Jessica, główna bohaterka „Pół życia” Matsa Strandberga, to osoba nijaka, słaba psychicznie, nadużywająca alkoholu i uzależniona od lekarstw. Ma niską samoocenę, uważa, że jest „beznadziejnym gównem, które nie potrafi zrobić ze swoim życiem niczego sensownego”[1]. Prowadzi w telewizji program z poradami seksualnymi, ale sama raczej nie lubi seksu. Zresztą nie miałaby z kim w ten sposób spędzać czasu, bo Jakob, którego mocno pokochała i z którym spotykała się przez pół roku, zostawił ją bez wyjaśnienia. Zmienił przy tym pracę i mieszkanie, więc próby odnalezienia go nie przyniosły efektu. Zrozpaczona Jessica straciła ciążę, wpadła w depresję, zaczęła mieć ataki paniki i dolegliwości sercowe, myślała nawet o popełnieniu samobójstwa. I choć od porzucenia minęło kilka lat, nadal nie może dojść do siebie. Czuje się przeraźliwie samotna i właściwie nie ma żadnych przyjaciół oprócz Petry.
Z tego wszystkiego przestała odwiedzać ukochaną babcię Violę. I oto otrzymuje informację o śmierci staruszki. Jedzie więc do Skanii, by wziąć udział w pogrzebie i zobaczyć dziadków Billy'ego i Victora. Ten pierwszy był mężem babci, a drugi – bratem, uważanym za niezaradnego wiecznego kawalera, który szukał u siostry i szwagra namiastki rodziny. Jak ci starzy mężczyźni poradzą sobie bez Violi? Jessica bardzo ich żałuje... i nawet nie domyśla się, jak wyglądała prawda. Dopiero pamiętnik babci, który niespodziewanie otrzyma, otworzy jej oczy na wiele spraw.
Ten pamiętnik to poruszająca opowieść o pierwszej połowie życia Violi i zarazem kopalnia informacji o zmieniających się obyczajach Szwedów. Urodzona w 1931 roku Viola już we wczesnej młodości zetknęła się z hipokryzją, nietolerancją wobec wszelkich inności, a także z ohydnym zwyczajem zmuszania dziewcząt do małżeństw, o których z góry było wiadomo, że żadnej ze stron nie dadzą szczęścia. Dla jej rodziców nienarażanie się na plotki było ważniejsze od dobra dzieci. Autor pokazuje, jakie dramaty kryły się za zamkniętymi drzwiami mieszczańskich domów. Dużo miejsca poświęca też zmieniającemu się wraz z latami podejściu szwedzkiego społeczeństwa do homoseksualistów. W latach pięćdziesiątych oskarżano ich o „zastraszanie innych, czczenie szatana i handel niewolnikami”[2], w latach siedemdziesiątych uznano, że nie są przestępcami, lecz osobami chorymi, które wabią do siebie i krzywdzą dzieci, z kolei lata dziewięćdziesiąte to strach przez zarażeniem wirusem HIV. „Nagle każdy homoseksualny mężczyzna stał się zagrożeniem. W powietrzu czuło się nową falę wrogości”[3].
Babcia i wnuczka to reprezentantki różnych pokoleń tej samej rodziny. Łączy je to, że mocno kochają podobających się im mężczyzn, ale co więcej? Silna, dumna Viola niosła swój krzyż z godnością, nie tylko się nie skarżąc, ale wręcz próbując znaleźć dobre strony w nieszczęściu. Umiała dotrzymać tajemnicy, milczała aż po grób. Jessica dla odmiany jest żenująco słaba, jakaś taka rozmamłana, wciąż wypłakuje się komuś w rękaw, nie umie żyć bez preparatów poprawiających nastrój. Poznawszy sekret babci, od razu opowiada o nim ojcu i przyjaciółce, choć jeszcze żyją niektóre osoby w ten sekret zamieszane.
Powieść można podzielić na trzy bloki tematyczne: Jessica w Sztokholmie, Jessica w Skanii, życie Violi. Pierwszy z tych wątków irytuje rozwlekłością, drugi niepotrzebnym afekciarstwem i tylko ostatni zaciekawia. Na domiar złego Strandberg używa niewiele środków stylistycznych, próżno szukać w tej książce interesujących metafor, porównań czy błyskotliwych sformułowań. Zdania są często króciutkie i monotonnie zbudowane. Nawet myśli bohaterki nie zostały zgrabnie wplecione w tekst, tylko wyodrębnione kursywą. Nasuwa się podejrzenie, że autor nie jest zbyt biegły w sztuce pisania powieści. To wrażenie potęguje nieudolna konstrukcja – początek wlecze się niemiłosiernie, z kolei pod koniec akcja toczy się przesadnie szybko, tak że tworzy się nieprzyjemny dysonans pomiędzy początkiem a końcem. Oto próbka stylu autora (i tłumaczenia Justyny Czechowskiej):
„Mężczyzna przewrócił Jessicę o pół obrotu, tak że teraz przyciska jej biodra i piersi do podłogi. Siedzi na jej pupie. Ona nie ma szans na żaden ruch.
proszę, babciu, jeśli istnieje niebo, a ty masz tam na górze cokolwiek do powiedzenia, to proszę, pomóż mi, pomóż, proszę mi pomóc
Kroki na schodach. Lekkie pukanie do drzwi.
Mężczyzna przeklina i schodzi z niej. Ucisk znika z kręgosłupa. Podnosi głowę, dźwiga się kilka centymetrów na łokciach, walczy, by zaczerpnąć powietrza.
Wtedy ją widzi. Pod wanną leży golarka Viktora”[4].
---
[1] Mats Strandberg, „Pół życia” („Halva liv”), przeł. Justyna Czechowska, Marginesy, 2018, s. 32.
[2] Tamże, s. 169.
[3] Tamże, s. 230.
[4] Tamże, s. 283.
No proszę, a tak podgrzewano atmosferę przed premiera tej książki. Nawet miałam zajrzeć do środka, ale chyba znajdę cos innego z tych rejonów kulturowych i czasowych.
OdpowiedzUsuńO, ciekawe. Ja akurat przegapiłem premierę tej książki i towarzyszący temu szum, a przyznaję powieść, że mogłaby mnie zainteresować, bo sam zarys fabuły prezentuje się całkiem nieźle. Jednak po lekturze recenzji Koczowniczki, mój zapał został skutecznie ostudzony.
UsuńNajlepiej oczywiście samemu zajrzeć do książki. :) Mnie się podobała tylko mniej więcej jedna czwarta treści. Początek wydał mi się nudny, a zakończenie beznadziejne, jakby wyjęte z kiepskiej powieści sensacyjnej. Jestem zdziwiona swoją niechęcią do tej książki, bo zazwyczaj bardzo podoba mi się wszystko, co skandynawskie.
UsuńJedna czwarta to rzeczywiście mało w ostatecznym rozrachunku.;(
UsuńCzy próbowałaś książek K. Sandberg? "Urodzić dziecko" było b. interesujące, muszę zabrac się za drugi tom.
Książek Sandberg jeszcze nie czytałam. Sprawdziłam na stronie biblioteki – są w katalogu, a więc wkrótce po nie sięgnę. Dzięki za polecenie. :)
UsuńAleż proszę bardzo.;)
UsuńSzkoda, że na Twoim blogu nie ma recenzji „Urodzić dziecko”. :)
UsuńAj, zmęczyłam się strasznie czytaniem pierwszego akapitu ;) Myślę sobie: nie, nie ma szans, nie mam najmniejszej ochoty czytać książki o takiej bohaterce. A potem dalsza część mnie zaciekawiła, szczególnie historia z pamiętnika.
OdpowiedzUsuńI już miałam pisać, że może ten suchy, surowy styl to taki właśnie typowo skandynawski, ale kiedy podałaś przykład... Wycofałam się raczkiem ;) W sumie nie wiem sama, trochę bym chciała to przeczytać, a trochę jednak nie. Może zobaczę po prostu, co los przyniesie ;)
Ani nie będę zachęcać, ani zniechęcać. To taka średnia książka. Skandynawskie powieści prawie zawsze mi się podobają, rzadko która nie przypada mi do gustu. Ta nie przypadła. :)
UsuńGówno, które prowadzi program... Jakieś to takie wybzdurzone. Nie kupuję:)
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie wszystkie skandynawskie powieści są wspaniałe, ta należy do nieco słabszych. :)
Usuń