15.10.2017

A podobno dzieci nie umierają, czyli „Camille, moja ptaszyna” Sophie Daull


Dziś Dzień Dziecka Utraconego. Z tej okazji napiszę o jednym z najbardziej poruszających pamiętników osieroconej matki, jakie zdarzyło mi się czytać, czyli o „Camille, mojej ptaszynie” Sophie Daull. Historia Camille brzmi jak zmyślona, ale to najprawdziwsza prawda: w dwudziestym pierwszym wieku, w jednej z najważniejszych europejskich stolic, Paryżu, lekarze odmówili pomocy ciężko chorej szesnastolatce. Po czterech dobach męczarni dziewczynka zmarła we własnym pokoju, mając przy sobie jedynie bezradnych rodziców. Potrzebowała morfiny, a dostawała tylko paracetamol. Powinna leżeć na oddziale intensywnej terapii i korzystać z nowoczesnych urządzeń medycznych, tymczasem nie zrobiono jej nawet morfologii. Matka Camille nie ma siły zastanawiać się, dlaczego lekarze zachowali się tak okrutnie i niekompetentnie. Nie próbuje nikogo oskarżać, chce tylko powspominać i opowiedzieć, jak to jest, gdy traci się jedyne dziecko. 

W książce szczegółowo zostały opisane cztery doby, podczas których Camille konała. Dowiadujemy się, co jadła, co mówiła, jak starała się nie zakłócać innym spokoju i walczyć z coraz większym bólem. Poznajemy też sprzeczne uczucia matki, która patrzyła na nietypowe zachowanie córki i nie mogła zrozumieć, o co chodzi. Z jednej strony wierzyła osobom, które uspokajały, że to zwykła grypa i nie trzeba nic robić, z drugiej – co chwilę czuła przeszywający lęk, że jednak dzieje się coś strasznego, ostatecznego. Bo dlaczego Camille nie da rady zasnąć? Dlaczego nie potrafi ustać na nogach? Dlaczego zachowuje się coraz dziwniej? Szukając ulgi, zrzuciła na przykład ubranie i pokazała się ojcu nago, czego nigdy wcześniej nie robiła. 

Autorka opisuje też, jak wyglądał jej powrót do pracy, jak czekała na wyniki sekcji zwłok, jak wieść o tragedii przyjął lekarz rodzinny – ten sam, który zlekceważył chorobę. Otóż nie zdobył się nawet na powiedzenie słowa „przepraszam”, po prostu zerwał kontakt z rodziną zmarłej. Sophie Daull próbuje być dzielna i nawet pozwala sobie na dowcipy dotyczące śmierci jedynaczki, tak że ktoś pozbawiony empatii może uznać, że nie cierpi zbyt mocno. W rzeczywistości tkwi w głębokiej żałobie i nic jej nie pocieszy. Nie ma innych dzieci, jako osoba niewierząca nie umie szukać otuchy w religii, doskwiera jej też ogromne poczucie winy. Bo jak mogła wierzyć bezdusznym lekarzom i nie rozumieć, że jej dziecko umiera...

Na koniec kilka fragmentów z książki:
„Wiesz, odkąd cię nie ma, nie użyłam szminki, nawet nie przypudrowałam nosa – na co by się to zdało, przez cały czas płaczę”. (s. 44) 
„W jakim stadium rozkładu jesteś teraz? Minęło półtora miesiąca”. (s. 77)
„Co mamy ze sobą zrobić? Chwilami chciałoby się zrywać paznokciami skórę, zagłębić się paznokciami w ciało, znaleźć własne serce i je pożreć. Żeby skończył się już ten ból”. (s. 125)
„Nie wiadomo, jak o nas mówić. Nie jestem ani wdową, ani sierotą. Nie istnieje słowo na określenie osoby, która straciła dziecko. Sprawdzałam w internecie: żadnej wzmianki w słownikach, w innych miejscach padają jakieś propozycje, co jedna to bardziej porąbana... Jeden ojciec odpowiada na forum: Tak, jest na nas słowo: żywe trupy”. (s. 73)
Gorąco zachęcam do przeczytania tego pięknego, wzruszającego pamiętnika, a także do zapoznania się z innymi napisanymi przez osierocone matki. Listę tych książek przedstawiam tutaj. 

---
Sophie Daull, „Camille, moja ptaszyna” („Camille, mon envolée”), przeł. Ewa Kaniowska, Czarna Owca, 2017.

18 komentarzy:

  1. Uff.., proponujesz bardzo trudną lekturę, ale przyznam, że książka wydaje się b. wartościowa. Strata dziecka to chyba jedno z najgorszych doświadczeń, jakie może stać się udziałem człowieka. Ale być może dzielenie się bólem pozwoli zmniejszyć go chociaż w minimalnym stopniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest bardzo smutna. Ja jestem za tym, by pociągać do odpowiedzialności takich lekarzy jak ci, u których matka Camille daremnie szukała pomocy. W książce dokładnie opisane jest, jak chamsko i niekompetentnie zachowała się lekarka z pogotowia. Potraktowała ciężko chorą dziewczynkę jak natręta i nie zleciwszy żadnych badań, odesłała do domu. Już wtedy Camille nie dała rady chodzić, rodzice musieli ją wynosić z tego pogotowia. Ech...

      Usuń
  2. Już się natknęłam na tę książkę...zainteresowały mnie również inne wymienione przez Ciebie książki poruszające temat "osierocania' rodziców.....trudny, bardzo bolesny, temat. Dzisiaj szczególnie, gdy małżeństwa mają pojedyncze dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niezwykła książka. Kiedy ją czytałam, zszokowało mnie zachowanie lekarzy. Dziewczyna w stanie agonalnym, a nikt tego nie zauważa...

      Usuń
    2. Trudno to pojąć a jednak co trochę i u nas słyszy się o takich sytuacjach, gdy lekarze lekce sobie ważą objawy i dochodzi do śmierci często właśnie dzieci.
      Niełatwo się godzić z tak skrajną nieodpowiedzialnością.....
      Jak książka wpadnie mi w ręce...przeczytam.

      Usuń
    3. U nas dosyć często słyszy się o sytuacjach, że lekarze nie przyjmują do szpitala ciężko chorych ludzi. Jak się okazuje, to nie tylko polski problem, we Francji też dochodzi do takich przypadków. Książkę bardzo polecam.

      Usuń
  3. W tej chwili nie jestem gotowa na czytanie tak bolesnej książki, ale za jakiś czas zmierzę się z lekturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka jest bardzo smutna, wyczerpująca emocjonalnie...

      Usuń
  4. Wczorajszy dzień dość bardzo dał mi się we znaki. Starałam się unikać facebooka, gdzie każdy się wypowiadał na ten temat. A większość bloggerów nie wie, co to znaczy stracić dziecko, nie rozumieją tego bólu. A jeszcze jak przeczytałam o słowach którymi można pocieszać kobietę, która straciła dziecko aż się we mnie zagotowało. I chociaż bardzo chciałabym tę książkę przeczytać, to wiem, że jest dla mnie za ciężka. i raczej trochę by mnie sponiewierała psychicznie, a nie pomogła w pozbieraniu się do kupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też dołują takie książki, ale czuję potrzebę, by je czytać. Ludzie nie są w stanie zrozumieć, jak czuje się matka zmarłego dziecka i że nie pocieszą jej banały w rodzaju „urodzisz drugie dziecko”, „czas leczy rany” itd. Matki nic nie pocieszy, trzeba po prostu z tym bólem żyć.

      Usuń
  5. Zachowanie lekarzy było faktycznie szokujące. Nie zliczę ile razy przy tej książce czułam złość, ale i smutek. I to spostrzeżenie powracające co jakiś czas, że świat nie ma zamiaru się zatrzymać, choćby nie wiem jak wielka tragedia właśnie kogoś spotkała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo się cieszę, że czytałaś. Moje uczucia były podobne. Strasznie ciężko było czytać o cierpieniach tej dziewczyny. Nie dość, że umarła w tak młodym wieku, to jeszcze nie miała lekkiej śmierci...

      Usuń
    2. To prawda, w jednej chwili młoda i zdrowa - pełna planów, a w następnej konająca w łóżku. Straszne!

      Usuń
    3. Najtrudniej czytało mi się właśnie o tych kilku dniach, kiedy Camille umierała we własnym łóżku, oraz o tym, jak matka czekała na wyniki sekcji zwłok.

      Usuń
  6. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń