Choć tytuł powieści Józefa Hena brzmi „Yokohama”, akcja w całości dzieje się w Warszawie. Narratorem jest pisarz o imieniu Józef, który ma wiele cech wspólnych z samym autorem – mieszka w stolicy, pisze książkę o Montaigne'u, ma córkę Madzię, w młodości tułał się po azjatyckiej części Związku Radzieckiego. Ale ów Józef zarzeka się, że on i autor to dwie różne osoby: „Narrator opowieści, którą właśnie czytacie, nie jest mną, wbrew wszelkim pozorom, wbrew temu, że nosi moje imię i jest pisarzem, że przyjaźni się z Januszem i Iwoną i nie może spać po nocach. Ale to nie ja! Nie ja! Nie ja!”[1].
Mężczyzna ten spotyka Amerykankę, która nie ma ani wizy, ani biletów, ani pieniędzy, a mimo to koniecznie chce jechać do Japonii, by tam zasłynąć jako artystka. Józef niezbyt wierzy w powodzenie tego planu – Lutèce wydaje mu się dziwnie niefrasobliwa, ufna, naiwna i na domiar złego za stara na zaistnienie w show-biznesie; większość kobiet w jej wieku już kończy karierę artystyczną, a nie ją zaczyna. Pomimo tych wątpliwości pisarz angażuje się w pomoc dla niej. Co nie jest łatwe, bo trzeba biegać po wielu urzędach, walczyć z biurokracją, zbierać pieniądze, szukać zaginionych bagaży...
Fabuła jest dość prosta, ale Hen wzbogaca powieść rozważaniami dotyczącymi pisarstwa oraz sensu pomagania obcym osobom. Bohater ma świadomość, że spotkani po drodze ludzie podejrzewają go o chęć wykorzystania Amerykanki, że „głupio pomagać komuś bezinteresownie, wychodzi się na cymbała, mięczaka, jołopa bez charakteru”[2], że powinien przeznaczyć swój czas na pracę twórczą, a oszczędności na zaspokojenie potrzeb rodziny, a nie na spełnianie fanaberii ekscentrycznej cudzoziemki. Ale z drugiej strony dobrze pamięta, że i on był kiedyś w potrzebie. Gdyby nie pomoc obcych kobiet z kozackich stanic i z chutorów, nie przetrwałby wojennej tułaczki. Jak więc teraz mógłby odwrócić się plecami do nieszczęsnej artystki, zamknąć oczy na jej cierpienie, nie przekazać dalej tej iskierki dobroci, którą mu kiedyś ofiarowano?...
Narrator odwiedza dworzec, komendę milicji, urzędy, szkołę teatralną, prywatne domy. Część akcji dzieje się w jego własnym mieszkanku, w którym pomimo ciasnoty osoba potrzebująca znajdzie nocleg, zostanie nakarmiona i obdarzona ciepłem przez jego niesamowicie miłą żonę. Połowica nie tylko nie protestuje przeciwko pomaganiu obcym, ale wręcz popycha do tego męża, zachowuje się tak, że on z nieco mieszanymi uczuciami wyznaje: „Nie miałem opozycji we własnym domu i droga do szaleństw była otwarta”[3]. Oprócz żony poznajemy też córkę narratora, wulgarną koleżankę Anitę, kolegów, urzędniczki, a także sąsiadkę, która niedawno próbowała popełnić samobójstwo. Wszystkie te postacie dzielą się swoimi wrażeniami dotyczącymi amerykańskiej aktorki, dziwią się, że ktoś zza oceanu może być tak ubogi jak ona, tak beztrosko oczekiwać od innych wsparcia.
W tej krótkiej, całkiem ciekawej powieści znajduje się sporo ciepła, ale i sporo goryczy. Narrator wciąż snuje gorzkie myśli. Czuje się niedoceniony, a ponieważ ma problemy z publikowaniem swoich utworów, siłą rzeczy zaczynają trapić go wątpliwości, czy jego opowiadania na pewno są dobre i czy tworzenie literatury jest zajęciem pożytecznym. ,„Pisarz uważa swoje źródło utrzymania za trochę nieczyste. Podejrzewa, choć się z ta myślą nie zdradza – że bez książek, filmów, słuchowisk jego rodacy mogliby się obejść. Wydaje mu się, że w jakiejś mierze naciąga społeczeństwo wmawiając mu, że musi ono konsumować kulturę”[4].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz