„Zarządca Sanshō” Ōgaia Moriego to moje pierwsze spotkanie z serią Tajfuny Mini, bardzo udane. W zbiorku znajdują się trzy opowiadania: „Hipnoza”, „Hanako” oraz tytułowe. Akcja tego ostatniego została osadzona w jedenastym wieku i nawiązuje do znanej japońskiej ballady. Kobieta z arystokratycznego rodu wraz z dwójką małych dzieci i służącą wyrusza w daleką drogę, by odnaleźć przebywającego na zesłaniu męża. Tymczasem Japonia z okresu Heian nie jest przyjaznym miejscem dla tak niedoświadczonych podróżnych. Najpierw okazuje się, że z powodu wydanego przez władze zarządzenia nikt nie może udzielić im schronienia, a potem pojawia się dziwny mężczyzna i proponuje pomoc. Opowiadanie to ma częściowo przewidywalną fabułę, bo przecież łatwo jest odgadnąć, co grozi grupce naiwnych bohaterów, a mimo to czyta się je z uczuciem napięcia i wzruszenia. Autor znakomicie buduje nastrój, pokazuje zarówno wielką podłość, jak i dobroć, poświęcenie.
W przeciwieństwie do dzieci i ich matki, profesor z „Hipnozy” nie traci bliskich osób ani nie musi walczyć o życie. Ale to nie znaczy, że jest szczęśliwy. Otrzymał właśnie ostrzeżenie przed pewnym nieuczciwym lekarzem, tymczasem jego żona przebywa akurat u owego szarlatana. Po powrocie kobieta zachowuje się inaczej niż zwykle, a zapytana o wrażenia, wyznaje: „Kiedy od niego wyszłam, czułam się, jak gdybym umknęła z paszczy jadowitego węża”[1]. To wystarcza, by profesorze zaczęły rosnąć podejrzenia, że żona została poddana hipnozie i wykorzystana. Może nawet zaszła w ciążę? Bohater przypomina sobie „stwierdzenie Strindberga, że ojcostwa nie można udowodnić. To kobieta rodzi dziecko, a owa świadomość, że nie wiadomo, kto jest ojcem, jest nie do przyjęcia”[2]. Niby rozumie, że takimi myślami krzywdzi żonę, ale umie zapanować nad odrazą:
„Hanako” to opowiadanie krótsze i nieco mniej ciekawe od pozostałych. Pojawia się w nim postać autentyczna – Auguste Rodin. Ten sławny rzeźbiarz przebywa akurat w pracowni, gdy odwiedza go młodziutka Japonka o imieniu Hanako. Według swoich rodaków nie wygląda ani ładnie, ani elegancko, nie przypomina nawet pokojówki, tymczasem Rodinowi wydaje się piękna. To piękno bierze się nie z rysów twarzy, tylko z młodości ciała, siły, sprawności. „Bez grama tłuszczu. Każdy z mięśni wyłania się jak u foksteriera. Ścięgna ma napięte i grube, więc stawy są wielkości kończyn”[4] – zachwyca się rzeźbiarz.„Tłumaczył sobie, że nie kieruje nim staromodne uprzedzenie, które nakazywałoby mu odrzucić zbrukaną kobietę. Jeśli jednak miałby szczerze opisać to, co czuje... Cóż, nawet naczynie, którego ktoś inny użył, budziło przecież niechęć. Były też względy racjonalne. Nikt nie zaprzeczy, że paskudne choroby chodzą po ludziach”[3].
Doceniam wszechstronność Ōgaia Moriego, jego umiejętność czerpania z baśni ludowych i tworzenia różnych bohaterów, od bardzo naiwnych, bezmyślnych, takich jak podróżująca matka z dziećmi, do wykształconych, przewidujących przyszłość, przy czym, co ciekawe, ten wykształcony bohater łatwo ulega nieuzasadnionym lękom i uprzedzeniom. Wystarczy byle drobiazg, by zaczął porównywać ukochaną kobietę do pobrudzonego naczynia. Opowiadanie tytułowe zostało napisane prostym językiem i nawiązuje do folkloru japońskiego, w „Hipnozie” mamy język bardziej skomplikowany, dużo miejsca zajmują rozważania bohatera, konstrukcję zaś można określić jako klamrową. Autor wykorzystuje takie motywy jak lęk ludzi przed hipnozą, przemoc, niewolnictwo, osadza akcję zarówno w wieku jedenastym, jak i na początku dwudziestego. W opowiadaniach pojawiają się elementy typowo japońskie – postacie noszą kimona, jedzą ochazuke, jeżdżą rykszami, w domach mają rozsuwane drzwi, a w ogrodach pigwowce i różaneczniki – ale widać też, że Ōgai Mori znał i cenił kulturę europejską, bo przywołuje nazwiska Rodina, Bocciaccia, Mesmera, Strindberga, ponadto akcję jednego z opowiadań umieszcza w Paryżu.
Moja ocena: 5/6.
---
[1] Ōgai Mori, „Zarządca Sanshō”, przeł. Katarzyna Sonnenberg-Musiał, Tajfuny, 2022, s. 41.
[2] Tamże, s. 47.
[3] Tamże, s. 46.
[4] Tamże, 56.
Pobrudzone naczynie, brudna szklanka, nadgryzione jabłko i takie tam ;)
OdpowiedzUsuńPochichrałam trochę przy tym foksterierze, nie powiem, że nie :)
No cóż, jak ktoś urodził się burakiem, to mu żadne wykształcenie nie pomoże, oczytanie też nie. A mnie rozśmieszyły żale, że ojcostwa nie da się udowodnić. W naszych czasach szybko dałoby się wyjaśnić, czy mężczyzna jest ojcem, czy nie, kiedyś było inaczej. :)
UsuńNa razie podziękuję :) Nie jest to lektura, którą lubię, ale na pewno jest godna uwagi :)
OdpowiedzUsuńNie wszystkich zainteresuje, ale na pewno jest godna uwagi i zachęca do sięgnięcia po kolejne książki z tej serii. :)
UsuńOGROMNIE CHCĘ PRZECZYTAĆ! Muszę w końcu nadrobić książki wydawane przez Tajfuny, bo mają oni w swojej ofercie same perełki! ♥
OdpowiedzUsuńBardzo polecam też „Cytrynę”, po którą sięgnęłam od razu po przeczytaniu „Zarządcy Sanshō”, oraz „Grobową ciszę, żałobny zgiełk”, którą poznałam już kilkanaście miesięcy temu. :)
UsuńSerię "Tajfuny Mini" znam i cenię sobie - podoba mi się inicjatywa zapoznawania polskich czytelników z mniej znanymi pisarzami i pisarkami w Kraju Kwitnącej Wiśni. "Zarządcy Sanshō" jeszcze nie przeczytałem, choć zbiorek znajduje się już w mojej kolekcji. Prędzej czy później nadrobię tę zaległość :)
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że przypadnie Ci do gustu. :) Najbardziej podobało mi się tytułowe opowiadanie. Urocze, z akcją w dawnych czasach. Książeczka jest krótka, ale można do niej wracać. Ciekawa rzecz, że autor był nie tylko pisarzem, ale i lekarzem.
UsuńZapowiada się ciekawie, choć nie jestem przekonana, czy to seria dla mnie...
OdpowiedzUsuńNajlepiej samej się przekonać. :) Na razie ta seria mnie nie rozczarowała.
UsuńNie miałam jeszcze okazji zapoznać się z serią Tajfuny Mini, ale mnie ona kusi... Lubię literaturę azjatycką. :)
OdpowiedzUsuńJa też lubię. :) Przeczytałam do tej pory dwie książeczki z tej serii. Obie są ciekawe, szkoda tylko, że takie krótkie. Ōgai Mori napisał jeszcze powieść „Dzika gęś”, którą bardzo bym chciała przeczytać.
UsuńMuszę poznać w końcu tę serię i tę książkę. Bardzo mnie intryguje.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem warto sięgnąć po tę cieniutką książeczkę. :)
UsuńLubię opowiadania, więc niewykluczone, że i te kiedyś przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJa też lubię. Opowiadania z tego zbiorku czyta się bardzo szybko, bo są krótkie. Mogłoby być ich więcej. :)
UsuńAkurat mam ją na liście do przeczytania.
OdpowiedzUsuńO, to jestem ciekawa Twojej opinii. :) Mnie się ta książka tak podobała, że postanowiłam przeczytać kolejny utwór tego autora, czyli „Dziką gęś”.
UsuńPamiętam, że zastanawiałam się nad sięgnięciem po coś z tej serii i ogólnie z wydawnictwa Tajfuny, ale na planach się skończyło. Chyba w pewnym momencie stwierdziłam, że się w takiej prozie nie odnajdę. Ale po Twojej recenzji czuję, że może jednak coś bym dla siebie, przynajmniej w „Zarządcy Sanshō”, znalazła :)
OdpowiedzUsuńTo ja Ci odpowiem, że jeszcze kilka dni temu bardzo chwaliłam tę serię, ale wczoraj zaczęłam czytać kolejną pozycję – „Piekło w butelkach” – i mina mi zrzedła. :) Nijak nie umiem dostrzec w tej książce zalet i nie chciałabym mieć jej na swojej półce. „Zarządca” i „Cytryna” wydały mi się o wiele lepsze, wręcz urzekające, „Piekło w butelkach” – przeciętne.
UsuńTak też bywa, ktoś pewnie coś w "Piekle..." dostrzegł, a przynajmniej tak zakładam :) chociaż ciekawa jestem czy dla ciebie jest raczej nijaka, czy może denerwująca? :)
UsuńNijaka, niezasługująca na takie zachwyty, jakie tłumacz zaserwował w przedmowie. :) Tłumacz zapowiada m.in., że autor nie ma sobie równych wśród twórców literatury kryminalnej i że w tytułowym opowiadaniu znajduje się wymyślna zagadka dla czytelnika, tymczasem w książeczce nie było żadnych wątków kryminalnych, a zapowiadana zagadka jest tak prosta, że tylko ktoś skrajnie niedomyślny by jej nie odgadł.
UsuńSzkoda, że zachwyty nie mają pokrycia w rzeczywistości :)
UsuńNie mają. :) Jeśli tłumacz nie odgadł tej „wymyślnej zagadki”, to mu współczuję...
Usuń