W książce pt. „Piętaszek, czyli otchłanie Pacyfiku” spotkamy tych samych bohaterów, których wymyślił Daniel Defoe, a więc Robinsona Crusoe, Piętaszka i psa. Spędzili oni wiele, wiele lat na bezludnej wyspie. Ale Michel Tournier nie „ściągnął” wszystkiego od Defoe, bo niektóre elementy historii pokrywają się, a inne nie. Inne są powody uratowania Piętaszka, inne relacje pomiędzy mężczyznami, inny stan ich posiadania, inny czas akcji (Robinson Tourniera urodził się w roku 1737, zaś Defoe w roku 1632) i wreszcie zupełnie inne zakończenia. Poza tym powieść Tourniera liczy niewiele stron, akcja gna bardzo szybko. Po kilkustronowym wstępie, w którym została opisana katastrofa statku, Robinson już tkwi na swojej wyspie. I niewiele dowiadujemy się o jego przeszłości, autor koncentruje się na opisach teraźniejszości oraz analizowaniu uczuć Robinsona.
Jaki był Piętaszek w wersji Tourniera? Cóż, robił różne dziwne rzeczy. Wyrywał z ziemi drzewa i sadził je koroną do dołu, a korzeniami do góry. Chciał oswajać szczury, które były prawdziwą plagą wyspy. Z poświęceniem karmił sępy: kładł na słońcu wnętrzności kozła, a gdy „na powierzchni na pół płynnego ścierwa zaroiły się miliardy białych larw”[1], wkładał to zepsute mięso do swoich ust, przeżuwał, po czym wpychał do gardła ptaka. Wobec innych zwierząt Piętaszek potrafił zachowywać się okrutnie: w książce znajduje się poruszająca scena torturowania żółwia. Odznaczał się też niefrasobliwością i nieodpowiedzialnością, toteż Robinson niewiele miał z niego pożytku.
A jaki był Robinson? Pierwsza jego cecha to ogromna skłonność do filozofowania. Pisząc dziennik, ten niewykształcony syn sklepikarza wznosił się na istne wyżyny umysłowe i snuł pełne rozmachu, głębokie refleksje. Trudno zrozumieć, skąd wziął się jego niezwykły rozwój umysłowy, bo przecież Robinson oprócz Biblii nie posiadał żadnych książek, dzięki którym mógłby poszerzać swoją wiedzę i słownictwo. Druga dziwna cecha Robinsona polegała na tym, że swoje skłonności erotyczne kierował ku... wyspie. Uważał, że wyspa jest jego kochanką i że w wyniku ich miłości wyrastają rośliny o nazwie mandragora. Co jakiś czas z jękiem wkładał swoją męskość w piasek lub w pień drzewa – aż dziwne, że nie nabawił się jakiegoś zakażenia. Bardziej zrozumiałe byłoby, gdyby skazany na samotność bohater kierował swój popęd ku zwierzętom, ale Tournier koniecznie chciał być oryginalny, wymyślił więc drzewo. Hm.
W pewnym okresie pobytu na wyspie Robinson „pełzał z nosem w ziemi, zżerając różne paskudztwa. Robił pod siebie i coraz chętniej kładł się w swoje ciepłe, miękkie odchody”[2]. Jeżeli człowiek pozbawiony jest towarzystwa i życia duchowego, dziczeje, cofa się w rozwoju – zdaje się mówić autor. Dopiero gdy Robinson postanowił prowadzić dziennik, wydobył się ze stanu upodlenia. Już nie zajmował się zbieractwem i myślistwem, ale rolnictwem i hodowlą. Nie myślał już tylko o przetrwaniu, chciał pracować i świadomie panować na wyspie. Tournier podkreśla, że człowiek pozbawiony towarzystwa nie może wierzyć swoim zmysłom, ulega różnym złudzeniom optycznym, halucynacjom, wizjom. Tylko obecność drugiej osoby zabezpiecza przed podobnymi wybrykami wyobraźni.
Powieść Tourniera nie urzekła mnie. To książka z rodzaju tych, które mogą zachwycać krytyków, ale zwyczajnym czytelnikom raczej nie przypadną do serca. Opisy kontaktów erotycznych z drzewem oraz z ziemią wywołały we mnie niesmak i podejrzenie, że Tournier chciał po prostu pochwalić się swoją pomysłowością. Postacie często zachowują się nieprzekonująco, poza tym dziennik Robinsona sprawia wrażenie pisanego w czasach nam współczesnych, a nie w drugiej połowie osiemnastego wieku. Widać wyraźnie, że autor upchnął do niego swoje błyskotliwe myśli. Podsumowując: czy muszę mówić, że bardziej podobał mi się opis przygód Robinsona w wykonaniu Defoe?...
---
[1] Tournier Michel, „Piętaszek czyli Otchłanie Pacyfiku” („Vendredi ou Les limbes du Pacifique”), tł. Gawrysiowie Maria i Cezary, PIW, 1977, str.128.
[2] Tamże, str. 31.
Aj! A tak się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem okładkę ze znajomej serii. Pomysł odświeżenia historii Robinsona był naprawdę ciekawy, ale i ryzykowny - w końcu niełatwo jest nawiązywać do klasyki i tworzyć w oparciu o nią dzieła, które przewyższałyby swoim kunsztem oryginał. A koncepcja wyspy-kochanki bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńŻywię nadzieję, że mimo tej nieudanej przygody, nie zrazisz się do Współczesnej Prozy Światowej. Seria jest dość rozległa i siłą rzeczy musiały się tam trafić pozycje słabsze. Życzę, by kolejna powieść z charakterystyczną czarną okładką okazała się bardziej strawna i by przypadła Ci do gustu :)
Książka ta została nagrodzona przez Akademię Francuską, więc musi w niej być coś wartościowego... Do serii oczywiście się nie zrażam. Z książek z tej serii najlepiej wspominam "Pomocnika" Malamuda, "Morze, morze" Iris Murdoch i polecone przez Ciebie "Pożegnanie Matiorą". To były dobre, niezapomniane powieści!
UsuńKoncepcja wyspy jako kochanki zdumiała mnie i nieco zszokowała. Wolę jednak starą wersję. Robinson opisany przez Defoe'a wydawał mi się normalniejszy i sympatyczniejszy :)