4.06.2022

„Drugie małżeństwo” Dagmar Edqvist

Herbert Roest, główny bohater „Drugiego małżeństwa” Dagmar Edqvist, pracuje w liceum w Mariesand jako nauczyciel biologii i wychowania seksualnego. Jest mężem Elin oraz ojcem dwóch dziewczynek, Bodil i Agnety. Żona, która w okresie narzeczeńskim sprawiała wrażenie miłej i zgodnej, okazała się snobką i materialistką niezadowoloną z jego niskich zarobków. Jej zdaniem Herbert powinien poświęcać wieczory na dodatkową pracę, a nie tracić czas na poprawianie uczniowskich zeszytów, muzykowanie i czytanie fachowych pism. Sama nic nie robi, by poprawić sytuację finansową – nie pracuje, zatrudnia służącą, wydaje sporo pieniędzy na stroje dla córek i inne rzeczy mające świadczyć o przynależności rodziny do klasy średniej.  

Pomimo wielu zgrzytów małżeństwo jakoś się ciągnie – aż do afery ze szkolną wycieczką. Co się stało  na owej wycieczce? Otóż Herbert, zamiast bezustannie pilnować uczniów, pozwala sobie na chwilę nieuwagi. W tym czasie jeden z chłopców i jego rówieśniczka wchodzą do stodoły. „Przestępstwo” trwa zaledwie kilka minut, raczej niemożliwe jest, by między młodymi do czegokolwiek doszło, wybucha jednak straszliwy skandal. Licealista zostaje ukarany, dziewczyna również, a część niesławy spada na Herberta. Miejscowi stróże moralności oskarżają go nie tylko o niedopilnowanie młodzieży, ale też deprawowanie. I tych plotek, tego potępienia, tego wstydu Elin już znieść nie może. Zapada decyzja o rozwodzie. 

Ktoś, kto niewiele wie o dawniejszej Szwecji, podczas czytania tej powieści może mocno się zdziwić, bo jak to, skandal z powodu takiego drobiazgu jak kilkuminutowe spotkanie dziewczyny z chłopcem? Napadanie na nauczyciela za to, że uczy wychowania seksualnego? Czy to możliwe? Zachowania opisane przez autorkę nie pasują do dzisiejszych Szwedów, ale w czasach, kiedy toczy się akcja, czyli w latach trzydziestych dwudziestego wieku, panowały surowe obyczaje i nie tolerowano żadnej „zgnilizny moralnej”. „Czystość to dla młodej kobiety rzecz najdroższa, jaką może posiadać” – mówi ojciec skompromitowanej dziewczyny i nie jest w tym poglądzie odosobniony.

O dziwo, w takiej czystości musiały też żyć kobiety pracujące jako urzędniczki czy opiekunki społeczne (dopiero ustawa z 1939 roku zniosła te wymagania). Jedna z bohaterek powieści, Brita, w pewnym momencie staje przed wyborem: praca czy małżeństwo. A ponieważ bardzo swoją pracę lubi, ten wybór to dla niej prawdziwa udręka. Może oczywiście prosić władze miasta o zmianę przepisów, ale w ten sposób narazi się na utratę dobrej opinii, pracy i prawa do emerytury, a więc mocno zaryzykuje, tak jak zresztą ryzykuje każdy, kto chce zmieniać skostniałe obyczaje. Brita jako pracownica opieki społecznej musi wnikać w intymne sprawy niezamężnych matek, interesować się „ubocznymi produktami ich miłości”, namawiać mężczyzn do dawania pieniędzy na utrzymanie nieślubnych dzieci, ale sama życia erotycznego prowadzić nie może. Nic dziwnego, że niekiedy ogarnia ją rozgoryczenie. To rozgoryczenie wzmaga się, kiedy podopieczne okazują się niewdzięczne, a nawet próbują jej odebrać ukochanego mężczyznę.

Kolejny problem poruszany przez Dagmar Edqvist to tragiczny los panien z dziećmi. Brita całymi dniami biega po mieście, próbując znaleźć dla nich pracę oraz dach nad głową, jednak Szwedzi rzadko chcą pomagać. Według nich niezamężne matki są wykolejone, a jeśli już urodziły dziecko, to powinny je oddać, a nie trzymać przy sobie i kłuć nim „porządnych” ludzi w oczy.

Autorka ciekawie pisze o Szwecji sprzed drugiej wojny światowej, pracy nauczyciela oraz opiekunki społecznej, ówczesnych surowych obyczajach, dramatach panien z dziećmi, o nietolerancji, hipokryzji i potędze plotek, o rozwoju kariery literackiej, a także o sytuacji mężczyzny, który najpierw dusi się w nieudanym małżeństwie, a potem z lękiem wchodzi w kolejne. Herbert jest postacią pogłębioną psychologicznie, można poznać jego marzenia, jego strach, czy będzie umiał stworzyć szczęśliwy związek z inną kobietą i czy uda mu się zachować dobre relacje z córkami, którym matka wmawia, że to z winy ojca dorastają w niepełnej rodzinie. Wszystkie te sprawy autorka opisuje bardzo dokładnie, z pasją, nie żałując ciekawostek obyczajowych. Ciekawostek, które współczesnego czytelnika mogą zdumiewać, a nawet szokować.

---
Dagmar Edqvist, „Drugie małżeństwo”, przeł. Aleksander Szulc, Wydawnictwo Poznańskie, 1961

13 komentarzy:

  1. >O dziwo, w takiej czystości musiały też żyć kobiety pracujące jako urzędniczki czy opiekunki społeczne (dopiero ustawa z 1939 roku zniosła te wymagania). Jedna z bohaterek powieści, Brita, w pewnym momencie staje przed wyborem: praca czy małżeństwo<.

    Polska jednak była do przodu (taka szwedzka specyfika - oni są strasznie fanatyczni, jak już obiorą jakiś kurs, to nie znają umiaru, nawet Niemcy im w fanatyzmie nie dorównują) - ale nie cała. Było w II RP jedno województwo mające autonomię, własny sejm itp. - województwo śląskie i tam były w tym zakresie prawa podobne do szwedzkich, np. mężatka nie mogła być nauczycielką. Niedawno był o tym artykuł w Tygodniku TVP:
    https://tygodnik.tvp.pl/60142576/tylko-tu-nauczycielki-obowiazywal-celibat-autonomia-gornego-slaska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten komentarz, bo nie miałam pojęcia, że i Polsce obowiązywało takie prawo. Jestem tym zdumiona. Myślałam, że tylko osoby związane z religią, czyli księża i zakonnice, nie mogły zawierać małżeństw, a tu – celibat dla nauczycielek! Straszne były te wymagania, beznadziejnie głupie i krzywdzące, bo na pewno złamały życie niejednej kobiecie. Widzę, że na Śląsku ta wstrętna ustawa została zniesiona w kwietniu 1938 roku, czyli o rok wcześniej niż w Szwecji. No i na Śląsku tylko nauczycielki nie mogły wychodzić za mąż, w Szwecji – nauczycielki, urzędniczki i pracownice opieki społecznej.

      Usuń
    2. Gdzieś czytałem, ale nie pamiętam gdzie, że w latach 30. już nie egzekwowano rygorystycznie tego zakazu pracy dla nauczycielek-mężatek. Tzn. większość odchodziła z pracy, ale bywały takie, które zostawały.

      W okresie międzywojennym nawet w miastach bardzo dużo kobiet nie pracowała (pracowały głównie panny i wdowy). Zresztą nawet po wojnie, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych na Śląsku pracowało - w zależności od miejscowości - tylko od 7 do 27% żon górników.

      Tylko to nie była żadna złośliwość czy patriarchat. Od 1933 r. etat w Polsce to było 48 godzin, 6 dni roboczych - z nadgodzinami sądzę, że 60 godzin to była norma. Rodziny miały znacznie więcej dzieci, niż obecnie - dziś model rodziny to 2+0 lub 2+1, ewentualnie 2+2, w okresie 1900-1930 to było 2+5 lub 2+6. Bez pralki, odkurzacza, lodówki, mikrofali, zmywarki, samochodu, CO, bojlera itd. itp. To naprawdę w domu trzeba było się narobić.

      Sam obiad. Nie kupiłaś w markecie gotowca do odgrzania w mikrofali. To trzeba było kupić (a częściowo wyhodować) produkty, rozpalić w piecu, ugotować dla tych 7-8 (z dziadkami 9-10) osób. A potem ręcznie pozmywać.

      Albo taka rzecz: kto dziś robi zaprawy na zimę? Jacyś hobbyści, a wtedy to była konieczność: zrobić zaprawy dla rodziny na całą zimę.

      Taka była życiowa konieczność - jedno pracuje, drugie zajmuje się domem. A że mężczyźni są silniejsi, to przy pracy fizycznej zarobił taki mąż więcej - wybór był prosty, kto do roboty za pensję, kto do roboty w domu.

      Usuń
    3. Tak, bardzo dużo kobiet nie pracowało, ale powinno to wynikać z ich wyboru, a nie z idiotycznych zakazów. :) Jeśli chodzi o górników, w ich środowisku panowały specyficzne obyczaje. Tradycja nakazywała, by żona zajmowała się domem, a mąż zdobywaniem pieniędzy. Jeśli żona pracowała, dla męża był to powód do wielkiego wstydu.

      A poza tym żona górnika nie musiała się martwić, skąd weźmie pieniądze w przypadku śmierci męża. Jeśli mąż zginął w kopalni, przysługiwała jej dożywotnia renta. Wdowy po robotnikach czy sprzedawcach prawa do takiej renty nie miały – co nie było sprawiedliwe.

      Usuń
  2. Jeszcze się nad nią zastanowię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. :) To dobra powieść, ale nie każdego zainteresuje.

      Usuń
  3. Zapowiada się ciekawa lektura, którą warto poznać. Rozejrzę się za tą książką!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa, a przy tym zaskakująca. Kilka opisanych tu wydarzeń i obyczajów mocno mnie zdziwiło. :)

      Usuń
  4. Dopiero co skończyłam czytać onetowy artykulik o proteście mającym miejsce w Warszawie. Typki od Młodzieży Wszechpolskiej zorganizowały go przeciwko festiwalowi filmów porno. Modlili się w ramach przebłagania za grzech przeciwko czystości. Grzech czystości, fak. Aż włos się jeży na głowie, kiedy pomyśleć, gdzie my dziś jesteśmy... Nie trzeba czytać książek o rzeczywistości sprzed stu lat :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zjadło mi drugie "przeciwko" ;)

      Usuń
    2. Ja to już nawet nie mam siły czytać takich artykulików. Nasz kraj coraz bardziej przypomina ciemnogród. Strach myśleć, co będzie za kolejne parę lat. A co do „grzechu” nieczystości, to zawsze łatwiej wybaczano go chłopcom. Licealista z książki otrzymuje o wiele mniejszą karę niż licealistka, może chociażby kontynuować naukę, podczas gdy dziewczyna tę możliwość traci. A tak się składa, że dziewczyna jest o wiele zdolniejsza niż chłopak.

      Usuń
  5. Ciekawie się zapowiada. Ale ciekawi mnie jeszcze jedno - jak w ogóle wpadłaś na tę książkę i na tę autorkę? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam wszelkie książki obyczajowo-psychologiczne napisane przez autorów skandynawskich, na jakie natrafię. Pożyczam, trochę miałam własnych, a ostatnio dostałam w prezencie kilkadziesiąt takich książek od osoby, która chciała się pozbyć części swoich zbiorów. :)

      Usuń