20.10.2012

„Jeden dzień Ani” Barbara Tylicka

Moje dziecię uczące się w podstawówce otrzymało ze szkolnej biblioteki taką oto lekturę: „Jeden dzień Ani” Barbary Tylickiej. Z ciekawości zaczęłam czytać i doszłam do wniosku, że nie polecałabym takiej książki. Ładnie, zgrabnie napisana, ale te morały!...

 Uprzedzam, że zdradzam treść oraz zakończenie!

Książeczka ta, dosyć krótka, zawiera dwa opowiadania. Pierwsze z nich przedstawia epizod z życia Ani, uczennicy szkoły podstawowej. Dziewczynka ta zaczęła swój dzień o piątej rano. Wstała tak wcześnie, bo w nawale obowiązków nie zdążyła poprzedniego dnia odrobić lekcji:
„Dopiero parę minut po piątej. Ania, z wysuniętym językiem, spiesznie coś pisze. Wczoraj wieczorem nie miała już siły dokończyć wypracowania. Trzeba było jak zwykle pozmywać naczynia, uprać Jacusiowi fartuszek, nawet Michałowi zacerować skarpetki. Och, ten Michał! Stary koń, mógłby sam sobie wszystko zrobić i pomóc w domu, a nie tylko ona i ona.
Ty jesteś dziewczynką  tłumaczy jej zawsze mama i Ania coraz częściej żałuje, że nie urodziła się chłopcem. Teraz też musi się spieszyć z tym wypracowaniem, za chwilę obudzą się bracia i trzeba będzie wyszykować jednego do przedszkola, drugiego do szkoły”[1].
Chociaż Ania wstała o świcie, nie może w spokoju odrobić lekcji, bo przeszkadza jej... mama: „Widziałaś, jak Michał rozerwał koszulę? Trzeba mu wyprasować drugą, przecież nie może tak iść do szkoły. Weź, dziecko, i wyprasuj, bo zaraz będzie siódma”[2].

A w szkole Anię spotkała kolejna niesprawiedliwość: oto koleżanka Krysia bezczelnie przywłaszczyła sobie jej wypracowanie. Ania, osóbka nieśmiała i pozbawiona tupetu, nie umiała zaprotestować. Otrzymała od nauczycielki złą ocenę, a Krysia nawet jej nie przeprosiła.

Wykorzystywana w domu, a w szkole osamotniona, bo nie miała przyjaciółki od serca, dziewczynka zmagała się z poczuciem krzywdy i goryczy. W głowie jej zrodziła się buntownicza myśl, by po szkole, zamiast do pralni, pójść gdzieś przed siebie, na przykład nad rzekę.  

Powiem szczerze, że nie spodobało mi się to opowiadanie. Sądziłam, że autorka wymyśli inne zakończenie: bardziej sprawiedliwe, mniej dydaktyczne. Bo Ania, po rozmowie z młodym rybakiem, który stwierdził, że gdyby miał matkę, nigdy by się niczym nie martwił, doceniła swoje szczęście i pokornie wróciła do obowiązków.

Postać matki Ani jest bardzo irytująca, bo cóż to za matka, ileż pracy można dawać dziecku? Jeśli już w rodzinie jest tak, że dzieci muszą pracować, niech pracują wszyscy, w myśl zasady, że niewolnicy powinni być równi. Ania wciąż prasuje, pierze, sprząta, zmywa, ceruje skarpetki, chodzi do pralni, natomiast jej starszy brat Michał, oprócz odprowadzania małego Jacka do przedszkola, nie robi zupełnie nic. Na skutek błędów wychowawczych popełnianych przez matkę wyrasta na egoistę, nabiera przekonania, że chłopcy są ważniejsi i lepsi od dziewczynek. Posuwa się nawet do tego, że wyśmiewa biedną Anię:
„A, kochana siostrzyczka koszulkę prasuje! Prawidłowo. Wyjdziesz za mąż i jak znalazł, szwagierek będzie mi wdzięczny – pokpiwał starszy brat”[3].
Drugie opowiadanie zawarte w tym zbiorku nosi tytuł „Kartki z zielonego zeszytu”. Narratorką jest dorosła kobieta, która podczas podróży pociągiem znajduje pamiętnik czternastoletniej Joli. Wszyscy pasażerowie zaczynają czytać ten pamiętnik i wygłaszać komentarze. Znalezisko sprawia, że stają się sobie bliscy i zaczynają planować dalsze spotkania.

Moim zdaniem z pamiętnika czasami wieje sztucznością, a niektóre wydarzenia opisane są tak, jakby wyszły nie spod pióra nastolatki, lecz dorosłej osoby. Kiedy Jola po raz pierwszy została zaproszona przez ukochanego chłopaka na wycieczkę za miasto, w ogóle nie napisała o szczegółach tej wycieczki! Na kartach pamiętnika nie pojawiła się informacja, czy doszło między nimi do jakichś wyznań, do pierwszego pocałunku... Jola rozpisała się tylko o tym, że żałuje, że nie pomogła mamie w sprzątaniu mieszkania.„Obudziłam się w środku nocy z płaczem. Śniło mi się, że z mamą coś się stało”[4]. Hm.

Zapewne Barbara Tylicka za pomocą tych pouczających historyjek chciała pokazać dziewczętom, że jeśli porzucą cerowanie skarpetek i pobiegną nad rzekę lub z chłopcem do lasu, będą potem miały ogromne wyrzuty sumienia.

Moja ocena: 3/6.

---
[1] Tylicka Barbara, „Jeden dzień Ani”, Literatura, 2000, str. 5.
[2] Tamże, str. 6.
[3] Tamże, str. 7.
[4] Tamże, str. 39.

27 komentarzy:

  1. ożesz..zabierz dziecku to coś!! błagam!! naprawdę takie rzeczy dają dzieciom do czytania? teraz w XXI wieku?? kolokwialnie rzecz ujmując zatkało mnie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dają i polecają... Choć może szkolna biblioterka nie czytała tej książeczki i nie wie, co wpycha dzieciom :(
      Nie uważam, że dziecko nie powinno w ogóle pomagać w domu, ale chyba są jakieś granice tej pomocy. Nigdy nie powinno być tych obowiązków aż tyle, że dziecko nie ma czasu na odrobienie lekcji i na sen. I w żadnym wypadku nie można traktować dziewczynek jak wołów roboczych, a chłopców jak istot przeznaczonych do wyższych celów.
      Żal mi się zrobiło tej biednej Ani.
      Córka po przeczytaniu dwóch kartek sama odłożyła tę książkę, więc nie muszę zabierać :)



      Usuń
    2. Wiesz, ja sama jako dziecko miałam różne obowiązki, nie mówię, że dzieciom powinno się dawać li i jedynie beztroskie dzieciństwo :) Dobrze jest powoli je wprowadzać w świat obowiązków, chociażby poprzez drobne pomoce domowe. Nie w tym rzecz. Nie podoba mi się to co ta autorka przekazuje dzieciom - że istnieje duża różnica w wartościowaniu człowieka poprzez jego płeć. A to już jest karygodne. Mi też żal tej biednej Ani - autorka nie dość, że podarowała jej, przepraszam za dosadność, głupią i bezmyślną matkę, to jeszcze dziecko nie umie zawalczyć o swoje na szkolno - koleżeńskim podwórku. Niefajne.
      Uff, masz mądrą córkę :)

      Usuń
    3. Córka jest nie tyle mądra, co... leniwa. Woli zająć się grami komputerowymi albo iść na podwórko. Bardzo się martwię tym jej brakiem zamiłowania do książek, bo ja od małego dużo czytałam i książki bardzo mi pomagały.

      Właśnie, Ania nie umie zawalczyć o swoje, bo przyzwyczajona jest do tego, że ją wykorzystują. Nie umie się sprzeciwić i tłumi w sobie smutek...

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzisz, Alicjo, jedni starają się wytłumaczyć ludziom, że dziewczynki nie są gorsze od chłopców, że mają takie samo prawo do odpoczynku jak i oni, inni bezmyślnie niszczą czyjąś pracę i podają dzieciom książeczki z nieprawidłowymi wzorcami...
      Nabrałam ciekawości, jakie jeszcze książeczki wypożycza się dzieciom ze szkolnych bibliotek i od teraz będę sprawdzać. Mam nadzieję, że to jedyna tego typu pozycja.

      Usuń
    2. Niestety to w gimnazjum jest jako lektura obowiązkowa - brat, klasa pierwsza, dziś ze szkoły przyniósł prace domową:
      1. Opisz swoje obowiązki i napisz co znaczą dla Ciebie i domowników.
      2. Opisz dzień Ani i jej obowiązki.

      Usuń
    3. Czyli nadal katują tym dzieci...

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta biedulka nie znalazłaby czasu na taki kurs, bo pranie, bo cerowanie skarpetek, bo prasowanie koszul dla męskich członków rodziny, bo zmywanie...

      Usuń
  4. Masakra... Jak będę miała dzieci, to chyba standardowo będę czytała wszystkie ich lektury, których nie znam. Taką książkę powinno się komisyjnie usunąć z biblioteki szkolnej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Viv, ja nieraz podczytuję lektury dzieci, odświeżyłam sobie w ten sposób "Karolcię", "Dzieci z Bullerbyn" i jeszcze kilka książeczek. Lektura tych książeczek była bardzo miła, podczas ich czytania myślałam sobie: Tak, tak, książeczki warte polecenia dzieciom. "Jeden dzień Ani" jest jedynym wyjątkiem: nie polecałabym dzieciom, nie kupiłabym do szkolnej biblioteki.

      Alicjo, a na przykład serii o Koszmarnym Karolku i książek Snicketa Lemony o sierotach Baudelaire w szkolnej bibliotece nie ma, bo zostały uznane za zbyt niewychowawcze :)

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  5. Już się zaczęłam martwić o Twoją córkę :) ale na szczęście okazuje się, że sama sobie dała spokój z tą lekturą.
    Ciekawi mnie natomiast, z jakiego okresu pochodzi ta książeczka: czy podany przez Ciebie 2000 rok to jej pierwsze wydanie czy jakieś wznowienie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wznowienie :)
      Pierwsze wydanie "Jednego dnia Ani" - rok 1964.
      Pierwsze wydanie "Kartek z zielonego zeszytu" - rok 1971. Czyli około 40 lat temu.

      Usuń
  6. Ręce opadają... Niby na klawiaturę... Nie wymaga komentarza. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Denerwująca książka. Powinna być odesłana do lamusa!
      Pozdrawiam również :)

      Usuń
    2. W Pustyni i w puszczy też mnie denerwuję... Z tych samych powodów.

      Usuń
    3. A jednak w porównaniu z "Jednym dniem Ani" jest lepsza :)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. To zależy jak spojrzeć, dlaczego tak piszę, ta druga (W Pustyni...) jest skierowana do starszego odbiorcy (odbiorczyni) i pisana przez Noblistę...

      Usuń
    6. "W pustyni..." czytałam jeszcze w czasach szkolnych i wtedy mi się podobała. Jak odebrałabym tę książkę teraz? Pewnie nie tak dobrze :)

      Usuń
    7. Polecam przeczytać raz jeszcze. Może to być ciekawe doświadczenie.

      Usuń
    8. Na razie do Sienkiewicza mi się nie spieszy :) Jakiś czas temu próbowałam czytać jego powieść pt. "Wiry". I oceniłam ją bardzo słabo.

      Usuń