Książka „Najlepiej spożyć przed... czyli o tym, co masz na talerzu” została napisana w roku 2018. Autorka, Nicole Temple, pasjonuje się żywnością. Jako osoba wychowana na farmie od maleńkości obserwowała produkcję jedzenia. Jej dom przypominał mały zakład przetwórczy, w którym powstawały kiełbasy, dżemy, mrożonki, ciemne chleby i w którym starano się nie zmarnować ani grama z zebranych roślin i zabitych zwierząt. Ale nie można powiedzieć, by taki sposób żywienia ją zachwycał – bardzo zazdrościła koleżankom jadającym białe pieczywo i fast foody. Przeżywszy okres buntu skierowanego przeciw domowym specjałom, zaczęła je doceniać; obecnie sama przygotowuje chleb i wiele innych potraw, o ile oczywiście nie są zbyt czasochłonne i nie psują się szybciej niż te dostępne w sklepach.
„Zabezpieczenie żywności to jedno z największych zadań, z którymi musi się zmierzyć nasze społeczeństwo”* – twierdzi autorka i starając się być obiektywna, wskazuje zarówno plusy, jak i minusy różnych metod używanych w przetwórstwie spożywczym. O większości z nich nie mamy zielonego pojęcia. Nie wiemy przecież, jak to się dzieje, że posiekana sałata nie schnie, tortiille się nie kruszą, chleby przez wiele miesięcy leżą w zamrażarkach, a potem są sprzedawane w marketach jako „świeże”.
Nicole Temple pisze o najstarszych przetworzonych pokarmach, o mięsie z hodowli komórkowej, o insulinooporności, cukrzycy, celiakii, o tym, że w Wielkiej Brytanii co roku zabija się 940 milionów zwierząt przeznaczonych na żywność, o oszukiwaniu konsumentów, o tym, jak poczesne miejsce zajmuje w naszym żywieniu cukier i że informacja „należy spożyć przed” już wkrótce może zniknąć z produktów, bo wejdą do użytku opakowania nowej generacji. W książce znalazło się też miejsce na rozważania o gotowych daniach. O dziwo, autorka wcale nie o wszystkich myśli źle. Dania te często wzbogacane są witaminami i innymi składnikami odżywczymi, które zostały utracone podczas wcześniejszej obróbki, poza tym mają mniej kalorii niż ich odpowiedniki przygotowywane w domach. Z drugiej jednak strony gotowe posiłki zawierają mnóstwo soli i substancji chemicznych, na domiar złego nigdy nie możemy być pewni, czego użyto do produkcji. Im bardziej przetworzony produkt, tym więcej możliwości oszustwa.
„Najlepiej spożyć przed...” to lektura ciekawa i potrzebna. Warto wiedzieć, co trafia do naszych żołądków, warto też uświadomić sobie, że tracimy umiejętności, od których zależy przetrwanie. Gdyby przestał istnieć przemysł odzieżowy, nie umielibyśmy uszyć sobie ubrań. Strach myśleć, co by się działo, gdyby nagle zamknięto sklepy i jadłodalnie. Przecież wiele osób kupuje gotowe pierogi czy omlety nie z powodu oszczędności czasu, ale dlatego, że nie umie ich zrobić samodzielnie.
---
* Nicole Temple, „Najlepiej spożyć przed... czyli o tym, co masz na talerzu”, przeł. Maria Moskal, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2021, s. 12.
Od pewnego czasu coraz większą wagę przykładam do sposobu odżywiania. Pamiętam, że też miałam okres buntu, nie będę jeść ciasta pieczonego w domu, bo to sklepowe bardziej mi smakuje. Wiadomo dlaczego, więcej cukru, polepszaczy, konserwantów. Dziś przykładam większą uwagę do tego co ląduje na talerzu. Czasami pozwalam sobie na jakieś małe kulinarne grzeszki, ale pewne produkty wyeliminowałam ze swej diety już dawno (wszelkie fast-foody, napoje gazowane, tłuste mięsa). Zgadzam się, że jeśli nawet nie przestrzegamy rygorystycznie nawyków żywieniowych dobrze jest mieć świadomość tego, co spożywamy.
OdpowiedzUsuńJa też staram się przykładać wagę do sposobu odżywiania, co przejawia się głównie tym, że używam jak najmniej cukru i soli i nigdy nie kupuję gotowych kotletów, naleśników, pasztecików, zup czy surówek, wolę je zrobić sama, to nie zajmuje dużo czasu. I podobnie jak Ty nie piję napojów gazowanych, ale moja rodzina niestety takich napojów się domaga. :)
UsuńMyślę, że to może być całkiem wartościowa książka i myślę, że dam jej szansę. Ciekawi mnie ona tym bardziej, że sama właściwie wychowywałam się na wsi i moi dziadkowie mieli samowystarczające gospodarstwo. Moja babcia miała wszystko - nawet piekła chleb z własnej mąki. :)
OdpowiedzUsuńTak, wartościowa. :) A ja wychowałam się w mieście, ale nie w bloku, tylko w domku, przy którym było coś w rodzaju małego ogrodu. Od lat marzę, by mieszkać na wsi i mieć wszystko własne. Z drugiej strony jestem świadoma, że własnoręczne zajmowanie się przetwórstwem zajmuje ogromnie dużo czasu...
UsuńMoże to książka dla mnie hehhe, na działce mam jabłonie, grusze, dwie śliwy a nic z tym nie robię. Od przyszłego roku pomyślę.
OdpowiedzUsuńTak, książka mogłaby Ci się przydać, z tym że nie ma w niej konkretnych przepisów na przetwory, to można znaleźć w jakiejkolwiek książce kucharskiej bądź w internecie. Szkoda, że owoce z działki się marnują. :)
UsuńOd bodajże kilku lat noszę się z myślą pieczenia chleba albo chociaż bułeczek. Póki co, odkryłam fajną piekarnię na sąsiednim osiedlu, więc plany odstawiłam na bok. Książka wydaje się ciekawa, a na pewno można się z niej sporo nauczyć. Jeśli chodzi o mnie, staram się zwracać uwagę na składy, kupować mniej, a lepszej jakości, choć jeszcze wiele muszę się nauczyć. Postaram się zapamiętać ten tytuł.
OdpowiedzUsuńTytuł warty uwagi. Ja też mam w planach pieczenie chleba, ale zawsze coś staje na przeszkodzie. Chyba się boję, że wyjdzie niezbyt smaczny. :)
UsuńZastanawiałam się nad tą książką. Może jeszcze kiedyś sięgnę, bo temat ważny i warty zainteresowania. :)
OdpowiedzUsuńTak, temat jest ważny i ciekawy. Ja dopiero z tej książki dowiedziałam się, jak się wytwarza ser casu marzu. :)
Usuń