3.04.2023

„Gasnące oczy” Karl Bjarnhof

Mały chłopiec, bohater „Gasnących oczu” Karla Bjarnhofa, podczas codziennej wędrówki do szkoły mija zakład dla niewidomych dziewcząt. Przygląda im się zachłannie. Trudno powiedzieć, czy robi to ze zwykłej dziecięcej ciekawości, czy z powodu złych przeczuć, w każdym razie niebawem sam zaczyna tracić wzrok. Ponieważ proces ten przebiega powoli, ani rodzice, ani nauczyciele nie zauważają problemu. Gdy chłopiec potyka się o sprzęty albo nie daje rady przeczytać tekstu z tablicy, wyzywany jest od leni i głupców, a kiedy wytęża wzrok, oskarża się go o przedrzeźnianie niewidomych dziewcząt. Malec czuje się coraz bardziej bezsilny, upokorzony i sfrustrowany. Przy tym nie umie opowiedzieć nikomu o swoim nieszczęściu, bo sam niezbyt dobrze rozumie, co się z nim dzieje. Nie zauważa, że coraz mniej posługuje się oczami, a coraz więcej pamięcią. Że tak naprawdę nie widzi drogi, a tylko ją sobie przypomina. Nieświadomie ukrywa chorobę, dorośli go dręczą – i w ten sposób mija bezcenny czas, który powinien zostać poświęcony na wizyty u najlepszych lekarzy...

Zresztą nawet gdyby matka z ojcem wcześnie dostrzegli oznaki zbliżającej się tragedii, niekoniecznie umieliby jej zapobiec – to przecież początek dwudziestego wieku, okulistyka dopiero raczkuje. W każdym razie długo nic nie zauważają, a kiedy coś zaczyna im świtać, zachowują się zastanawiająco, by nie użyć mocniejszego słowa. Ojciec pociesza się myślą, że syn wcale nie ma zadatków na ślepca, bo gdyby je miał, toby próbował posługiwać się innymi zmysłami niż wzrok, a przecież wcale tego nie robi. Matka z kolei, inteligentniejsza i bardziej przedsiębiorcza od swojego męża, z jednej strony miota się, usiłując znaleźć dobrego lekarza, z drugiej – wyżywa na synu i pozwala sobie na okrutne słowa. Opowiada na przykład obcej kobiecie o dramacie ich rodziny, a kiedy kobieta komentuje: „Jeżeli nie można go wyleczyć, to trzeba przynajmniej mieć nadzieję, że umrze, nim będzie całkiem źle i zanim wyrzuci się na to za dużo pieniędzy”[1], matka potakuje jej, pomimo że syn słyszy tę wymianę zdań.

Autor, który sam jako dziecko doświadczył „gaśnięcia” oczu i poznał wszelkie rodzaje cierpień towarzyszących ślepocie, krok po kroku opisuje proces choroby bohatera, jego niepewność, czy widzi daną rzecz, czy tylko sobie wyobraża lub pamięta, bezwiedne wykorzystywanie innych zmysłów niż wzrok, jeżdżenie po lekarzach, reakcje rodziny i nauczycieli. Jeśli chodzi o te reakcje, niekiedy są zaskakujące. Ten sam nauczyciel, który bił nieszczęsnego chłopca trzciną za nieumiejętność czytania, dowiedziawszy się, że ma do czynienia z uczniem nie tyle leniwym, co kalekim, zaczyna zachęcać go do spania na lekcjach. To początek dwudziestego stulecia, od niewidomych niewiele się oczekuje, niewiele się ich uczy. Nie mają żadnych perspektyw na ciekawe życie. Bo jakie są te perspektywy? Wyplatanie koszyków?  

A poza tym jest to też powieść o Danii sprzed ponad wieku, pełna lirycznych opisów przyrody i pokazująca obyczaje, a także codzienność rodzin robotniczych. Akurat w rodzinie bohatera panują warunki dość nietypowe, bo ojciec często nie pracuje, ciężar zdobywania pieniędzy i podejmowania decyzji spychając na żonę, osobę zaradną, ale też oschłą i apodyktyczną. W domu tym ciągle zapada ponure milczenie. Syn musi siedzieć w ciszy, by nie drażnić ojca, musi też wysłuchiwać pretensji matki, że dziwaczeje, że za mało bawi się z rówieśnikami, a za dużo marzy. Rodzice mają jeszcze córkę, lecz ona mieszka daleko. Urodziła się przed ich ślubem i zgodnie z ówczesnym zwyczajem została oddana na wychowanie do obcych ludzi. Gdyby matka nie utrzymywała kontaktów z tą córką, uchodziłaby za porządną kobietę, ale ponieważ ją kocha i zaprasza do swojego domu, dostarcza sąsiadkom tematu do plotek i okazji do złośliwości.

„Poszedłem dalej, do lasu. Tak pięknie znów teraz wyglądał – ze śniegiem na zboczach, ze śniegiem bez śladów stóp. Ukazało się słońce i świeciło na gałęzie, na których leżał jeszcze śnieg. Coś niecoś mogłem dostrzec, inne rzeczy pewnie sobie tylko przypominałem. Ale nie wiedziałem dobrze, ile widzę, a ile tylko pamiętam”[2].
---
[1] Karl Bjarnhof, „Gasnące oczy”, przeł. z niemieckiego Anna Linke, PIW, 1960, s. 124.
[2] Tamże, s. 318-319.

10 komentarzy:

  1. Fabuła dramatyczna i na pewno wzbudza wiele emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, wzbudza emocje. Ładna, smutna książka o życiu tracącego wzrok dziecka.

      Usuń
  2. Miałam okazję przeczytać. Bardzo smutna, popłakałam się jak bóbr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, niesamowicie smutna. Ileż przykrości musiał przełknąć ten mały chłopiec... Istnieje jeszcze kontynuacja tej książki, zatytułowana „Łaskawe światło”. Mam ją, ale trochę poczekam z czytaniem.

      Usuń
  3. Bardzo trudna lektura. Póki co stronię od tego typu książek, chociaż to na pewno bardzo wartościowa propozycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie ślepnącego chłopca było bardzo trudne, więc książka przygnębia.

      Usuń
  4. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, a wygląda na to, że to wartościowa lektura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wartościowa. Jest tu dokładnie opisane, jak wygląda powolne tracenie wzroku. Autor sam był niewidomy.

      Usuń
  5. Ech, ponoć miarą człowieczej cywilizacji jest to, jak w danej społeczności traktuje się najsłabszych. Patrząc wstecz, zrobiliśmy pewien postęp w tym aspekcie, chociaż wciąż jest jeszcze wiele do poprawy. A sama książka wydaje się bardzo mocna i wstrząsająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wstrząsająca, choć inne powieści o niewidomych, które czytałam, na przykład „Upadek ślepców” Gerta Hofmanna czy „Milczenie” Jerzego Szczygła, były jeszcze bardziej wstrząsające. Chłopiec z książki Bjarnhofa jest upokarzany, ale jednak nie spotyka się z aż tak potężnym okrucieństwem jak niewidomi bohaterowie „Upadku ślepców” i „Milczenia”.

      Usuń