dziennikarz natrafił na „kota stróżującego”, czyli na żywego kota przywiązanego na smyczy do małej drewnianej budki. Uwięzili go tu mieszkający w pobliżu ludzie, nielubiący bezpańskich zwierząt. Futrzak jest odwiedzany, dokarmiany, ale jednak...
Zdobycie materiału do tego reportażu nie było łatwe, gdyż Colantoni nie znał języka japońskiego, dysponował skromnym budżetem i wreszcie miał ogromne problemy ze znalezieniem kogoś, kto pokazałby mu Japonię taką, jakiej nie znają przeciętni turyści. Obcokrajowcy są mile widziani, ale tylko wtedy, gdy trzymają się wyznaczonych szlaków. Jeśli chcą czegoś więcej, natrafiają na mur podejrzliwości i niechęci. Japonia, jak podkreśla Colantoni, to kraj z bardzo sztywną strukturą społeczną, nielubiący obcych, niepozwalający im wniknąć do swojego świata.
Włoski dziennikarz nie skąpi czytelnikowi swoich przemyśleń oraz osądów, nieraz dosyć ostrych (co uważam za zaletę, bo nie lubię autorów, którzy w trosce o popularność zatajają swoje poglądy i starają się nikomu nie narazić). Krytykowani są więc blogerzy i vlogerzy, którzy pozują na znawców półwyspu Kii, a tak naprawdę nie wyszli poza wytyczone szlaki i rozpowszechniają stereotypy. Nie podoba się dziennikarzowi, że w pobliżu szlaku Omine Okugake wycięto stare drzewa i posadzono wiśnie, które będą przyciągać gości i dadzą zarobek hotelarzom. Drażni go, że Japończycy nie otwierają starych grobowców. „Pod moimi stopami spoczywają historie liczące tysiące lat, kompletnie nieznane, nigdy niezbadane. Doprowadza mnie to do szału, burzy moją perspektywę człowieka Zachodu i obywatela Włoch, gdzie wszystko zostało już odkopane, poznane, przekształcone” (s. 22). Z chęcią by je otworzył i zbadał, ale wie, że nie dostanie pozwolenia. I wreszcie do szału doprowadza go fakt, że Japończycy nie segregują śmieci i używają przesadnie dużo plastykowych opakowań. Włożyli jego śniadanie do grubej plastykowej torby, a do kawy dołączyli plastykową słomkę! „I kiedy rozpakowywałem poszczególne części tego śniadania, czułem się tak, jakbym obdzierał kogoś ze skóry” (s. 51) – wyznaje.
Moja ocena: 4/6.
To, że Japończycy są hermetyczni mnie nie dziwi, wiele narodów jest zamkniętych i nieufnych wobec obcych. Włosi są tu wyjątkiem z ich otwartością. Ale zadziwiło mnie to, że nie segregują śmieci i nie dbają o środowisko, wydawało mi się, może tak stereotypowo, że Japończycy przodują w tej dziedzinie, no i te betonowe parkingi zamiast kawałka zieleni.
OdpowiedzUsuńJak pisze autor, z jednej strony Japończycy nie wątpią w niebezpieczeństwa związane ze zmianami klimatu, z drugiej – niewiele robią, by im zapobiec. Kiedy o to pytał, odpowiadali, że będą robić dopiero wtedy, kiedy rząd im nakaże. Z jednej strony ulice są tam niesamowicie czyste, z drugiej – opakowanie po zakupionej przekąsce zajmuje niemal pół kosza na śmieci. W konbini, w którym kupił śniadanie, stał tylko jeden kosz, nie było możliwości segregowania odpadów.
UsuńA ja myślałam, że Japończycy są wielkimi miłośnikami kotów, toteż mocno się zdziwiłam, kiedy przeczytałam, że przywiązali zwierzaka do budki w lesie...
U Ciebie zawsze można znaleźć coś ciekawego!
OdpowiedzUsuńZ tej książki można się wiele dowiedzieć o Japonii. :)
UsuńCześć, Agnieszko. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaciekawiłaś tą książką, bo Japonię znam z innych publikacji, ale faktycznie zdałam sobie sprawę, że dotyczyły one zawsze kultury wielkomiejskiej, gdzie turyści są mile widziany, natomiast ten obraz ,,od zaplecza" jest dla mnie czymś nowym i dlatego wielce interesującym.
Cześć, Emmo. Bardzo miło Cię widzieć. :) Dla mnie ten obraz też był czymś nowym, podczas czytania nieraz czułam się zaskoczona. I nieraz miałam chęć powędrować po tych lasach, o których pisze autor. Polskie lasy też są piękne, ale zupełnie inne niż japońskie...
UsuńDziękuję za tę niebywale ciekawą propozycję. Colantoni to ciekawa postać, ja jednak kojarzyłam go bardziej z ekologią i różnymi inicjatywami na rzecz środowiska niż z Japonią. Tym bardziej dziękuję za trop. :)
OdpowiedzUsuńNawiasem mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić dwie bardziej różniące się od siebie nacje niż Japończycy i Włosi. Choćby przez sam ten fakt książka musi być ciekawa...
Japonia to jedno z wielu zainteresowań dziennikarza. Był w niej wiele razy i nawet w niej pracował. W reportażu widoczna jest jest jego fascynacja ekologią. To prawda, że Włosi i Japończycy bardzo się różnią. Są niemal jak ogień i woda. :) Ale Colantoni dobrze się dogaduje z Japończykami, ma wśród nich wielu przyjaciół. Zbierając materiał, starał się być powściągliwy, nie zadawać zbyt wielu pytań, by nie zrazić rozmówców.
UsuńCiekawa jestem tej książki.
OdpowiedzUsuńWarto przeczytać, jest tu ukazana inna Japonia niż w popularnych powieściach. :)
UsuńCieszę się, że do Ciebie zajrzałam, bo książka mnie zainteresowała
OdpowiedzUsuń