Istnieją hiperaktywni grafomani, płodzący dwie opasłe powieści w ciągu miesiąca, i autorzy, którzy na napisanie książki przeznaczają kilka, a nawet kilkanaście lat. I jednych, i drugich spotyka ten sam los: czytelnik albo ziewa przy ich dziełach, albo z dumą mówi: pochłonąłem jednym tchem! Ciekawa jestem, czy to „jednym tchem” pisarze uważają za komplement. Bo przecież ktoś, kto poświęcił powieści zaledwie kilka godzin i natychmiast sięgnął po coś nowego, raczej jej nie przeżył i niewiele z niej zapamiętał. Może pisarze woleliby, by czytelnik podziwiał ich książkę przez wiele dni, delektował się nią, płakał przy niej?
Dawno, dawno temu dostęp do książek był ograniczony i wówczas każda wydawała się skarbem, każdą czytano wielokrotnie, z czcią. Dziś mamy ich za dużo, poza tym wmówiono nam, że przy czytaniu ważna jest nie jakość, a szybkość. Zaczyna się to już w pierwszych klasach podstawówki. Pochwały otrzymuje nie to dziecko, które czyta książki dokładnie i umie o nich opowiedzieć, tylko to, które wypożyczyło ich najwięcej. Tak samo z blogerami. Za najpopularniejszych uważa się tych, którzy codziennie publikują recenzję i zostawiają komentarze na kilkudziesięciu innych blogach. Jak najszybciej, jak najwięcej – to się najbardziej liczy.
Współcześni autorzy nie powinni więc marzyć o czytelnikach znających ich książki na pamięć. Szczęśliwy ten, kto ma choć kilku oddanych fanów. A pragną ich mieć, pragną tak mocno, że w ekstremalnych przypadkach wcielają się w rolę własnej fanki, przybierając nick na przykład Malwina i z fałszywego konta piszą sobie słodkie recenzje. Potem patrzą na te recenzje i omdlewają z rozkoszy, bo och, jaki jestem wyjątkowy, Malwina miłuje moją twórczość, wystawia mi laurki! I autor, dowartościowawszy się w ten sposób, z jeszcze większą szybkością płodzi kolejne powieścidła, bo przecież podziwiają go, przecież Malwina!...
Pisarze zdrowsi psychicznie i uczciwi znajdują się w nieciekawej sytuacji. Grzecznie czekają na fanów z krwi i kości, w międzyczasie pracując nad warsztatem. Potrafią dziesięć razy przeredagowywać jedną scenę. A potem pojawia się czytelnik i wyznaje, że połknął powieść w ciągu kilku godzin. Nie przeczytał, ale właśnie połknął. Nie zrozumiał połowy rzeczy, niewiele zapamiętał. A gdzie czytelnik, który zauważy różne nawiązania, nauczy się kilku co ładniejszych fragmentów na pamięć, będzie do książki wracał, a w Dniu Pisarza przyśle autorowi maila z życzeniami?...
O, przepraszam! Powieści grafomanów też dostarczają wzruszeń - przecież "Trędowata" cieszyła się popularnością właśnie dlatego, że wyciskała łzy czytelniczek.
OdpowiedzUsuńRacja. Niektórzy leją łzy przy książkach Mniszkówny, Michalak i innych grafomanek. Podobno wiele osób płacze podczas czytania „Umrzeć w deszczu” Aleksandra Sowy. Ja też miałam chęć płakać, ale nie ze wzruszenia, tylko z rozpaczy, że ktoś aspirujący do bycia pisarzem może aż tak bardzo kaleczyć język polski :)
UsuńOj tam, oj tam! :-) Każdemu wolno pisać - jego czas, jego pieniądze.
UsuńA i owszem, pisać każdy może, ale sprzedawać nie. Sprzedawanie książek z błędami to moim zdaniem rzecz niedopuszczalna. To tak, jakby sprzedawać lody z salmonellą. Przecież na widok takiego sprzedawcy nie powiesz: „Niech sobie sprzedaje. Jego czas, jego pieniądze”.
UsuńMam nadzieję, że się zrozumieliśmy :)
Zupełnie się nie zrozumieliśmy :-) Mocne porównanie ale zupełnie nieadekwatne :-) To tak jakbyś chciała zabronić słuchania disco polo i kupowania "jeleni na rykowisku". To kwestia podaży i popytu. Jeśli jest popyt to jest i podaż a widocznie taka "twórczość" ma swoich amatorów.
UsuńO, nie zgadzam się, co innego jeleń na rykowisku, który nikomu krzywdy nie robi, a co innego książka z błędami, pełna takich kwiatków jak „Ludzie wsiadali i wysiadali do autobusów i tramwajów”. Taka książka robi wielką szkodę czytelnikom, bo czytelnicy tracą orientację, co jest w języku polskim prawidłowe, a co nie. Poza tym osoba kupująca jelenia może obejrzeć bohomaz przed kupnem, a co do książki – możemy tylko obejrzeć okładkę, treści nie znamy, kupujemy więc kota w worku i marnujemy pieniądze.
UsuńNie rozumiemy się, ale przynajmniej próbujemy się zrozumieć. A to już coś :)
Marlow, bardzo smuci mnie to, że "taka twórczość ma swoich amatorów", bo im więcej amatorów mają książki wątpliwej jakości, tym gorzej dla nas, czytelników, którzy oczekują od książki czegoś więcej. Nie chcemy taplać się w bylejakości, a jeśli jakość sprzedawanych książek będzie coraz słabsza (a będzie na nie popyt), to jaki będzie poziom czytelnictwa? Strach się bać. Błagam, nie rozpowszechniajmy hasła "każdy może pisać i wydawać", bo to do niczego dobrego nie prowadzi.
UsuńChłam jest nieodłącznym elementem każdej twórczości, także literackiej. Kiedyś się to nazywało "literaturą jarmarczną", "powieścią dla kucharek" i nie ma co z tego powodu załamywać rąk.
UsuńW sobotni wieczór więcej ludzi bawi się na wiejskich dyskotekach w rytmie disco polo niż chodzi na koncerty do filharmonii i jakoś z tym żyjemy. Więc nie widzę problemu, w tym, że niektórzy wolą Dostojewskiego a niektórzy Michalak. Problem zaczyna się ewentualnie wówczas gdy grafomanię bierze się za prawdziwą literaturę ale to już zupełnie inna sprawa.
Kiedyś procent literackiego chłamu był o wiele niższy niż teraz. Teraz książek słabo napisanych i książek z fatalnymi błędami pojawia się coraz więcej, te dobre są nimi zasypywane. Słabi pisarze i grafomani są lepiej promowani niż pisarze zdolni, rzetelni. Dawniej tak nie było. Szkoda, że nie widzisz problemu.
UsuńPo prostu go nie demonizuję bo pamiętam doskonale czasy kiedy na książki się zdobywało a jednocześnie księgarnie pełne były wówczas książek, których nikt nie czytał.
UsuńNaprawdę sądzisz, że Twoja krucjata przeciwko niektórym grafomanom odnosi jakiś skutek?
Ale co masz na myśli, mówiąc: krucjata?
UsuńWedług słownika krucjata to zorganizowana akcja przeciwko komuś lub czemuś, wszelka społeczna działalność zaradcza na szeroką skalę.
UsuńDaj spokój, wstawmy krucjatę w cudzysłów, będzie ok?
UsuńJa akurat lubię używać słów zgodnie z ich słownikowym znaczeniem. Nie, nie będzie okej, bo „krucjata” to mocne, źle kojarzące się słowo. Ktoś mógłby nie doczytać, źle zrozumieć... Mówmy lepiej o krytykowaniu grafomanów.
Usuń„księgarnie pełne były wówczas książek, których nikt nie czytał”. Ano właśnie, kiedyś w księgarniach zalegały książki propagandowe, a wartościowe książki (jak np. Hłaski, o którym ostatnio pisałeś) trzeba było zdobywać w inny sposób. Po znajomości, odbijać na ksero. Teraz wartościowe książki znajdują niewielu nabywców, a kupowane są Michalak, Enerlich, które przecież uważasz za grafomanki.
Dzięki za świetny artykuł, uważam się za jeszcze nie do końca docenionego autora, a nad tekstami pracuję naprawdę długo. Nie jestem grafomanem, ale żyję w alternatywnych rzeczywistościach wyobraźni, więc opowiadań mam nieograniczony chyba zapas. Mam nadzieję, że kiedyś zostanę odpowiednio doceniony, a do tej pory będę pracował nad warsztatem ;) jeszcze raz dzięki !
OdpowiedzUsuńRafaubloguje.blogspot.com
Długa praca nad opowiadaniem – to jest warte pochwały! Życzę więc wielu oddanych fanów i obiecuję, że niedługo zajrzę na bloga i poczytam te opowiadania :)
UsuńMyślę, że opowiadań w ciągu miesiąca można napisać dużo, ale opasłych powieści na pewno nie. Poza tym jak to jest fizycznie możliwe, żeby w ciągu dwóch tygodni napisać grubą powieść? Trzeba przecież przez kilkanaście godzin dziennie bezustannie stukać palcami w klawiaturę. Jak ci piszący radzą sobie z bólem ręki, ze zmęczeniem oczu? Tego nie rozumiem.
Do dziś nie mogę pojąć płodnej twórczości Kraszewskiego. To dla mnie nie do pojęcia, że można napisać w swoim życiu tyle powieści i być tak płodnym twórcą.
UsuńWłaśnie. I w dodatku niektóre jego powieści, na przykład „Szalona”, są całkiem dobre. Przy tym Kraszewski nie miał się na kim wzorować, nie miał internetu, by posprawdzać fakty historyczne, wszystkie informacje musiał zdobywać metodą mozolnego grzebania w bibliotekach... Trudno to pojąć :)
UsuńPrawdziwy pisarz nie czeka grzecznie na fanów. Dla niego najważniejszy jest proces pisania. Szczerze w to wierzę:)
OdpowiedzUsuńAle pisarz to też człowiek i na pewno chciałby być doceniony przynajmniej przez jedną osobę, by w chwilach zwątpienia powiedzieć sobie: mam przecież fana, piszę dla niego, bo on mnie rozumie, on prawidłowo odczytuje to, co chciałem wyrazić :)
UsuńNie wiem, czy pisarz bez fanów nie ginie, nie traci wiary w swoje powołanie. Jeżeli jest skromny i nieprzebojowy, jeżeli nie umie zwrócić na siebie uwagi, to może się zdarzyć, że nie ma fanów, choć jego twórczość jest wartościowa.
Podobnie, jak Ola myślę, że proces tworzenia jest bardzo ważny, choć dla niektórych grafomanów (osób zakochanych w tym co napiszą)- pewnie w jakimś stopniu także. I myślę, że choć kocham Hugo, jego Nędzników najpierw pochłonęłam przez długi weekend, a potem wracałam i wracałam i nadal wracam po wielokroć, wczytując się w zdania, którą brzmią ja muzyka, identyfikując się niemal z każdą myślą, to wcale nie jestem pewna, czy odczytuję prawidłowo to co chciał powiedzieć. Jestem wyznawcą teorii :) iż ile książek tyle odczytań, a książka napisana będzie miała wiele wersji, może nie tylu ilu czytelników, ale na pewno wiele. A pisarz bez fanów-czytelników pewnie czuje się, jak bloger bez czytelników, bo choć nie piszemy dla statystyk, czy popularności (która może być i pozytywna i negatywna. Dla takiej uciekłam z innej platformy lata temu) to jednak miło, jak te kilka osób przeczyta, zamyśli się, wtrąci swoje trzy grosze, jak ja teraz :) niezamierzony komplement sobie strzeliłam:) Ale tak chciałam napisać, iż nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale fajnie, że tych odpowiedzi szukamy. U mnie piękne słoneczko wyciąga na spacer, czego i Tobie życzę- tzn. pogody
UsuńI właśnie sposób, w jaki czytasz „Nędzników”, jest chyba najlepszy ze wszystkich. Najpierw pochłonięcie książki jednym tchem, potem wielokrotne, dokładne wracanie do niej, cieszenie się nią. Ja nieraz postanawiam sobie, że będę czytać powoli, dokładnie, ale jeśli książka ma fascynującą fabułę, zapominam o swoim postanowieniu i czytam szybko, o wiele za szybko. Do niektórych książek wracam. Mam takie, które przeczytałam już dwa, a nawet trzy razy. „Lalkę” to już chyba cztery razy. Wybitne książki mają to do siebie, że można je czytać wiele razy, a słabych się nie da :)
UsuńFlanagan pisał 'Ścieżki północy' przez 12 lat. Ale mamy wielu tzw. popularnych pisarzy, którzy piszą dobre książki. A taka Christie pisała 2 książki rocznie, ale każda z nich jest bardzo dobra. Chmielewska była zróżnicowana. Więc chyba wszystko zależy od pisarza i jego talentu.
OdpowiedzUsuńIstotnie. Od reguły są wyjątki. Nie pomyślałam o Christie. A i Kraszewski pisał po kilka powieści rocznie. Fakt, że nie są arcydziełami, ale do dziś da się je czytać. Przeczytałam ich kilkanaście, nie cierpiałam przy czytaniu, a kilka uważam za świetne i będę każdemu polecać :)
UsuńPisanie książki to sprawa mocno indywidualna - bywają artyści, którym proces tworzenia zabiera całe miesiące, lata, ale są i tacy, którzy muszą pracować w odpowiednim tempie, narzuconym sobie rytmie, co przekłada się na szybsze płodzenie dzieł. Bywają też tacy (np. Philip K. Dick), którzy musieli dosłownie wypluwać z siebie powieść, która zagnieździła się w ich umyśle, czekając na jak najszybsze spisanie :)
OdpowiedzUsuńAle generalnie zgadzam się w pełni ze stwierdzeniem, że obecnie zbyt wielu miałkich autorów, określa się dumnym mianem literatów, mistrzów pióra. Niestety, ale jeśli taki osobnik jest w stanie zapłacić odpowiednio dużo pieniędzy, to rzadko kiedy znajduje się ktoś w jego bezpośrednim otoczeniu, kto z pełną odwagą powie mu, że jest po prostu kiepskim artystą.
Denerwuje mnie tylko, że ci literaci nazywają siebie „pisarzami niezależnymi”. Bardziej pasowałaby nazwa „samozwańczy”. Trzeba być bardzo odważnym, by powiedzieć im prawdę, bo często reagują histerycznie. A uważanie się za pisarza po napisaniu byle jakiej książki czy wiersza to problem stary jak świat. Kraszewski na początku dziewiętnastego wieku pisał: „U nas podobno tylko, gdy ktoś dwa wiersze sprzągł, już się poetą zowie i w rozumieniu swoich parafianów uchodzi za olbrzyma” :)
UsuńBardzo ciekawy post. Faktycznie współcześni pisarze mają niezły problem. Lubię połykać książki, a jeśli nawet trafię na taką, którą chcę się delektować, to jednak raczej do niej nie wracam. Ciągle sięgam po nowe i nowe, bo i tak na wszystkie czasu nie starczy... :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak, taki panuje zwyczaj, by wciąż sięgać po nowe i nowe książki. Wiemy, że jest ich mnóstwo, chcemy poznać ich jak najwięcej. Bloger, który pisze recenzje, choć trochę nad książkami się zastanawia, ale pozostali? :)
UsuńTrochę nie w sprawie treści, ale... czy to jest... szczur? Jestem wielkim szczurolubem, więc pytam :)
OdpowiedzUsuńTo myszoskoczek :) To bardzo fajne, wdzięczne do hodowli stworzonko. Wielkości mniej więcej chomika. Jest bardzo ciekawskie, aktywne, potrafi wysoko podskakiwać i ma taką nietypową cechę, że kiedy się boi albo denerwuje, tupie rytmicznie tylnymi łapami i po domu rozchodzi się głośny dźwięk. Właśnie dziś o trzeciej w nocy wszyscy u nas obudzili się od tego tupania. Szczura jeszcze nigdy nie miałam, tylko myszoskoczki, chomiki i koszatniczkę :)
UsuńA teraz o treści, więc poważniej.
OdpowiedzUsuńTrafiłaś w moją blogowo-czytelniczą bolączkę.
"Tak samo z blogerami. Za najpopularniejszych uważa się tych, którzy codziennie publikują recenzję i zostawiają komentarze na kilkudziesięciu innych blogach. Jak najszybciej, jak najwięcej – to się najbardziej liczy."
Ja bardzo przeżywam podobne zjawisko i okropnie mnie ono drażni - że popularność wypracowuje się aktywnością (nieważne jaką), nie zaś wartością danego bloga lub tym, co bloger przekazuje (na blogu lub w komentarzach poza).
A co do współczesnych autorów... Ubolewam nad ich warsztatem. Ubolewam nad warsztatem tych, dla których pisze się takie "laurki"; nad autorami, których książki są "połykane", więc aby zaspokoić głód czytelnika, muszą tworzyć oni co najmniej dwie powieści w miesiącu. A jakość? Jakość to sprawa drugorzędna, liczy się pogłos. Ich książki są wychwalane, połykane, poddawane blogowej manii i równie prędko odchodzą w zapomnienie (oczywiście jeszcze nie teraz, gdy mania trwa).
Gdy jednak ważyłam się z raz, czy dwa napomknąć o pisarzach źle piszących i blogerach, którzy takowych ubóstwiają, to nieźle mi się dostało (bo trzeba wiedzieć jak i o kim pisać, aby nie wzburzyć oczytanej blogosfery). Tym bardziej cieszę się, że ktoś zauważa podobne zjawiska.
Lubię czytać nowości, ale ponad nowości wolę książki sprawdzonych autorów. Do nowości trzeba mieć nosa, trzeba intuicyjnie sprawdzać ich poziom, a nie taplać się w byle jakiej treści, tylko dlatego, że to nowość, jest na każdym blogu i każdy o niej pisze.
A myślenie podczas czytania?... Uwielbiam przeżywać i dumać nad książkami. Może dlatego tak rzadko piszę recenzje, a jak już piszę to takie "z samego środka"; nie umiem nie przeżywać tego, co czytam. Chciałabym by taka była współczesna literatura - do przeżywania, do dumania, lotna, ale i nasycona. Współcześni pisarze powinni nabrać trochę pokory i przestać tworzyć na wyścigi, albo dla samego faktu wydania książki (bo sobie zamarzył).
Daruj tak osobisty i przy tym chaotyczny komentarz, ale temat mnie mocno porusza :)
Pogodziłam się już z tym, że wielu książkowych blogerów popularność zdobywa nie jakością recenzji, tylko innymi sposobami, na przykład codziennym publikowaniem byle jakich wpisów, konkursami, dawaniem nagród książkowych za największą liczbę komentarzy itd. Zjawisko to zauważa wiele osób, tylko co na to można poradzić? Chyba nic. Zgadzam się, że trzeba wiedzieć, jak i o kim pisać, by nie oburzyć blogosfery. Kiedyś zdarzało mi się pod pochwalnymi recenzjami gniotów pisać, że ja tę książkę uważam za słabą albo że z cytatu wynika, że autor wcale nie pisze tak pięknie, jak twierdzi bloger. Reakcją był albo brak odpowiedzi, albo odpowiedź pełna niechęci, albo nawet usunięcie komentarza. Mnie by nie przyszło do głowy gniewać się na osobę, której chwalona przeze mnie książka się nie podoba. Dałam więc sobie spokój z pisaniem u przewrażliwionych blogerów :)
UsuńLubisz przeżywać książki i myśleć nad nimi, jesteś więc czytelniczką, jakiej życzyłby sobie każdy pisarz. A Twój komentarz nie jest chaotyczny, tylko fantastyczny! I dający dużo do myślenia :)
Ale takie taka wzmożona aktywność blogowa szybko się chyba nudzi albo zapał autorów słabnie, w efekcie niektóre blogi znikają, a w ich miejsce pojawiają się nowe. Ja tam wolę pisać rzadko, ale jeśli faktycznie mam coś do powiedzenia albo czuję potrzebę podzielenia się czymś. Gdybym miała publikować jakieś pierdoły 5 razy w tygodniu to na pewno nie zdołałbym długo prowadzić takiego bloga. Jedni piszą dla popularności, drudzy faktycznie z pasji i widać to na pierwszy rzut oka.
UsuńPublikowanie pięć razy w tygodniu to jeszcze nic, bo są blogi, które publikują po dwa-trzy razy dziennie. Zapowiedzi, zdjęcia okładek, okolicznościowe wpisy skopiowane z Wikipedii... Zupełnie nie mam cierpliwości do takich blogów i nie zaglądam na nie :-)
UsuńTak, pasję da się wyczuć. Mało jest blogów, które mają staż dłuższy niż trzy lata.
A propos komentarza powyżej - zauważyłam powrót białego szczura. Wcześniej, o ile mnie pamięć nie myli, była foka? W każdym razie, też biała.
OdpowiedzUsuńAd rem: żyjemy w kulturze, w której liczy się ilość, nie jakość. A skoro ilość, to statystyki, liczba odsłon, wyświetleń, komentarzy. Ceni się skrót i szybkość. Narzucenie takiej formy ma swoje konsekwencje. Twitter, z jego skrótowymi wpisami jest bardziej popularny niż długie powieści. Co o nas, współczesnych, to mówi? Obawiam się, że nic dobrego.
Blogi książkowe, na których wpisy pojawiają się codziennie - i nie są to "stosiki", przegląd książkowych zakładek czy nowości - są dla mnie po prostu niewiarygodne. Możliwe, że istnieją osoby, które czytają jedną książkę dziennie, ale obawiam się, że nie spotyka się ich zbyt często, nawet w książkowej blogosferze.
Opinia, że książkę "szybko się czyta", że się ją "połyka" i nie można się od niej oderwać, może być komplementem. Wszystko zależy od tego, jakiej książki dotyczy. Fakt, że "połknęłam" z wypiekami na twarzy "Lalkę" czy Sienkiewiczowską Trylogię, moim zdaniem wartości tym książkom wcale nie ujmuje. Można się nad książką namęczyć, serdecznie wynudzić i czytać ją tygodniami, a potem wiele z niej nie pamiętać. Można ją połknąć w dwa dni, a zostanie z nami na zawsze. Myślę, że kluczem do budowy więzi między czytelnikiem a książką - lub czytelnikiem a autorem dzieła - jest sam czytelnik, a nie czas, który książce poświęca. A jeśli o czasie mowa, to myślę, że dobrym wyznacznikiem jakości dzieła są próby powrotu do niego po latach, chęć ponownej lektury. Jak myślisz?
Tak, kiedyś była biała foka. A to nie szczur, tylko myszoskoczek :)
UsuńW czytanie jednej książki dziennie może i bym uwierzyła, bo i ja miałam okresy takiego bezustannego czytania, praktycznie nic poza tym mnie nie interesowało. Ale taki stan mijał po kilkunastu dniach. Mogłabym więc uwierzyć w czytanie jednej książki dziennie, ale tu mamy jeszcze codzienne pisanie recenzji i wielu komentarzy na innych blogach. Też wydaje mi się to niewiarygodne... Przy tym cechą charakterystyczną tych dużo czytających blogerów jest to, że kiedy im się zada pytanie na temat książki, nie odpowiadają. Nie przeczytali książki do końca? A może nie chcą tracić czasu na pisanie odpowiedzi? Nie wiadomo.
Tak się zastanawiam nad tym, co napisałaś w ostatnim akapicie, i chyba ze wszystkim się zgadzam. Co do „Lalki”, też ją najpierw „połknęłam”, a potem przeczytałam jeszcze ze dwa razy. I uważam ją za najwspanialszą polską powieść. Ciekawe, że niektóre książki przy ponownym czytaniu bardzo zyskują, dostrzega się w nich nowe rzeczy, a w innych dostrzega się niestety słabe punkty :)
Wiele mówi się o hiperaktywnych pisarzach/ pisarkach i słusznie, ale nic nie pisze się o hiperaktywnych czytelnikach i czytelniczkach,,,
OdpowiedzUsuńCi hiperaktywni twórcy to najczęściej nie pisarze, tylko grafomani. Piszą, piszą i nawet nie czytają powtórnie swojego tekstu, by wyłapać błędy i nielogiczności. Przydałby się jakiś porządny artykuł o hiperaktywnych czytelnikach, z analizą zjawiska :)
UsuńSkomentuję Twój bogaty w treści tekst, odnosząc sformułowany w nim problem tylko do jednej kwestii, która wyjątkowo mnie drażni. Jest nią właśnie „połykanie” klasyki. Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Wchodzę na stronę, adres to powiedzmy ksiazkitomojezycie.blogspot.com, większość recenzowanych książek to michalakowskie powieści lub young adult (tu jeszcze wszystko jest w porządku). Nagle pojawia się recenzja dajmy na to „Procesu” Kafki. Zazwyczaj taka recenzja pojawia się, gdy jakieś wydawnictwo rozpoczyna wydawanie jakkolwiek rozumianej klasyki i rozsyła egzemplarze recenzenckie do czytelników (vide MG). W recenzjach tego typu książek praktycznie zawsze pojawiają się następujące zdania. Wbrew pozorom bardzo dobrze czyta się tę powieść, Sienkiewicz to w końcu nasz noblista! Szkoda, że młodzież tego nie czyta. Kiedyś to miało się szacunek do klasyki, teraz wszystko się zmieniło. Wszystkie te wypowiedzenia charakteryzują: brak zrozumienia książki, brak chęci zrozumienia książki i posługiwanie się komunałami, żeby nie wyjść na niedouczonego/niedouczoną. To przykre, ale tak prezentuje się znaczna część blogosfery, którą zwykłam kiedyś czytywać. Jeśli coś się zmieniło, a ja tego nie zauważyłam, zwracam honor.
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawy komentarz :) O, mnie też to bardzo drażni! I jeszcze niesamodzielność, wtórność tych recenzji. Wielu blogerów, którzy na co dzień zachwycają się Michalak i jej podobnymi, nie ma pojęcia o klasyce i w recenzjach „pomaga” sobie różnymi opracowaniami, informacjami z Wikipedii i tekstami pisanymi przez zawodowych krytyków. Do tego, tak jak napisałaś, dużo sloganów.
UsuńTak, duża część blogosfery tak się prezentuje, ale na szczęście nie cała, można znaleźć blogi, których autorzy piszą szczerze, samodzielnie i bez komunałów.
I właśnie dla takich blogów spędzam tylko czasu w Internecie! :)
UsuńTrochę wyzłośliwiłam się w poprzednim komentarzu, ale ostatnio bardzo zaczęły mnie drażnić tego typu recenzje.
Ja też za bardzo ponarzekałam. Mnie jeszcze drażnią blogerzy, którzy nigdy nie odpowiadają na komentarze, nawet te z pytaniami dotyczącymi książki :)
Usuń