„Turbulencje” Davida Szalaya są powieścią szkatułkową, mającą wielu równorzędnych bohaterów. W każdym rozdziale autor pisze o kimś innym i pokazuje jakiś ważny moment z życia tego kogoś. Postać A, będąca pierwszoplanowym bohaterem rozdziału pierwszego, styka się z postacią B, która zostaje pierwszoplanową postacią rozdziału drugiego i styka się z C, po czym C zostaje bohaterem trzeciego rozdziału, i tak dalej, i tak dalej, aż wreszcie dochodzimy do postaci, która zna starszą panią z rozdziału pierwszego, i powieść dobiega końca.
Tytuł nawiązuje zarówno do turbulencji doświadczanych podczas rejsów w powietrzu, jak i metaforycznych – czyli do wstrząsów w życiu osobistym. Te wstrząsy prawie zawsze łączą się z negatywnymi emocjami i podobnie jak samolotowe „niszczą iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i człowiek nie może już udawać, że znajduje się w jakimś spokojnym miejscu”[1]. Podczas turbulencji samolot drga, czasami lekko opada, wywołując u pasażerów strach, ale przeważnie nie robiąc im krzywdy. Czy turbulencje metaforyczne podobnie wpłyną na bohaterów? Szalay nie odpowiada na to pytanie, ukazuje ich w newralgicznym punkcie życia i zostawia.
Co łączy główne postacie? Jedynie to, że podróżują samolotem. Poza tą drobną zbieżnością wszystko je dzieli – mieszkają w różnych punktach globu, są różnych narodowości, w różnym wieku. Nie zawsze zachowują się kryształowo. Mężczyzna bijący żonę wywołuje niesmak, ale nie inaczej jest z jego ofiarą, niedopuszczającą do siebie myśli, że mogłaby odejść od oprawcy. A najbardziej drażni babcia, która dowiedziawszy się, że jej wnuk jest niepełnosprawny, od razu zaczyna uważać go za „gigantyczną porażkę macierzyństwa, człowieczeństwa”[2] i nawet nie pyta, z czego ta niepełnosprawność wynikła i czy można ją leczyć.
Zaletą kompozycji wybranej przez autora jest możliwość ukazania wielu charakterów ludzkich i problemów – Szalay pisze na przykład o przemocy domowej, ukrywanym homoseksualizmie, śmierci syna, trudnościach z odzyskaniem pożyczonych pieniędzy, chorobie nowotworowej – wadą zaś skrótowość. Czytelnik pozostaje z uczuciem niedosytu, wzmacnianym jeszcze przez fakt, że w niektórych rozdziałach autor rozpisuje się o sprawach nieistotnych, na przykład przytacza całą rozmowę pisarki z dwiema przypadkowo spotkanymi fankami, podczas gdy scenę jej wizyty u córki skraca do minimum. Podsumowując, Szalay niewątpliwie ma dar obserwowania codzienności i przekazywania ulotnych wrażeń. Powieść jest subtelna, napisana ładnym językiem, ale mało treściwa – konia z rzędem temu, kto w tydzień po przeczytaniu będzie coś z niej pamiętał.
Moja ocena: 4/6.
---
[1] David Szalay, „Turbulencje” („Turbulence”), przeł. Dobromiła Jankowska, Pauza, 2020, s. 14.
[2] Tamże, s. 60.
Naprawdę dużo w sobie kryje ta książka. Może będę miała okazję ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Czyta się ją szybko, bo ma zaledwie 140 stron. Żałowałam, że nie jest dłuższa. :)
UsuńCzytałem o tej książce u Qbusia z bloga www.pozeracz.pl i wychodzi na to, że Wasze odczucia po lekturze są b. zbieżne. Czyli z jednej strony ciekawy pomysł umożliwiający zahaczenie o szereg tematów, z drugiej wykonane, objawiające się skrótowością poruszanych wątków. Ciekawe czy autora nie kusiło, żeby napisać nieco dłuższe dzieło.
OdpowiedzUsuńW recenzji na blogu, do którego link podałeś, mylone są fakty z książki. Recenzent pisze: „Te sam wstrząsy przenoszą colę z naczynia na spodnie współpasażera. Ten na lotnisku spotyka się z bratem i wspólnie lecą do Senegalu na ich coroczny, wspólny wypad. Zapewne czas minąłby im miło, gdy nie pół miliona rubli długu między nimi”. Colą nie został oblany jeden z braci, tylko zupełnie inny mężczyzna – ten, którego syn miał wypadek, a pożyczone pieniądze to nie ruble, tylko rupie. :)
UsuńOdniosłam wrażenie, że autor starał się wszystko opisywać jak najoszczędniej – i przedobrzył. Ale choć „Turbulencje” mają wady, warto je przeczytać.
Widziałem tę okładkę na Insta i graficznie przykuła moje oczy, ale po Twojej recenzji nie widzę szans, bym miał po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńMnie ta okładka odrzucała. Pstrokata, niegustowna... A co do książki, po miesiącu od przeczytania niewiele z niej pamiętam.
Usuń