26.08.2022

„Słoń z Étretat” Joanna Stoga

Nieraz zdarzało mi się nazwać swojego tatę zdziecinniałym staruszkiem, bo po kryjomu objadał się sernikiem albo pięć razy powtarzał tę samą historyjkę, ale po przeczytaniu „Słonia z Étretat” Joanny Stogi stwierdzam, że nie wiedziałam, co mówię. Bo dopiero kiedy poznałam ojca głównej bohaterki, zrozumiałam, co znaczy słowo „zdziecinniały”. Tata Kassi tak się cofnął w rozwoju, że utracił umiejętność ludzkiej mowy i dbania o siebie. Trzeba bezustannie pilnować, by nie wypadł przez okno, zabawiać go figurkami z żołędzi, wyprowadzać do parku czy na plac zabaw. Jeśli się pójdzie z nim na pocztę, poprzestawia stojaki z kopertami, a jeśli córka zechce spędzić noc ze swoim chłopakiem, to niesforny tata będzie się kręcił pod drzwiami, chował ubrania gościa albo naciągał je na siebie. I nic mu nie można powiedzieć, bo najzwyczajniej w świecie nie zrozumie pretensji i pouczeń, za to wyczuje niechęć i zamknie się w sobie albo nawet zmoczy w spodnie.

Opieka nad takim człowiekiem to mordęga, a Kassi na domiar złego nie ma nikogo do pomocy. Jak ma pogodzić rodzinne obowiązki z koniecznością zarobienia na życie? Do tej pory zatrudniona była w wydawnictwie jako „pani od przecinków”, ale teraz zachodzą zmiany i praca zdalna nie będzie już możliwa. Udręczona trzydziestodwulatka coraz wyraźniej widzi, że „Jest przykuta do M. jak galernik do statku i pewnie wraz z nim utonie”[1]. Jej zły stan psychiczny pogłębia świadomość, że w przeszłości ten bezradny staruszek wcale nie był dobrym ojcem, podobnie zresztą jak jego nieżyjąca już żona. Wyróżniał syna, pozwalając, by córka wyrastała w poczuciu, że jest gorsza i mniej kochana. Teo był dla nich niczym bóstwo, a gdy zmarł, życie Demi i M. straciło sens. 

M. to ten niesprawny umysłowo ojciec. W przeszłości rodzina bohaterki wielbiła bogów greckich i ponadawała sobie przydomki takie jak Demeter, Theos, Morfeusz, Kasandra (w skrócie Demi, Teo, M. i Kassi). Demi i Teo już nie żyją, tato bohaterki stosownie do swojego pseudonimu ucieka od problemów, śpi, z kolei ona ma wiele cech swojej sławnej imienniczki: jest pryncypialna, odważna (nie waha się powiedzieć pewnemu zamożnemu łajdakowi, co o nim myśli), ale też skłonna do napadów agresji i nieco szalona. Poza tym podobnie jak Kasandra lubi pouczać i przepowiada przyszłość – przykładowo ostrzega przyjaciółkę przed Adrianem, innej zaś radzi, by pogodziła się z ojcem, zanim ten umrze.

Autorka zdecydowała, że korespondowanie z mitologią to za mało, że potrzebne są jeszcze odniesienia do „Zimy Muminków”. I tak wolontariusz zabawia Morfeusza odgrywaniem Małej Mi, Kassi mówi: „Ja przypominam raczej Muminka, który miota się w niezrozumiałym zimowym świecie z milczącym krewnym u boku”[2], zaś w zakończeniu pojawia się cytat z tej bajeczki. Nawiązania do mitologii odebrałam jako ciekawe, wzbogacające powieść, natomiast te muminkowe nieco mnie nużyły, bo autorka podała je na tacy, jak na mój gust za mało subtelnie.

Mniej więcej do połowy czytałam „Słonia z Étretat” z zainteresowaniem, a nawet z uczuciem lęku, bo autorka przejmująco pokazywała, jak straszne bywa życie niektórych osób. Postacie mnie ciekawiły, akcja wciągała... Ale potem pojawiło się nieprzyjemne wrażenie, że jednak nie jest to książka dla mnie. Dlaczego? Ano dlatego, że nie jestem miłośniczką nieuzasadnionych happy endów. Brakuje mi naiwności, by w nie uwierzyć, i kiedy autorka zarysowuje jakiś dramat, a potem ni z gruszki, ni z pietruszki kończy go słodkościami, to ja się nie wzruszam, tylko nudzę i irytuję. Tak więc rozwiązania niektórych wątków, szczególnie tego o przemocy seksualnej i gejowskiego, nie przekonały mnie, nie mówiąc już o scenach finałowych. Poza tym zazgrzytało mi, że bohaterka traci matkę, a chwilę potem aż dwoje z jej bardzo nielicznych przyjaciół staje przed problemem umierania rodzica, i jakby tego jeszcze było mało, na łoże śmierci pada również ojciec Adriana. Wygląda to tak, jakby autorka koniecznie chciała pokazać, jak różnie zachowują się dzieci umierających ludzi (a może ma obsesję na punkcie utraty rodziców, bo z tego, co widzę, w swojej pierwszej książce też porusza takie wątki), i nie pomyślała o tym, że wrzuca dwa grzyby w barszcz. W każdym razie ja tak to odebrałam.

Podsumowując, Joanna Stoga niewątpliwie umie pisać ładnie, obrazowo, ma duży talent literacki i ma też skłonność do „pokrzepiania” czytelników. W tej powieści przedstawia kobietę w matni, kobietę, która się nie poddaje i nie myśli, jak uciec od problemów, tylko szuka sposobów na poprawę swojego losu i samopoczucia, nie potrafi przy tym pójść na łatwiznę i oddać uciążliwego ojca do domu opieki, bo byłoby to zbyt okrutne. Na przykładzie jej sytuacji autorka pokazuje, jak destrukcyjnie działa poczucie krzywdy i poczucie winy, jak niewydolny jest polski system pomocy społecznej i jak ważna przyjaźń. Joanna Stoga przez całą powieść utrzymuje czytelnika w niepewności, co takiego stało się podczas wycieczki do tytułowego Étretat, wycieczki, której Kassi bynajmniej nie wspomina z sentymentem. Potem pojawiają się reminiscencje z owej podróży, ale każdy czytelnik sam będzie musiał rozstrzygnąć, czy rozpad rodziny bohaterki zaczął się właśnie wtedy, czy o wiele, wiele wcześniej.


Moja ocena: 4/6.

---
[1] Joanna Stoga, „Słoń z Étretat”, Seqoja, s. 86.
[2] Tamże, s. 225.


16 komentarzy:

  1. To może być bardzo ciekawa książka. Z chęcią przeczytam, szczególnie że opiekujemy się teraz teściem-wdowcem. Ma 91 lat i potrafi nieźle dać w kość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewięćdziesiąt jeden lat – piękny wiek. :) W takim razie ta książka mogłaby Ci się spodobać. Autorka starannie opisuje, jak wygląda opieka nad niepełnosprawnym człowiekiem.

      Usuń
  2. Gdyby nie ta wzmianka o happy endzie, pewnie byłaby to kolejna książka na Twoim blogu, o której sądzę, że jest dobra, ale zbyt nieprzyjemna, żebym chciała po nią sięgnąć. Tym bardziej, że dobrze znam temat takiej opieki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tej książce nie można powiedzieć, że jest nieprzyjemna. Nie mam nic przeciwko optymistycznym zakończeniom, ale chcę, by były wiarygodne, a autorka „Słonia...” mnie nie przekonała. Cóż, niektórzy czytelnicy lubią cukierkowe zakończenia, inni nie.

      Usuń
  3. Szkoda, że książka jest jednak rozczarowująca ;< Ale ma zaskakująco intrygującą okładkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, jest intrygująca. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę, odniosłam wrażenie, że kawałek okładki został oderwany. :) Ale to było tylko złudzenie. Okładka jest wyjątkowo ładna i niebanalna.

      Usuń
  4. Ech, taka długotrwała opieka nad kimś z demencją starczą (ale i nad kimś terminalnie chorym) to chyba jedno z najbardziej wycieńczających psychicznie zajęć. Dobrze, że autorka porusza tę tematykę, bo warto sobie uświadomić, że decyzja, by schorowanego rodzica nie oddawać do ośrodka opiekuńczego, tylko zająć się nim samemu, to niemały akt odwagi (choć bywa, że i desperacji, bo nie każdego stać na pobyt w domu spokojnej starości). Trochę szkoda, że z tego co piszesz, dzieło jest niedoszlifowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nie każdego stać na pobyt w domu opieki, bo te prywatne są dosyć drogie. A na skierowanie do państwowego trzeba czekać bardzo długo, nieraz nawet przez kilka lat. Owszem, opiekowanie się chorym to akt odwagi, ale znam przypadek, że jest to akt... tchórzostwa. Jedna z moich znajomych opiekuje się sparaliżowaną teściową tylko dlatego, że boi się potępienia ze strony rodziny męża i sąsiadek.

      Usuń
  5. Jestem ciekawa tej książki. Mam nadzieję, że znajdę ją w swojej osiedlowej bibliotece!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zachęcam do przeczytania. Ciekawa jestem, jak ją odbierzesz. :)

      Usuń
  6. Lubię takie klimaty, a jeszcze jak autorka ma bardzo ładny styl, to już w ogóle świetnie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styl pisania to ma ładny. :) Pisze sprawnie, widać, że ma do tego talent.

      Usuń
  7. Ciekawa książka,ale chyba dla mnie za ciężka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ciekawa, choć pod koniec zaczęła mnie męczyć. :) Przez pierwszą połowę czułam się tak, jakbym piła kosztowną, przepyszną kawę, ale pod koniec miałam wrażenie, że ktoś niepotrzebnie dosypał do tej kawy pięć łyżeczek cukru. Niektórzy lubią takie słodkości, ja nie za bardzo.

      Usuń
  8. Szkoda, że w pewnym momencie ta historia w Twoich oczach straciła. Ten nagły happy end, na który wcześniej nic nie wskazywało kojarzy mi się z wyciąganiem sprawcy z kapelusza w kryminałach - irytuje to bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielka szkoda... Mam nadzieję, że kolejne książki tej autorki będą miały bardziej realistyczne zakończenia.

      Usuń