Książka liczy tylko 70 stron |
„Ze strachem otwierałam drzwi sali. Lunia leżała wbita w poduszkę, skulona i jakaś okropnie pokurczona. Jak osaczone, nie dobite zwierzę. W ogóle jakby mniejsza, przeraźliwie smutna i zszarzała”[1].
Lunia to starsza siostra autorki. Zdiagnozowano u niej guza przewodu pokarmowego, a po jakimś czasie przerzuty do innych narządów. Po operacji znalazła się w strasznym stanie: nie mogła zasnąć, szarpała się, płakała z bólu. Doszło do tego, że lekarze przywiązali ją do łóżka. Zaza Wilczewska czuwała przy siostrze, a przy okazji poznała bliżej jej męża, troskliwą córkę Agatę i egoistycznego syna Mateusza. Agatę polubiła, ale Mateusz bardzo ją denerwował, bo zbyt szybko pogodził się z chorobą matki i – pomimo ukończonych czterdziestu lat – wciąż był kawalerem. Na tak lekceważące podejście do instytucji małżeństwa autorka nie mogła patrzeć spokojnie. Próbowała przemówić siostrzeńcowi do rozumu i opisała go w sposób pełen pogardy: „podstarzały synalek, zajęty wyłącznie sobą”[2], „motylek skaczący z kwiatka na kwiatek”[3]. W tym pragnieniu wyszydzenia Mateusza posunęła się chyba trochę za daleko, bo mnie, czytelniczkę, irytował nie wieczny kawaler, lecz ona, nierozumiejąca, że każdy ma prawo sam decydować, jak pokierować swoim życiem.
Dobrze by było, gdyby autorka skupiła się na temacie choroby siostry i powstrzymała od licznych dygresji, a przynajmniej jakoś te dygresje uporządkowała, oddzieliła choćby akapitem od tematu głównego. W książce smutne relacje z wizyt w szpitalu bez żadnego ładu i składu mieszają się z opisami wycieczki na Litwę, z ostrymi słowami krytyki wobec siostrzeńca i z banalnymi uwagami o sztuce i o potrzebach kobiet. „W życiu kobiety najważniejszy jest prawdziwy mężczyzna”[4] – twierdzi na przykład Zaza Wilczewska. Albo: „A tak naprawdę, kobieta jest zdolna do wszystkiego”[5]. Ponadto autorka szczodrze dzieli się z czytelnikiem swoimi refleksjami na tematy religijne i urozmaica książkę cytatami z Coelho i z Leopolda Buczkowskiego (trochę to dziwne, że ktoś lubi jednocześnie Buczkowskiego i Coelho).
Tę króciutką książkę mogę polecić tylko osobom poszukującym prawdziwych historii o zmaganiach z chorobą nowotworową. Wiadomo, książek o tej tematyce niewiele wydano i każda jest na wagę złota, a „Lunia” ma tę zaletę, że nie kończy się źle i może chorego oraz jego bliskich pocieszyć.
---
[1] Zaza Wilczewska, „Lunia”, Bernardinum, 2004, str. 23.
[2] Tamże, str. 19.
[3] Tamże, str. 33.
[4] Tamże, str. 58.
[5] Tamże, str. 59.
Dobrze by było, gdyby autorka skupiła się na temacie choroby siostry i powstrzymała od licznych dygresji, a przynajmniej jakoś te dygresje uporządkowała, oddzieliła choćby akapitem od tematu głównego. W książce smutne relacje z wizyt w szpitalu bez żadnego ładu i składu mieszają się z opisami wycieczki na Litwę, z ostrymi słowami krytyki wobec siostrzeńca i z banalnymi uwagami o sztuce i o potrzebach kobiet. „W życiu kobiety najważniejszy jest prawdziwy mężczyzna”[4] – twierdzi na przykład Zaza Wilczewska. Albo: „A tak naprawdę, kobieta jest zdolna do wszystkiego”[5]. Ponadto autorka szczodrze dzieli się z czytelnikiem swoimi refleksjami na tematy religijne i urozmaica książkę cytatami z Coelho i z Leopolda Buczkowskiego (trochę to dziwne, że ktoś lubi jednocześnie Buczkowskiego i Coelho).
Tę króciutką książkę mogę polecić tylko osobom poszukującym prawdziwych historii o zmaganiach z chorobą nowotworową. Wiadomo, książek o tej tematyce niewiele wydano i każda jest na wagę złota, a „Lunia” ma tę zaletę, że nie kończy się źle i może chorego oraz jego bliskich pocieszyć.
---
[1] Zaza Wilczewska, „Lunia”, Bernardinum, 2004, str. 23.
[2] Tamże, str. 19.
[3] Tamże, str. 33.
[4] Tamże, str. 58.
[5] Tamże, str. 59.
Temat choroby, co prawda nie nowotworowej, ale będącej konsekwencją szczepienia opisuje Zofia Romanowiczowa w "Skrytkach".
OdpowiedzUsuńA o tej nie słyszałam, dzięki! Ale to historia prawdziwa? Strach dzieci szczepić...
UsuńRomanowiczowa jest u nas mało znana bo była pisarką emigracyjną a "Skrytki" były wydane przez Instytut Literacki. Książkę czytałem bardzo dawno, tak że oprócz ogólnego, mocnego wrażenia niestety wiele więcej Ci na jej temat nie powiem.
UsuńCzyli trzeba by rozejrzeć się za tymi "Skrytkami". Ach, jak mi smutno, gdy dowiaduję się o jakiejś całkowicie zapomnianej książce, o której nie ma w necie żadnej wzmianki :-(
UsuńJa powoli przyzwyczajam się do tego - ostatnio Olga z Wielkiego Buka zamieściła recenzję (?) z "Na wschód od Edenu" większość komentarzy sprowadza się do nie znam, nie czytałam. Smutek ogarnia, jak coś takiego się czyta - co ci ludzie robili w szkole i na studiach, w latach kiedy wydawałoby się człowiek chce poznawać jak najwięcej i rozszerzać jak najbardziej swoje horyzonty? Eh, szkoda gadać.
UsuńZa to "Czerwone i czarne", "Don Kichota" i "Braci Karamazow" czytali chyba wszyscy blogerzy, sądząc po recenzjach... A to takie trudne książki. Nawet osobie przyzwyczajonej do klasyki mogą sprawić trudność.
UsuńOczywiście, bo wydawnictwa rozsyłają je w ramach "współpracy" :-) I bez przesady z tą trudnością, przynajmniej w przypadku Stendhala, to przecież tak na prawdę romans z powikłanymi motywacjami bohaterów. A Cervantes i Dostojewski są nie tyle trudni co dłudzy :-).
UsuńTak, ale niektórzy z blogerów, którzy zamieścili recenzje tych książek, w innych wpisach twierdzili, że nie czytają w ogóle klasyki. I przedtem pisali jedynie o kryminałach albo o książkach Michalak.
UsuńTo mogli przeżyć szok w zetknięciu się z literaturą wysokich lotów :-) choć jeśli czytali "Braci Karamazow" w przekładzie Beaupre, który rozsyłało wydawnictwo MG, to daleko od Michalak się nie oddalili :-).
UsuńCóż, podejrzewam, że przynajmniej kilkoro blogerów wykorzystało po prostu inne recenzje, Wikipedię i nie wyszło poza dziesiątą stronę tych dzieł :-)
UsuńNie wykluczone :-) Jest trochę blogów, których autorki sprawiają wrażenie, że do perfekcji opanowały tę sztukę :-)
UsuńNo i codziennie wstawiają nową recenzję grubego dzieła :)
UsuńPo prostu posiadły sztukę szybkiego czytania i to w dodatku ze zrozumieniem. Czego im zresztą zazdroszczę, choć nie tak bardzo jak tego, że zawsze trafiają na książki, które im się podobają i które można polecić innym :-)
UsuńMożna im też pozazdrościć powodzenia u pisarzy. Jedną z tych blogerek niedawno pochwalił nasz ulubiony autor (wiesz o kim mówię) :D
UsuńDlaczego miał nie pochwalić, skoro doceniła jego kunszt pisarski :-)
UsuńI była na tyle uprzejma, że nie zauważyła drobnych niezgodności z realiami...
UsuńOj tam, oj tam, nie bądźmy aptekarzami! :-)
UsuńJa w każdym razie mam jeszcze dwie książki tego pisarza i będę je niedługo czytać. Liczę na dobre wrażenia :)
Usuń70 stron to naprawdę niewiele biorąc pod uwagę fakt, że książka dotyka bardzo trudnego tematu choroby nowotworowej. Boję się, że te dygresje i komentarze autorki strasznie by mnie irytowały, ale nie wykluczam, że kiedyś sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńŻeby to chociaż były jakieś przerwy pomiędzy partiami o chorej Luni i rozważaniami autorki... Ale niestety, tekst się zlewa. A przemyślenia autorki nie wydały mi się ciekawe.
UsuńCzytałaś może "Cesarza wszech chorób"?
OdpowiedzUsuńNie, nawet nie słyszałam wcześniej o tej książce. Zerknęłam teraz na jej opis i sądzę, że ta książka mogłaby mnie zainteresować. Dzięki za tytuł :)
UsuńProszę, polecam się.
Usuń