Emanuel wychował się w pięknej zagrodzie z młynem. Kiedy miał piętnaście lat, jego ojciec zmarł, zostawiając rodzinę bez środków do życia. Wdowa musiała sprzedać majątek na licytacji i przenieść się do miasta. O dziwo, dość szybko przyzwyczaiła się do nowego miejsca, do lżejszej pracy, zgiełku i licznych sąsiadek. Inaczej jest z Emanuelem – ten obecnie już trzydziestoczteroletni mężczyzna nadal rozpaczliwie pragnie powrócić na stare śmiecie. W niejedną noc zakrada się pod młyn i patrzy, jak ojcowizna niszczeje, zaniedbywana przez nowych właścicieli. Nie jest jednak typem marzyciela, tylko realisty, toteż wszelkimi sposobami stara się zebrać pieniądze potrzebne na wykupienie zagrody. Oszczędza na wszystkim, biega po mieście i szuka dorywczych prac, kradnie węgiel, zakłada sklepik, nie pozwala matce zatrudnić pomocy domowej, tylko sam zamiata ulicę i myje okna. Nie przejmuje się drwinami mieszkańców miasteczka, a ci szydzą z niego bezlitośnie, nie tylko dlatego, że wykonuje prace uważane za kobiece, ale też z jego wyglądu (Emanuel jest niski i ma zdeformowany kręgosłup).
Jak to bywa z fanatykami, z biegiem czasu bohater staje się wybuchowy, przykry w obejściu, przesadnie skąpy i głuchy na wszystko, co nie dotyczy jego idée fixe. Pokrzykuje więc na matkę, że za mało oszczędza, rozlicza ją z każdej sprzedanej szpulki nici. Żałuje poczęstunku dla wuja i jego córki Wulfdiny, którzy przyjechali ze wsi i podarowali mu pół tony ziemniaków. Krewniaczka jest podobna z wyglądu do Emanuela – „mała, pękata i krępa”[1] – ale z charakteru zupełnie inna. Życzliwa, nieśmiała, pokorna. Kiedy ojciec publicznie wychwala jej zalety, ona siedzi „pozornie głucha i ślepa, pozwalając się szacować, obmierzać i omawiać”[2] niczym krowa wystawiona na sprzedaż. I o niczym tak nie marzy, jak o ślubie z upatrzonym przez siebie mężczyzną. „Nie wyobrażała sobie większego szczęścia na tej ziemi, jak móc być przy nim, łatać jego odzież, cerować jego skarpetki”[3].
Gustav Wied portretuje w tej powieści dziewiętnastowieczne duńskie miasteczko o nazwie Gammelkøbing, położone nad fiordem, oraz jego mieszkańców, nie tylko Emanuela i jego matkę, ale też chłopca o przezwisku Kluch, położną, celnika nazywanego Złośliwością Wcieloną, podłego konsula bojącego się śmierci, pobożną starą pannę potajemnie plądrującą groby. Autor maluje scenki z życia tych postaci, kąśliwie przy tym opisując ich powierzchowność. Dowiadujemy się więc, że Emanuel ma małe świńskie oczka i głowę „kulistą jak ser edamski”[4], położna – „szerokie plecy i takiż zad”[5], zaś Kluch wygląda tak, „jakby go poskładano z samych niezwykłej grubości kiełbas”[6]. Osobnik, który go obraża, już po chwili leży „jak długi na bruku przywalony wszystkimi kiełbasami Klucha”[7]. Kiedy chłopiec się odwraca, autor ujmuje to tak: „tłuścioch obrócił do niej swe tylne balerony”[8]. I nie są to wypowiedzi bohaterów, tylko stwierdzenia trzecioosobowego narratora. Widać więc, że autor lubi kpić z czyjegoś wyglądu. Ale z drugiej strony ci szpetni bohaterowie często stawiani są w sytuacjach, które sprawiają, że dostrzegamy ich piękno wewnętrzne, współczujemy im z całego serca. Bo jak nie podziwiać i nie żałować Klucha, który z oddaniem pielęgnuje chorą matkę? Jak nie współczuć Emanuelowi, który kocha ojcowiznę z siłą wręcz szaloną i płacze, patrząc z ukrycia na młyn, ogród i inne utracone wspaniałości?...
„Złośliwość wcielona” opowiada o przeogromnej miłości do ziemi rodzinnej, ale też o tym, że spełnienie marzeń nie zawsze równoznaczne jest ze szczęściem, bo z biegiem czasu człowiek jednak się zmienia, choć nie zawsze to sobie uświadamia. Powieść jest barwna, ciekawa, zawiera wiele malowniczych opisów miasteczka, a specyficzna, nieco złośliwa narracja dodaje jej oryginalności. Uczta nie tylko dla miłośników starych powieści skandynawskich!
[1] Gustav Wied, „Złośliwość wcielona”, przeł. Maria Kłos-Gwizdalska, Wydawnictwo Poznańskie, 1970, s.92.
[2] Tamże, s.160.
[3] Tamże, s.92.
[4] Tamże, s.152.
[5] Tamże, s.110.
[6] Tamże, s.103.
[7] Tamże, s.107.
[8] Tamże, s.104.
Oj, mam graniczące z pewnością przeczucie, że ta książka by mnie zachwyciła. Albo inaczej: że ta książka mnie zachwyci! Jestem pod urokiem recenzji.
OdpowiedzUsuńNasuwa mi się też pewna myśl... choć skoro nie znam recenzowanej powieści, mogę się mylić.
Czytałam w zeszłym roku piękną powieść islandzkiego pisarza Thorsteinssona, zatytułowaną "Ziemia i synowie". Tam ojciec jest silnie przywiązany do ziemi, za to syn marzy o porzuceniu wsi i szukaniu szczęścia w mieście. Tutaj role wydają się odwracać: matka aklimatyzuje się w nowym miejscu, syn tęskni do korzeni...
„Ziemię i synów” akurat mam na swojej półce, ale jeszcze nie czytałam. Słuszna uwaga: w „Złośliwości wcielonej” mamy odwrotność sytuacji, o której piszesz. Matka boi się, że syn jakimś cudem zgromadzi pieniądze i wykupi młyn. Zazwyczaj jest tak, że młodzi szybko się aklimatyzują w nowym miejscu, a starsi długo albo wcale. U Wieda jest odwrotnie. I już choćby w tym wątku widać oryginalność autora.
UsuńMnie ta książka zachwyciła, myślę, że i Tobie się spodoba, zwłaszcza że często sięgasz po duńską literaturę. No i jest to powieść naprawdę stara – premierę miała w roku 1899. :)
Ciekawa jestem czy te komentarze narratora i podkreślanie wizualnych niedostatków postaci miały na celu właśnie uwypuklenie tego wewnętrznego piękna ;)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że nie. Autor chyba nie rozumiał, że pokpiwanie z czyjegoś wyglądu jest niekulturalne....
UsuńŚwietna recenzja! Czuć w niej nie tylko literacką pasję, ale też ogromną sympatię do tej zapomnianej perełki. Złośliwość wcielona zapowiada się na powieść pełną kontrastów – z jednej strony kpina i groteska, z drugiej: głębokie współczucie dla bohaterów. Uwielbiam takie książki, które bawią formą, a jednocześnie poruszają do żywego. Dzięki Tobie koniecznie dopisuję ten tytuł do swojej listy – aż szkoda, że dziś tak rzadko się o Wiedzie mówi!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowo. :) Tak, jest to perełka i jest w niej mnóstwo kontrastów. Tak sobie myślę, że gdyby nie te kpiny, powieść byłaby niesamowicie smutna. Bardzo zachęcam do przeczytania „Złośliwości wcielonej”! A i przekład zasługuje na pochwałę. Język jest pełen życia, barwny, cięty.
Usuń"Złośliwa narracja" to mnie ostatecznie przekonało do lektury :)
OdpowiedzUsuńNiektórzy autorzy umieją i lubią pisać kąśliwie, ironicznie, wytykać postaciom usterki w wyglądzie i śmiesznostki w zachowaniu. Wied należy do takich właśnie pisarzy. :)
UsuńZapisuję do notesiku, aby sięgnąć, bo brzmi ciekawie. Jak wiele razy wspominałam lubię takich bohaterów odmieńców, mających liczne wady, ale dobre serce. A czy poza portretami psychologicznymi bohaterów jest tak sceneria duńskiego miasteczka? Dania majaczy mi na horyzoncie, jako kraj do odwiedzin, fajnie byłoby więc wprowadzić się w klimat miejsca (nawet, jakby to był mały wycinek Danii)
OdpowiedzUsuńTak, Emanuel ma liczne wady, ale też dobre serce. Owszem, jest w tej książce sceneria duńskiego miasteczka (z tym że jest to Dania sprzed ponad stu lat). Bardzo mi się na przykład podobał malowniczy opis tego miasteczka podczas wilijnego wieczoru, kiedy to wszędzie leżał śnieg i paliły się lampki. :)
UsuńIntrygująca recenzja :) Może te kąśliwe opisy powierzchowności bohaterów miały być elementem humorystycznym?
OdpowiedzUsuńChyba tak, ale moim zdaniem budowanie humoru na pokpiwaniu z czyjegoś wyglądu jest niekulturalne. W starszych książkach często się zdarza, że narrator trzecioosobowy używa szyderczych określeń typu tłuścioch, garbus, łysol, w nowszych o wiele rzadziej.
UsuńKsiążka ciekawa, polecam. :)
Kolejna książka, którą bardzo lubię:-)
OdpowiedzUsuńJest świetna. :) I taka niebanalna. Nigdy nie trafiłam na podobną.
UsuńDuńska twórczość rzadko u mnie gości, ale ta książka wydaje się ciekawa.
OdpowiedzUsuńJest bardzo ciekawa. Piękna historia osadzona jeszcze w dziewiętnastym wieku. :)
Usuń