26.02.2022

„Wydarzenia życiowe” Karolina Waclawiak

 

Evelyn, główna bohaterka „Wydarzeń życiowych” Karoliny Waclawiak, straciła pracę, ale zamiast szukać podobnej, zapisuje się na szkolenie dla osób pragnących zostać przewodnikami dla umierających. Kobieta prowadząca te szkolenia, Bethanny, ma zamiar zbudować „armię empatów, którą będzie mogła posłać w świat, by tworzyli akceptację śmierci[1]. Klientami Evelyn zostaną ludzie nieuleczalnie chorzy, zdecydowani na skrócenie swoich cierpień. Jednak zanim otrzymają zestaw śmiercionośnych tabletek lub torbę podłączoną do zbiornika z helem, będą musieli wypełnić dziesiątki formularzy, odpowiedzieć na setki pytań w rodzaju „jak sobie radzisz z bólem?”, „co daje ci radość?”, „które przedmioty są dla ciebie najważniejsze?”, napisać listy do rodziców, nawet jeśli ci już nie żyją, przypomnieć sobie, kogo skrzywdzili, i dopiero po przejściu przez te procedury, po spędzeniu długich godzin na babraniu się  w swoich emocjach, będą mogli doświadczyć dobrodziejstwa śmierci. 

Gdybym była umierająca, nie chciałabym mieć takiej towarzyszki jak Evelyn. Dlaczego? Bo po pierwsze niesamowicie nudzą mnie uduchowione osoby, po drugie ona sama potrzebuje pomocy. Ciągle przyjmuje leki psychotropowe, biega na psychoterapie albo dla odmiany przesiaduje w barach, racząc się alkoholem. Poza tym jak na trzydziestosiedmiolatkę jest bardzo niezdecydowana: nie wie, czy chce rozwiązać małżeństwo, czy też je kontynuować, czy zdradzić męża, czy nie... Dochodzi nawet do takiej sytuacji, że zachęca kolegę ze szkolenia, by zabrał ją do hotelu, a kiedy mężczyzna płaci za pokój, ona zwala pościel na podłogę, po czym ucieka bez słowa, niczym dziewica, która w ostatnim momencie się rozmyśliła. W jednej tylko sprawie wykazuje konsekwencję: nie zgadza się na powiększenie rodziny. A właśnie z brakiem dziecka jej poczciwy mąż Bobby pogodzić się nie umie.

Tłem akcji jest Kalifornia. Bohaterka widzi na swoim tarasie kolibry, wynajmuje domek na pustyni, bywa nad oceanem, a mieszka w samym Los Angeles, które uważa za dzikie, nieokiełzane, a zarazem piękne. Nie umiałaby przenieść się gdzieś indziej, bo „zapach nocy w Los Angeles urzeka i nie pozwala nigdy opuścić tego miasta”[2]. 

Karolina Waclawiak porusza interesujące tematy – wspomagane samobójstwo, rozpad małżeństwa, zaczynanie życia od nowa, kiedy się jest już w wieku średnim – powieść zaczęłam więc czytać z entuzjazmem, który jednak szybko opadł. Za dużo w niej, jak na mój gust, tych psychoterapii, szkoleń, duchowości. Autorka raczy czytelnika rozwlekłymi opisami, jak to uczestnicy kursu wypełniali kwestionariusze, przytacza długaśne wypowiedzi Bethanny i innych natchnionych postaci. Dowiedzieć się od nich można, że „Kiedy umieramy, wreszcie wyzwalamy się od ograniczeń przyziemności”[3], „Przy łożu śmierci powinniśmy umieścić zdjęcia osób, które już zmarły, a nie tych, które przeżyją umierającego”[4], jeśli zaś chodzi o przedmioty, terminalnie choremu trzeba usunąć z oczu wszelkie ulubione błyskotki, laptopy i pamiątki. Dzięki temu szybciej i łatwiej odejdzie.

„Każdy z nas ma w sobie tak zwany telefon duchowy. Ale większość z nas nie potrafi go używać”[5] – mówi jedna z postaci. Ja takiego duchowego telefonu nie mam, mam tylko zwykły, więc chyba dlatego wielokrotnie spoglądałam na okładkę, zastanawiając się, czy „Wydarzenia życiowe” na pewno napisała ta sama autorka, której pasjonujących „Najeźdźców” czytałam kilka lat temu. Może gdyby akcja posuwała się szybciej, gdyby fabułę jakoś urozmaicić, gdyby pojawiła się postać wrogo nastawiona do działalności Evelyn, gdyby klienci nie przyjmowali swego losu z taką pokorą, tylko jednego dnia chcieli umrzeć, a kolejnego zmieniali zdanie, powieść nabrałaby rumieńców, budziłaby jakieś emocje...

Moja ocena: 3/6.

[1] Karolina Waclawiak, „Wydarzenia życiowe”, przeł. Joanna Dżdża, Grupa Wydawnicza Relacja, 2021, s. 18.
[2] Tamże, s. 111.
[3] Tamże, s. 172.
[4] Tamże, s. 64.
[5] Tamże, s. 212.

20 komentarzy:

  1. Nie mam nic przeciwko duchowości, o ile nie jest związana z religią. Zwłaszcza monoteistyczną, a konkretnie z chrześcijaństwem. Tak ogólnie mówię, nawet nie nawiązując do tej książki. Jakiś czas temu stwierdziłam, że gdybym miała mieć jakąś super moc, mogłaby to być zdolność zsyłania (dobrym) ludziom spokojnej śmierci. Osobiście byłoby to dla mnie cudowne - wiedzieć, że bez względu na to kiedy i jak umrę, nie zaznam przy tym bólu. Jedyne tego się boję, a nie tego, co i czy cokolwiek będzie później.

    Taka dygresja. Książki raczej nie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie lubię i tej związanej z religią, i niezwiązanej. Do wierzenia w Boga próbowało mnie przekonać wiele osób. Kiedy byłam nastolatką i powiedziałam, że nie będę chodzić na religię, mam nie odzywała się do mnie przez pół roku, ale to i tak nie pomogło. :) W sumie wierzyłam tylko kilka razy w życiu i trwało to kilka dni albo kilka tygodni, i znowu stawałam się niewierząca.

      O, to i ja boję się tego samego. Niby można ukrócić swoje męki, o ile oczywiście nie jest się sparaliżowanym, ale niewielu ludzi korzysta z tego rozwiązania. Powstrzymuje ich religia, strach, nadzieja, że zdrowie się poprawi, no i osoby z otoczenia chorego często nie pozwalają mu na samobójstwo, powtarzając „walcz, walcz”, „jak ja będę bez ciebie żyć” i pilnując, by chory nic sobie nie zrobił. Mam wrażenie, że w naszym kraju skrócenie cierpień traktowane jest nie jak rozsądne wyjście, tylko fanaberia, tchórzostwo, egoizm.

      Usuń
    2. Też mam takie wrażenie. U wielu osób widzę podejście jak u Matki Teresy z Kalkuty, obwołanej świętą. Tacy ludzie pilnują, żeby ktoś nie cierpiał za mało, żeby nie udało mu się uniknąć bólu. Wstrętne, nieludzkie zachowanie. A może właśnie bardzo ludzkie?

      Piszesz niżej o duali śmierci. Nie miałam pojęcia, że istnieje taki, hm, zawód? W każdym razie uważam to za coś pięknego. Napatrzyłam się swego czasu na półprzytomnych, cierpiących, robiących pod siebie ludzi, którzy czekali jedynie na śmierć. Nie chciałabym mieć takiego końca życia, przykuta do łóżka, bezwolna i czująca jedynie ból. Jeśli ktoś tak chce i uważa za słuszne - cierp jak najdłużej, na zdrowie! Ale czemu zmuszać do tego wszystkich w imię swoich przekonań?

      Usuń
    3. Tak, jest taki zawód, ale nie jestem pewna, czy przyjmie się w Polsce. Na pewno jest piękny i potrzebny. Tak jak potrzebna jest osoba, która pomaga człowiekowi się urodzić, tak i przyda się pomocnik przy umieraniu. Masz rację, że wiele osób z zapałem pilnuje, by inni nie nie cierpieli zbyt mało. Szczególnie mocno złości mnie zmuszanie kobiet do rodzenia dzieci z ciężkimi wadami. Te dzieci nie mają z życia nic oprócz bólu, a matka musi na to patrzyć. Nasze państwo odwraca oczy od takich nieszczęśliwych rodzin, matki same muszą zbierać na rehabilitację, na operację za granicą, na potrzebny sprzęt itd.

      Usuń
    4. Jestem w stanie założyć się o wszystko, że w PL jeszcze długo by się nie przyjęło. No bo jak to tak można - unikać cierpienia?

      Byle urodziła, a potem... Potem niech zejdzie z oczu, nie pcha się z takim dzieckiem do autobusu (oczywiście, piszę o tych z wadami, które umożliwiają wychodzenie z dzieckiem z domu), nie oczekuje pomocy, nie przeszkadza, nie narzuca się etc. Najlepiej niech się schowa i nie kłuje w oczy.

      Usuń
    5. Jest dokładnie tak, jak piszesz. A do tego nie brakuje ludzi, którzy powiedzą matce chorego dziecka, że to z jej winy doszło do nieszczęścia, bo na pewno podczas ciąży piła wódę albo grzeszyła w inny sposób. Dla złośliwych osób rodzina chorego dziecka jest bardzo łatwym celem.

      Usuń
  2. Przywołane cytaty nie zachęcają do lektury. Sam pomysł powstania jakiejś organizacji, która ma pomagać terminalnie chorym ludziom wydaje mi się dziwny. Wyobrażam sobie, że to miał być tylko przyczynek do przedstawienia tej niełatwej moralnie kwestii. Jestem osobą uduchowioną- w tym sensie, że często oderwaną od życia i jego przyziemności, ale nie osobą poddającą się wpływom religijnym, czy domorosłych psychologów, którzy dają "dobre rady" - jak żyć, jak umierać. Strach przed bólem odchodzenia myślę- towarzyszy nam wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zachodzie już parę dobrych lat temu pojawił się taki zawód: duala śmierci. W Niemczech nazywa się to Sterbebegleitung, w Wielkiej Brytanii death doula. Taka duala śmierci to osoba, która pomaga umierającym: posiedzi przy nich, pomoże uporządkować różne sprawy, porozmawia. W „Wydarzeniach życiowych” pomaga też popełnić samobójstwo – przygotowuje tabletki, podaje je...

      Usuń
  3. Nie sięgnę, ale recenzja interesująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, ta książka zyskałaby na wartości, gdyby skrócić opisy szkoleń. Karolina Waclawiak napisała też powieść „Najeźdźcy”, która moim zdaniem jest ciekawsza niż „Wydarzenia życiowe”.

      Usuń
  4. Brzmi bardzo ciekawie. Odrobinę kojarzy mi się ta książkę z "Wyrokiem śmierci na życzenie" Masahiko Shimady, której lekturę bardzo dobrze wspominam. Trochę szkoda, że w "Wydarzeniach życiowych" przesadzono z duchowością - mnie też drażnią tego typu wstawki w nadmiernych ilościach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem przesadziła, choć oczywiście mogą znaleźć się osoby, które uznają te szczegółowe opisy szkoleń za atut. Zależy, kto czego oczekuje. Z książek zawierających wątek pomocy przy samobójstwie bardzo podobała mi się „Kamienna łódź” Solomona. Dziękuję za polecenie powieści Masahiko Shimady. W lutym skorzystałam aż z dwóch Twoich poleceń – ale o które książki chodzi i czy mi się podobały, ujawnię nieco później.

      Usuń
    2. Rozbudziłaś mą ciekawość, ale będę cierpliwie czekał na Twoje recenzje :)

      A za podrzucenie "Kamiennej łodzi" b. dziękuję. Nie słyszałem wcześniej o tej książce, a opis z jakim się zapoznałem brzmi interesująco.

      Usuń
    3. „Kamienna łódź” to bardzo ciekawa książka. Bohater jest synem kobiety chorej na raka. Z racji tego, że jest homoseksualistą, ich relacje nie zawsze wyglądały różowo... Warto przeczytać. :)

      Usuń
  5. Czuję, że to zupełnie nie moje klimaty. I chociaż mam w planach sięganie po bardziej różnorodne książki niż do tej pory, to tu ani do tematyki mnie nie ciągnie, ani do sposobu ugryzienia tematu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta tematyka akurat pociągała, jednak spodziewałam się, że będzie mniej duchowości, a więcej emocji. „Najeźdźcy” tej autorki są o wiele lepsi.

      Usuń
  6. Widzę, że ten temat jest coraz częściej poruszany w literaturze, co w sumie jest w pewnym sensie bardzo wzbogacające dla samego gatunku. Jestem jednak przekonana, że psychoterapia, szkolenia, duchowość, jak i rozwlekłe opisy, to nie jest coś dla mnie. Niemal widzę jak przewracam oczami nad lekturą. :D
    Faktycznie taka zgoda i poddanie się, jak opisujesz to na końcu, nie brzmi zbyt ciekawie, ani tym bardziej realnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas czytania było mi żal tych umierających, bo mają tak mało czasu, a muszą wysłuchiwać różnych banałów... Tak, temat ten jest coraz częściej poruszany i to jest bardzo dobre zjawisko, bo nie powinno się z umierania robić tematu tabu. Właśnie się dowiedziałam, że również Sigrid Nunez w „Pełni miłości” pisze o towarzyszeniu przy umieraniu. Zajrzę więc do tej książki.

      Usuń
  7. Dość dziwaczna ta książka z mojej perspektywy, więc raczej po nią nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jest trochę dziwaczna. Gdybym wiedziała, że nie jest podobna do „Najeźdźców”, raczej bym po nią nie sięgnęła. :)

      Usuń