5.12.2017

„Przekwitający mak” Josef Gabriel


Josef i Manuel poznali się „w dyskotece dla ciot”[1] i szybko zostali parą. Po dwóch latach romansu u Manuela wystąpiły objawy AIDS. Próbował leczyć się w Niemczech, a potem wraz z kochankiem wyjechał do Meksyku, by ostatnie miesiące życia spędzić w rodzinnym domu (nie zdradzam tu akcji, od początku wiadomo, jaki będzie koniec). „Przekwitający mak” jest relacją z dziejów tej miłości, walki o odzyskanie zdrowia i wreszcie umierania. 

To także opowieść o odmienności kultur niemieckiej i meksykańskiej oraz o dyskryminacji homoseksualistów. Josef długo nie mówił rodzicom prawdy, przewidując, że nie pogodzą się z nią, a nawet jeśli pogodzą, zażądają od syna, by ukrywał swoje skłonności. Tymczasem on chciał jawnie opiekować się chorym przyjacielem. Dla odmiany krewni Manuela okazywali zakochanej parze wielką życzliwość, udzielili jej nawet ślubu. Oczywiście ślubu symbolicznego, bo oficjalny nie był możliwy. Okazywali życzliwość, ale drażnili schludnego Niemca niechlujstwem. Kobiety z tej rodziny nigdy nie sprzątały mieszkania, nie przeszkadzały im nawet leżące pod kuchennymi szafkami zdechłe myszy! 

Część akcji toczy się w Niemczech, a część w Meksyku. Wstrząsający jest opis zwyczajów panujących w meksykańskim szpitalu. Przychodzącemu w odwiedziny Josefowi pielęgniarki kazały nakładać fartuch ochronny, maseczkę i gumowe rękawiczki. Te same pielęgniarki nie zadawały sobie trudu nałożenia rękawiczek, gdy pobierały krew od Manuela. Co więcej, opatrunki zdjęte z jego niegojącej się rany rzucały wprost na podłogę, by tam leżały aż do następnego ranka, do czasu przyjścia sprzątaczek. Wyglądało to tak, jakby pracownicy szpitala nie bali się kontaktu z zakażoną krwią, a panikowali przed dotykaniem łez. Strach myśleć, ile osób zarazili przez swoją głupotę i niedbałość.

Szkoda, że „Przekwitający mak” został niedbale przełożony. Tłumaczka na przykład twierdzi, że Manuel bał się eksmisji, tymczasem on nie posiadał ani nie wynajmował mieszkania; bał się wydalenia z RFN, gdzie przebywał nielegalnie. W oryginale użyto zapewne słowa „Räumung”, co oznacza eksmisję, ale też wysiedlenie, ewakuację, usuwanie. Takich pomyłek można zauważyć więcej. Denerwujące jest też nazywanie bohaterów „ciotami”. 

Książka ma formę dziennika prowadzonego przez zdrowego z partnerów. Zapiski zaczynają się w roku 1985, kiedy to u Manuela wystapiły pierwsze objawy AIDS, i urywają po jego śmierci. Już  w trakcie pisania Josef Gabriel myślał o ich wydaniu. W dzienniku nie idealizował siebie ani swojej miłości, potrafił wyznać, że męczy go opieka nad chorym i chwilami pragnie jego śmierci. Przyznawał, że pożądał innych mężczyzn i często, zamiast pielęgnować obolałego przyjaciela, zamykał się w łazience, by w samotności rozładowywać napięcie seksualne. Nie chciał też spać w szpitalu, choć inni odwiedzający to robili. Można odnieść wrażenie, że jego miłość była kaleka i że brakowało mu empatii, nie do końca rozumiał, co przeżywa Manuel. Szczere ukazanie mieszanych uczuć osoby towarzyszącej umierającemu to największa zaleta tej książki. 

Na koniec powiedzieć trzeba, że obaj panowie należeli do tych homoseksualistów, którzy przyczynili się do rozprzestrzenienia wirusa HIV: sypiali, z kim popadnie, gardzili prezerwatywami. Meksykanin może i nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji takiego zachowania, wszak jego bliscy uważali, że AIDS „to rzecz niewinna jak grypa, a tylko prasa wszystko rozdmuchuje”[2], ale Josef doskonale wiedział, czym grozi seks bez zabezpieczeń. W latach osiemdziesiątych niemieckie media wciąż poruszały ten temat. A mimo to lekceważył przestrogi, naiwnie sądząc, że jego akurat nieszczęście ominie. 

---
[1] Josef Gabriel, „Przekwitający mak. AIDS – ostatnie miesiące pewnej miłości” („Verblühender Mohn: AIDS – die letzten Monate einer Beziehung”), przeł. Monika Muskała, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1990, s. 43.
[2] Tamże, s. 60.

14 komentarzy:

  1. Nie wiem czy sięgnę po tę książkę. Nie kusi mnie jakoś szczególnie, ale może kiedyś... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to lektura obowiązkowa, ale przeczytać można. :) Książka jest dosyć wzruszająca i bardzo smutna. Przyjaciel autora nie miał lekkiej śmierci. Trudno było czytać o jego męczarniach...

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi się przyjęta forma narracji - powieści stylizowane na dzienniki mają w sobie magnetyzm, który przyciąga czytelniczą uwagę. Zdecydowanie łatwiej jest wtedy utożsamiać się z bohaterem, bo w końcu poznajemy jego prywatne zapiski, a więc i refleksje oraz przemyślenia. Interesująca jest również poruszana tematyka - homoseksualizm to idealny przykład tego, że jako grupa, większość uwielbiamy narzucać innym swój punkt widzenia, zasady, normy, wedle których winno się postępować. Odmieńcy, buntownicy, oporni są na ogół izolowani i wykluczani, traktowani jako osobnicy gorszej kategorii. Ciekawe ile jeszcze pokoleń urodzi się i odejdzie, zanim sytuacja ulegnie poprawie, tj. byśmy oceniali bliźnich po czynach, a nie po wyznaniu, orientacji, itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście nie wszyscy oceniają innych po wyglądzie, orientacji czy wyznaniu. Ile pokoleń minie, nim sytuacja ulegnie poprawie? Ja jestem w tej kwestii pesymistką i myślę, że zawsze część ludzi będzie prześladować homoseksualistów, Żydów, niepełnosprawnych czy inne mniejszości. Po prostu niektórzy ludzie mają wredne charaktery i nie da się ich nauczyć tolerancji.

      Usuń
  3. Nie wiem czy dała bym radę przebrnąć przez książkę. Ale może kiedyś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie będę namawiać do przeczytania. Książka jest wartościowa, ale też bardzo smutna.

      Usuń
  4. Koczowniczko, przypomniałaś mi o tej książce - czytałem ją jakieś dziesięć lat temu. Pamiętam, że bardzo mnie poruszyła. Wtedy też nie zwróciłem uwagi na wpadki tłumaczeniowe.

    "Wyglądało to tak, jakby pracownicy szpitala nie bali się kontaktu z zakażoną krwią, a panikowali przed dotykaniem łez. " - to mi przypomina tytuł trylogii Gardella "Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek" - to właśnie słowa pewnej pielęgniarki, która otarła łzy umierającemu mężczyźnie.

    Zresztą ta trylogia kapitalnie oddaje te zmagania z AIDS. Dla mnie to jedna z najbardziej niesamowitych i poruszających książek, jakie przeczytałem w życiu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem, co stało się z Josefem, autorem książki. Czy też zmarł na AIDS? Nie udało mi się wyszukać niczego na ten temat. W sytuacji Manuela pocieszające jest jedynie to, że rodzina nie odwróciła się od niego. To byli prości ludzie, ale bardzo zżyci ze sobą. Josefa przyjęli bardzo serdecznie. Rodzice Josefa, inteligentni, „kulturalni” Niemcy, już nie byli tak życzliwi...

      Pierwszą część trylogii Gardella mam w ebooku, ale zwlekam z czytaniem właśnie dlatego, że boję się opisów umierania na AIDS. To straszna śmierć; umierający nie dość, że potwornie cierpi, to jeszcze jest dyskryminowany przez personel szpitala.

      Usuń
    2. Niestety, to właśnie pokazuje Gardell. A także to, jak ta epidemia się rozprzestrzeniała, jak początkowe niedowierzanie, bagatelizowanie zamienia się w przerażenie. Gardell przytacza też mnóstwo autentycznych wyimków z ówczesnej prasy.

      Nie dziwię się, że się boisz, ale myślę, że literatura wywołująca takie emocje też jest potrzebna i ważna. Tym bardziej, że poza aspektem AIDS ta trylogia jest fantastyczna pod względem psychologicznym.

      U mnie to absolutna czołówka literatury współczesnej. Dawno żadna książka nie zrobiła takiego wrażenia na mnie czy moich najbliższych.

      Usuń
    3. Skoro trylogia jest fantastyczna, przyspieszę czytanie. Trzeba przyznać, że „Przekwitający mak” też jest dobry od strony psychologicznej. Bardzo wiernie są w nim oddane uczucia człowieka, który towarzyszy umierającemu i z jednej strony mocno się poświęca, z drugiej – ma chęć uciec od problemu, jest zmęczony i spragniony kontaktów ze zdrowymi osobami.

      Przepisałam sobie z tej książki takie zdanie: „Nie wolno mi go już dotykać, jak bym chciał. Czasami nachodzą mnie myśli, że być może Manuel niedługo umrze, a spać z umierającym to straszne, nie do opisania uczucie” (s. 34). Przejmujące jest to wyznanie...

      Usuń
    4. Masz rację, ten fragment robi wrażenie!

      Będę zatem czekał, na recenzję "Rękawiczek" na Twoim blogu:)

      Usuń
    5. A ja będę czekać na Twoją recenzję „Przekwitającego maku”. Wiem, że lubisz wracać do książek. :)

      Usuń
  5. Książka niekoniecznie dla mnie, ale czasem mam chęć wyjść daleko poza strefę komfortu czytelniczych podróży. :)

    OdpowiedzUsuń