15.08.2012

„Bornholm, Bornholm” Hubert Klimko-Dobrzaniecki


Przeczytałam sobie „Bornholm, Bornholm” Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. To bardzo ciekawa opowieść o dwóch mężczyznach. Jeden z nich siedzi przy łóżku nieprzytomnej matki i snuje wspomnienia. Wspomina, jak toksyczna, zaborcza matka izolowała go od rówieśników. Kiedyś na przykład dostał na urodziny śliczne klocki:

Pamiętam, jak bardzo ci za nie dziękuję, ale równocześnie pytam, czy nie mógłbym zaprosić jakichś kolegów, abyśmy się razem pobawili. Widzę grymas niechęci malujący się na twej twarzy. Nie znosisz gości, nie znosisz obcych w domu. Czujesz się dobrze tylko ze mną, ale ja nalegam, nie przestaję. Proponujesz, że się ze mną pobawisz[1].

Historia o drugim z bohaterów zaczyna się w roku 1939. Horst Bartlik, osamotniony nauczyciel biologii, czuje się sfrustrowany zarówno wszechobecnym uwielbieniem dla Hitlera, jak i oziębłością swojej żony. Powoli dociera do niego, że dał się zdominować żonie, i buntuje się na swój sposób. W czasie wybuchu wojny Horst trafia na wyspę Bornholm.

Tę powieść przeczytałam jednym tchem, w oczarowaniu, doceniając talent autora, i tylko kilka fragmentów nie przypadło mi do gustu. Klimko-Dobrzaniecki posługuje się ładnym, subtelnym językiem, lecz niestety - ma skłonność do zbyt częstego i rozwlekłego opisywania czynności fizjologicznych.
Andy'emu potwornie śmierdziały stopy. Jak zdjął buty, to można było umrzeć. Tamtego dnia przyszedłem po niego. Wchodzę do domu, wpuścił mnie jeden z lokatorów, a Andy siedzi przed telewizorem, trzyma stopy w misce i dolewa płynu do mycia naczyń. Cytrynowego. Siedzimy tak z pół godziny i oglądamy snookera, aż Andy mówi: «Skocz do kuchni i przynieś mi tarkę do sera». To poszedłem. Podaję mu tarkę, a Andy zaczyna sobie nią skrobać odmoczone pięty. Wyskoczyłem do ogródka na pawia. Błyskawicznie przypomniałem sobie, że kiedyś mnie poczęstował tostem i tą samą tarką zeskrobywał na niego żółty ser[2].
A to inny opis:
Stojąc w toalecie z sikawką w dłoni, z zamkniętą sikawką, czując jej zapach oraz widząc na swoim lekceważonym od lat, bezużytecznym orężu jej śluz, którym go wczoraj hojnie ugościła, a który teraz zbielał, kruszył się i odłaził jak skórka jaszczurki, zaczął się zastanawiać, czy umyć swojego penisa, czy też nie, bo nie miał pewności, że zrobią to jeszcze raz, zważywszy, że utrzymywał w swojej głowie, iż ten cudny akt był w dużej mierze sprowokowany pośpiesznie wypitym grzanym winem. Patrząc na zaschnięty i odchodzący śluz, nie mógł się zdecydować, czy być higienicznym jak prawdziwy nauczyciel biologii, czy romantycznym, co mu się prawie nie zdarzało, i zabrać materialne wspomnienia z sobą do pociągu, i jechać z nimi do domu, i dopiero w domu się umyć. Kiedy urwał kawałek papieru z rolki, aby wytrzeć zroszoną z lekka deskę, dobiegł go głos:
- Pięknie sikasz.
Wtedy zamarł na chwilę, bo nie wiedział, czy to żart, czy wyrzut.
Jeszcze raz powtórzyła:
- Pięknie sikasz. Miło było posłuchać szumu wodospadu. Taki był mocny, miarowy, ciągły[3].
Powiem szczerze, że czytając te opisy, poczułam obrzydzenie. Nie pojmuję, w jakim celu pisarze wstawiają do książek takie fragmenty.

4/6.

---
[1] Klimko-Dobrzaniecki Hubert, „Bornholm. Bornholm”, Znak, 2011, str. 30.
[2] Tamże, str. 133.
[3] Tamże, str. 85

10 komentarzy:

  1. Mi też się niedobrze zrobiło :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem książka byłaby ładniejsza bez tych paskudnych wstawek. Klimko-Dobrzaniecki naprawdę ładnie pisze, niepotrzebne są takie "urozmaicenia" :)

      Usuń
  2. Mnie zwykle takie opisy nie przeszkadzają, traktuję je jak zapisy tej brzydszej części naszej codzienności, tej o której się milczy, bo to nieładne, wstydliwe, krępujące.

    Klimko-Dobrzanieckiego znam tylko z "Kołysanki dla wisielca", którą bardzo dobrze wspominam. Chętnie wrócę do tego autora. Chyba, że znów o nim zapomnę, co mi się niestety często zdarza. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie opisy nie przeszkadzają mi w książkach o niepełnosprawnych, o więźniach obozów koncentracyjnych i innych ludziach, którym z powodu warunków życiowych lub ciężkiej choroby trudno jest wykonywać te czynności.
      "Kołysankę dla wisielca" zapisuję na listę książek do przeczytania, bo Klimko-Dobrzaniecki to autor wart obserwacji :)

      Usuń
  3. Miałam jedno spotkanie z autorem - To był " Dom Róży. Krýsuvík" Właściwie ciekawe, ale wstrząsające, zbyt naturalistyczne - zresztą jak tu - i podziękowałam. Więcej słońca w życiu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z katalogu biblionetkowego wynika, że "Dom Róży" to najbardziej znana książka autora. Sięgnę po nią i po "Kołysankę dla wisielca", bo kiedy zaciekawi mnie jakiś autor, lubię przeczytać coś jeszcze z jego twórczości.
      "Bornholm. Bornholm" to właściwie smutna książka, opowiadająca o zwyczajnych, sfrustrowanych ludziach. Słońca w niej niewiele.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Dziękuję za udział w wyzwaniu. Dopiero co wróciłam z urlopu i się powoli ogarniam :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja w ogóle nie miałam tego lata urlopu :) To dopiero pierwsza pozycja z wyzwania, jeszcze dwie przede mną, ale na pewno zdążę.

      Usuń
  5. Od dawna mam ochotę na przeczytanie tej powieści. Myślę, że trafiłaby w mój gust. Warto przekonać się o tym.. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, warto :)
      Klimko-Dobrzaniecki ładnie pisze i wiele ma do powiedzenia. Gdyby nie te zbyt rozwlekłe, niepotrzebne opisy, byłabym bardzo zadowolona z książki.

      Usuń