Sara, dość agresywna policjantka lubiąca bić pałką ludzi, któregoś dnia poznaje Bena i wyrusza z nim na północ Szwecji. A tam mężczyzna ni stąd, ni zowąd strzela do trzech osób. Sara nie próbuje zapobiec tym zbrodniom, nie czuje się nawet wstrząśnięta, wieczorem śmieje się ze swoim krwiożerczym przyjacielem, a zaraz potem i ona zostaje morderczynią – zabija znajomego policjanta, który jechał w ślad za nią. Dlaczego bohaterowie bez żadnej refleksji odbierają życie innym ludziom i niszczą własną przyszłość? Co nimi kieruje? Trudno zgadnąć. Ida Linde, autorka „Na pólnoc jedzie się, by umrzeć”, nie dba o pogłębienie psychologiczne postaci i właściwie nie daje czytelnikowi możliwości zrozumienia, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Na pytanie o powód zabijania Ben umie odpowiedzieć tylko tyle: „Może na świecie mimo wszystko istnieje zło”[1].
Ben i Sara są pierwszoplanowymi bohaterami zaledwie jednego rozdziału książki. W pozostałych autorka opowiada o różnych osobach mniej lub bardziej związanych z zabójstwami w Västerbotten. Poznamy więc Saskię, Simona, Marię, Andreasa, Kristinę, Johannę, Elofa. Saskia to młodsza siostra Bena, wspominająca, z jaką czułością czesał jej włosy i z jakim podnieceniem mówił o rewolucji. Aby mu się przypodobać, próbowała być zaangażowana politycznie, lecz niewiele zdołała zdziałać – rozdała jedynie trochę ulotek. Simon w dniu urodzin znajduje ciało swojej zastrzelonej matki, po czym, oszołomiony, wybiega z domu. Na Karima, hotelowego kucharza, padają niesłuszne podejrzenia o popełnienie zbrodni. Maria, żona zastrzelonego policjanta, od dawna podkochuje się w swoim szwagrze, weteranie wojny w Afganistanie. Andreas po wielu latach nieobecności wraca do domu, by wziąć udział w pogrzebie brata. Kristina snuje plany samobójcze, jednak nie ma odwagi ich zrealizować. Pech – lub też szczęśliwy traf – sprawia, że wchodzi w drogę Benowi. Johanna przebywa w więzieniu razem z Sarą, obserwuje jej rosnący brzuch i wspomina jakąś Stine. Elof nie może zapomnieć o młodości, podczas której głodował, stracił rodzinę i z wściekłością obserwował nielegalną wycinkę drzew, przewidując, że północna Szwecja wkrótce opustoszeje.
Wszystkie te historie zostały opisane niemrawo, szkicowo, tak jakby autorka nie do końca wiedziała, czym zapełniać kolejne strony. Na domiar złego powieść obrosła sentencjami w rodzaju „Ale odpowiedzialność to kwestia, do której należy się ustosunkować, to nie kapelusz, który przez przypadek można zostawić na jakiejś półce. Nigdy nie stanie się kapeluszem”[2]. Tyle się mówi o poetyckim języku Idy Linde, tymczasem tej poetyckości jest zbyt wiele, a co gorsza, często można podejrzewać, że mamy do czynienia nie tyle ze zdaniami poetyckimi, co zwyczajnie grafomańskimi. „W końcu go urodziła, naciągnęła skórę na szkielet, w środku przyczepiła szepty, które pojawiały się, kiedy młot uderzał o kowadło”[3] – pisze na przykład autorka. A Saskię charakteryzuje tak: „Od dziecka nie miała potrzeby dotykania świeżego śniegu, ponieważ była psem i potrafiła zwęszyć go już we wrześniu”[4]. Zdania te nie mają żadnego sensu, zachwycić mogą jedynie jakiegoś niedorobionego recenzenta, który uważa, że to, co niejasne, musi być genialne. Rozsądnego czytelnika znudzą i zniesmaczą.
Powieść okazała się mało ciekawa, enigmatyczna i – podobie jak „Mama mordercy” tej autorki – fatalnie przełożona przez Justynę Czechowską. Pełno tu błędów wszelakich. Aby nie być gołosłowną, podam kilka przykładów: „zgięta w pół Lävra”[5], „nowonarodzone cielę”[6], „acha”[7], „wywarza drzwi”[8], „Schodząc po schodach, nagle z kuchni dobiegł huk”[9]. Dlaczego tłumaczka mająca tak ogromny problem z ortografią nie korzysta ze słownika? Dlaczego, choć jej narzędziem pracy jest język, nie umie poprawnie używać imiesłowów? Nie wiadomo.
Fragment książki w tłumaczeniu Justyny Czechowskiej |
---
[2] Tamże, s. 165-166.
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 82.
[5] Tamże, s. 39.
[6] Tamże, s. 40.
[7] Tamże, s. 86.
[8] Tamże, 117.
[9] Tamże, s. 37.
Szkoda, że książka ma tyle błędów. Ta poetyckość języka dla mnie również jest przesadzona, przytoczone zdania rzeczywiście są bez sensu. Nie wiem czy sięgnę po tę książkę, ale póki co nie planuję jej czytać. ;)
OdpowiedzUsuńTak, szkoda. „Mama mordercy” tej autorki jest o wiele ciekawsza niż „Na północ jedzie się, by umrzeć”. :)
UsuńRaczej będę jej unikać. Recenzja niezbyt mnie zachęca do jej przeczytania.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Książkę tę trudno nazwać pasjonującą. Widziałam pozytywne recenzje, ale ja jej nie polecam. Jest tyle lepszych, ciekawszych powieści. :)
UsuńWspółczuję, że poświęciłaś czas na przeczytanie tego - cóż, z braku lepszego słowa - chłamu. Jak autorka miała świetny pomysł z fabułą (mowa o morderstwach dla zabawy), który mogła rewelacyjnie rozwinąć, rozbudować postacie, ich psychologię, tak widzę, że nie zrobiła nic. A na dodatek, trafiła się przeciętna tłumaczka (trafił swój na swego :P).
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że przeczytałaś książkę do końca. Ja na pewno bym spasowała, widząc te byki stylistyczne, szyki zdania czy "nibysentencje" + nie sprawdzał tego żaden edytor?
O tak, zgadzam się z Tobą, pomysł na fabułę był bardzo ciekawy, jednak wykonanie takie sobie. :) Tekst napisany niejasno, tło słabo odmalowane, postacie morderców niepogłębione psychologicznie itd. Co do tłumaczki, ma ona wśród czytelników dobrą opinię, ale naprawdę nie rozumiem dlaczego. I „Mama mordercy”, i „Na północ jedzie się, by umrzeć” są pełne błędów. W „Mamie mordercy” było na przykład takie zdanie: „niebawem miałam musieć ją opanować”. Podczas czytania tysiąc razy żałowałam, że książek Idy Linde nie tłumaczył ktoś inny.
UsuńZawsze mnie bolało, że ludzie zwykle nie zwracają uwagi na tłumaczy - a przecież odwalają kawał wielkiej, solidnej roboty! Ale też często, jak w tym przypadku, bardzo szkodzą, nie oddając powieści należytego klimatu (o tłumaczeniu pełnym błędów słyszę po raz pierwszy). Cóż, wydawnictwa nie są w tym momencie bez winy, bo to oni wypuszczają na rynek gotową książkę, więc powinni zajrzeć do środka i wyłapać tyle byczków, ile się da. :)
UsuńO tak, wydawnictwo nie jest bez winy, a co do lekceważenia tłumaczy, to niestety robią to też niektórzy blogerzy książkowi. Bywa tak, że zamieszczają nazwę wydawnictwa, liczbę stron i nawet ISBN, a o podaniu nazwiska tłumacza zapominają. Miejmy nadzieję, że to się wkrótce zmieni. :)
UsuńInnymi słowy: omijać szerokim łukiem. Dziękuję za ostrzeżenie ;)
OdpowiedzUsuńJest to najsłabsza z moich tegorocznych lektur. Lubię literaturę skandynawską, zwykle oceniam ją wysoko, ale tym razem czytałam bez przyjemności. :)
UsuńDobrze, że ostrzegasz, bo miałam chęć zapoznać się z książkami Linde, ale skoro tak... A to, co piszesz o przekładzie, wprawia mnie w coraz większe zdumienie.
UsuńTeż czułam się zdumiona i dodatkowo zniesmaczona, bo jednak tłumacz powinien bardziej dbać o język. Ida Linde na pewno jest niebanalną autorką, myślę, że warto sięgnąć po jej „Mamę mordercy”. „Na północ...” to już nie to. W „Mamie mordercy” był jakiś urok, tutaj próżno go szukać.
UsuńNie wiem, nie wiem.;( Tak mnie zraziłaś uwagami o kiepskich przekładach JCz, że poważnie się waham.;)
UsuńA ja się boję sięgnąć po kolejne książki Idy Linde. Wszystkie niestety tłumaczyła JCz i wszystkie zostały wydane przez to samo wydawnictwo...
UsuńJak już ktoś wyżej pisał, niby temat ciekawy, ale i mnie by drażnił sposób jego przedstawienia (brak głębi), a do tego te błędy... Nie powiem, że lubię się czepiać, bo co tu lubić, ale zawsze się czepiam takich kwiatków. Skrzywienie zawodowe :/
OdpowiedzUsuńPiszę też w innej sprawie. Przeczytałam tę "Nadobną dziewicę" i tak dumam nad nią już drugi dzień. Nie podobała mi się. Tzn. sam styl, język etc. bez zarzutu, piękny i staranny, ale historia i bohaterowie... Bardziej odrzuca mnie chyba ta małolatka niż staruszek. Ona nieszczęśliwa, ale i wyrachowana, u niego znowuż ta obsesja na punkcie Nadobnej Dziewicy. Próbuję patrzeć na ten temat z różnych stron, ale z której nie zerknę, to nie widzę nic przyjemnego. Możliwe, że to kolejna dobra książka, którą doceniam za jakość, ale nie podobała mi się treść.
Tak, temat ciekawy, ale wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Szkoda, że nie podobała Ci się „Nadobna dziewica”... Oates chyba zawsze tworzy bohaterów, których trudno polubić. Próbuję przypomnieć sobie jakąś miłą postać z jej książek, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Mam nadzieję, że nie zniechęcisz się do tej autorki, ja ją bardzo cenię – za język, za głębię postaci, za poruszane tematy. :)
UsuńRaczej po nią nie sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńNic nie stracisz, ta książka jest niezbyt ciekawa. :)
UsuńDomyślam się jak bardzo musiały Ci w głowie zgrzytać te wszystkie błędy. Szkoda też, że autorka nie rozwinęła tak ciekawego pomysłu - to mogłaby być naprawdę ciekawa powieść.
OdpowiedzUsuńTak, mogłaby, ale nie jest. W sumie niewiele się z niej nie dowiedziałam o północnej Szwecji, nie wiem nawet, dlaczego bohaterowie zabijali ludzi.
Usuń