Nie rozumiem, jak można mieć tak zapaskudzoną kuchnię, jak bohater powieści „Dni z Kimem i Anną”. Ani jednego czystego naczynia, lepiąca się podłoga, grzyby pleśniowe, wstrętny zapach. A zlew! Wyobraźcie sobie, jak wygląda niemyty tygodniami kuchenny zlew. W dodatku Kim załatwia się do niego, wprost na zbutwiałe resztki jedzenia, bo nie zawsze chce mu się chodzić do toalety. I zapinając spodnie, rozmyśla o tym, że będzie musiał w końcu posprzątać.
Kim pracuje jako tragarz. Wnosi po schodach łóżka, stoły, szafy. Zdarza się, że podczas transportu mebel ulega zniszczeniu i klienci okazują niezadowolenie. Bywa też, że ludzie otrzymują nieuszkodzone sprzęty, ale i tak skarżą się na tragarzy. Dyrekcja wyznaje zasadę: klient zawsze ma rację, i karci pracowników. Poza tym Kim często nie dostaje napiwków i nie ma za co kupić kiełbasy, na drugie śniadanie musi jeść chleb z masłem czekoladowym. A to nie poprawia mu humoru.
Jeśli znudziliście się moim opisami kuchni i pracy bohatera, to przyjmijcie do wiadomości, że w powieści takich opisów znajduje się sto razy więcej. Cała książka (na szczęście krótka) to jedno wielkie narzekanie na brzydotę i beznadziejność wszystkiego. Kimowi nic się nie podoba, wszystko widzi w szarych barwach. Związek z Anną nie przynosi mu radości, znajomi go nudzą, praca irytuje. Nawet Kopenhaga, w której toczy się akcja książki, pokazana została „na brzydko”. Nie odczułam chęci, by do niej pojechać.
Obiektywnie muszę przyznać, że Niels Lund nie jest słabym pisarzem, ma całkiem sprawne pióro (doceniam dialogi i przedstawienie problemów proletariatu z początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku), lecz cóż z tego, skoro tym piórem opisuje tylko wstrętne i nudne rzeczy. Doprawdy, za dużo bohater książki kaprysi. A ja ostatnio nie mam cierpliwości do marudzenia niezadowolonych facetów. W sumie doczytałam tylko po to, by dowiedzieć się, czy Kim posprząta w końcu kuchnię, czy nie.
Moja ocena: 3/6.
---
Niels Lund, „Dni z Kimem i Anną” („Dage med Kim og Anne”), przeł. Franciszek Jaszuński, Czytelnik, 1980. Książka ma 158 stron.
Pierwszy akapit dość mnie obrzydził... I raczej sobie odpuszczę tę książkę.
OdpowiedzUsuńPs. Podziwiam Cię za dobór lektur, co chwilę zapisuje sobie co ciekawsze tytuły :D
Napisałam o tym zapaskudzonym zlewie, by wprowadzić ewentualnych czytelników w klimat tej książki :)
UsuńA jeszcze autor pisze o tym, jak bohater odgarnia talerze na bok zlewu i myje w nim nogi... Uwielbiam literaturę skandynawską, ale tym razem nie będę polecać. Podczas czytania ogarnęło mnie uczucie obrzydzenia i do tej chwili nie przeszło.
Ha, bycie turpistą to też swoista sztuka. Zaprezentowanie brzydoty w sposób, który przyciągnie czytelnika to sprawa niełatwa i wymagająca nie lada wprawy - dla mnie mistrzami tego typu utworów, w których prym wiodą brzydota (czy to fizyczna czy też ludzkiego charakteru) są Emil Zola oraz Kenzaburō Ōe.
OdpowiedzUsuńTak, sztuka. Brzydotę i wstrętne rzeczy opisuje też Klimko-Dobrzaniecki. Jeśli chodzi o Zolę, u niego można też znaleźć zabawne opisy (śmiałam się na przykład, gdy opisywał Nanę), u Nielsa Lunda wszystko jest na poważnie. Swoją drogą, to ciekawa książka – połączenie turpizmu z powieścią robotniczą, ale cóż, kiedy ja w takich nie gustuję. Wszystko – nawet Kopenhagę – autor opisuje jako odpychające, a ten kuchenny zlew przesądził sprawę.
UsuńCoś okropnego. I jeszcze wykorzystywanie zlewu jako WC!!!
OdpowiedzUsuńW tekście napisałaś, że książka jest krótka.
Tej nie przeczytam, ale mam do Ciebie pytanie :-)
Czy mogłabyś w info o książce, np. po roku wydania, podawać, ile stron ma książka, którą opisujesz?
Serdecznie Cię pozdrawiam :-)
Ta książka ma 158 stron. I jest odrobinę mniejsza od zeszytu szkolnego. Czyta się ją bardzo szybko. Już mi ktoś kiedyś zwracał uwagę, że podaję nazwisko tłumacza, nazwę wydawnictwa, a liczby stron nie. Miałam wprowadzić, ale zapomniałam... Teraz nie zapomnę :)
UsuńPięknie Ci dziękuję :-)))
UsuńTo ja dziękuję za sugestię :)
UsuńNie mam ochoty brnąć w takie paskudne opisy, a fuj!
OdpowiedzUsuńTych paskudnych opisów było o wiele więcej... Cóż, na ogół książki ze Skandynawii polecam, ale tym razem – odradzam.
UsuńA ja ciekawa jestem, czy w końcu pozmywał?,ale obstawiam, że nie, skoro wszystko go brzydzi i przejawia tak destrukcyjną postawę to potrzebowałby nie lada bodźca do działania. A myślę, że go nie znalazł. A wspominając Kopenhagę (w której nie byłam) myślę sobie o piosence, którą śpiewa Edyta Geppert - cudownie liryczną http://www.tekstowo.pl/piosenka,edyta_geppert,miasteczko_pana_andersena.html
OdpowiedzUsuńCzy pozmywał? Tego akurat nie mogę zdradzić, bo przyjęłam zasadę, by nie spojlerować :)
UsuńPiosenka bardzo ładna, nie znałam jej. Też nie byłam w Kopenhadze, ale od ludzi, którzy dużo zwiedzali, słyszałam, że to bardzo ładne miasto. I właśnie mam żal do autora o tę Kopenhagę: przynajmniej o niej mógł coś ładnego napisać. Jego Kopenhaga to obskurne domy, brzydkie napisy na budkach telefonicznych i ścisk na ulicach.
No i się nie dowiem czy pozmywał haha :)
UsuńNiestety nie mogę tego zdradzić :)
UsuńI posprzątał?
OdpowiedzUsuńLubię oglądać programy o maniakalnych zbieraczach, i tam są ciągle takie kuchnie. Jedna pani używała wiaderka do swoich potrzeb, zawartość przelewała do wielkiej beki i przelewała to miseczką, w której podgrzewała zupę, Taka oblepiona. Jak jej wynosili ten cały bajzel to aż zapłakała i chciała po raz ostatni pożegnać się ze swoją wspaniałą miseczką.....
To się wyjaśnia na ostatnich stronach, więc nie mogę zdradzić :)
UsuńO rany! Niedobrze mi się zrobiło, kiedy przeczytałam, co napisałaś... Ta miseczka, a fuj :(
Mnie akurat taki opis kuchni i zwyczajów głównego bohatera zainteresował.;)
OdpowiedzUsuńLund nie jest złym pisarzem, więc jeśli tematyka nie wydaje się Ci się obrzydliwa, możesz śmiało sięgać po książkę. Ja niestety nie wytrzymałam, już po przeczytaniu kilku stron poczułam taki wstręt, że straciłam chęć na jedzenie kolacji :) Nie radzę sobie z takimi opisami. Swoją drogą, ciekawa jestem, jak ten autor wypadłby w innej książce. Ale w Polsce wydano tylko tę jedną.
Usuń