„Jestem tylko starym włóczęgą. Nie interesują się nami porządni ludzie”[1] – tak zaczyna się krótka powieść Hilmara Wulffa zatytułowana „Słoneczny włóczęga”. Jej narrator, Halfdan, zawsze robił to, co chciał – zamiast szukać pracy, wolał tułać się po świecie. I choć nieraz głodował, był przepędzany, w niepogodę musiał spać pod gołym niebem, choć nie miał „innego majątku oprócz promieni słonecznych”[2], nie wspomina swojego życia źle. Cztery miesiące temu wreszcie się ustatkował – mieszka w udostępnionym mu za darmo małym domku na wsi, otrzymuje starczą rentę. Jest z tych zmian zadowolony, bo ostatnio nie ma tyle sił co dawniej. A tego dnia, kiedy zaczyna snuć swoje wspomnienia, w ogóle nie daje rady wstać z łóżka.
Podczas gdy większość ludzi z rozrzewnieniem myśli o swoim dzieciństwie, on uważa je za najgorszy okres życia. Urodził się na wsi, w rodzinie bardzo biednej. Jego pracujący w kamieniołomach ojciec zarabiał zbyt mało, by zaspokoić potrzeby dziesięciorga potomków, toteż rodzeństwo musiało walczyć o wszystko – o odzież, jedzenie, miejsce do spania, bo w chacie była tylko jedna prycza. W takiej sytuacji pomiędzy dziećmi nie wykształciły się żadne więzi i kiedy co jakiś czas któreś z nich umierało, jedynie matka się tym smuciła. A potem Halfdan rozpoczął swoje włóczęgi. Często wypuszczał się poza Danię, odwiedził Francję, Andy, Szkocję, Londyn. Zaciągał się na statki, próbował wstąpić do Legii Cudzoziemskiej, trochę czasu spędził w obozie pracy przymusowej.
Świeci słońce, panuje lato, a staruszek leży w łóżku, nie mogąc wstać. W głowie mu szumi, traci czucie w nogach, nie ma siły sięgnąć ani po alkohol, ani po pigułki, które uważa za remedium na wszelkie nieszczęścia. Powtarza sobie, że lubi samotność, ale łatwo zgadnąć, czego tak naprawdę pragnie – by ktoś do niego zajrzał. Łatwo też się domyślić, że biedak doznał udaru mózgu i jego godziny są już policzone.
Z powieści Wulffa można się dowiedzieć, jak wyglądało życie duńskich włóczęgów na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Okazuje się, że nie było im łatwo – chłopi, tak przedtem gościnni wobec różnych niebieskich ptaków, coraz rzadziej ich czymś częstowali, a coraz częściej przeganiali, zdarzało się nawet, że wzywali policję. Jedynie w Wigilię nędzarze mogli się najeść do syta. Pomimo smutnej tematyki książeczka ma wydźwięk optymistyczny. Trudno znaleźć w niej biadolenia na wieloletnią poniewierkę, opisy strachu przed zniedołężnieniem czy przed śmiercią. Staruszek stara się być dobrej myśli, przekonuje sam siebie, że jeszcze wstanie, że tylko na chwilę osłabł, że dopóki przez okno wpadają promienie słoneczne, nie trzeba się bać...
---
[1] Hilmar Wulff, „Słoneczny włóczęga”, przeł. Maria Kelles-Krauzowa i Krystyna Latoniowa, PIW, 1962, s. 7.
[2] Tamże, s. 43.
Książka z tych smutnych, ale skoro ma też wydźwięk optymistyczny, to może się skuszę.
OdpowiedzUsuńTak, optymistyczny. Bohater nie narzeka, jest pogodzony z losem. To sympatyczny staruszek. :)
UsuńJakiś czas temu szukałam informacji o książkach opisujących chociażby we fragmencie problem bezdomności - widzę, że "Słoneczny włóczęga" idealnie się w to wpisuje. Dzięki za podpowiedź!
OdpowiedzUsuńTak, bohater przez większość życia był bezdomny, ale nie narzekał. To taki typ, co to lubi się włóczyć, spać codziennie w innym miejscu i nie martwi się tym, że następnego dnia być może nie będzie miał co jeść. :) To książka o Danii, jakiej już od dawna nie ma.
Usuń