W starych powieściach wśród trzecioplanowych postaci często pojawiają się panny do towarzystwa. Zatrudniane przez zamożne osoby, miały obowiązek zabawiać je rozmową i robić wszystko, czego pracodawca sobie zażyczył. Rzadko były traktowane z szacunkiem, najczęściej nikt nie zwracał uwagi na ich potrzeby ani uczucia. Z biegiem lat zwyczaj przyjmowania takiego towarzysza wymarł. Ale wyobraźnia pisarzy nie zna granic i oto Michał Paweł Urbaniak wymyślił sobie, że w dwudziestopierwszowiecznej Polsce znowu można angażować takich płatnych przyjaciół, w dodatku nie dorosłych, lecz dzieci. Te Maskotki – bo tak są w książce nazywane – muszą być zawsze uprzejme i gotowe do spełniania zachcianek pracodawcy. W zamian zyskują możliwość przebywania w bogatym domu, podpatrywania, jak funkcjonuje rodzina, otrzymują też pensję i raz w tygodniu wychodne. Jeśli będą miały szczęście, właściciel pomoże im się usamodzielnić, a nawet zapisze swój majątek.