17.08.2016

Hitlerowiec meloman, czyli fragmenty „Tego samego doktora M” Zofii Posmysz

Autorka. Zdjęcie skopiowane z Wikipedii

Hitlerowiec meloman

„On jednak rozlubował się na dobre w tych darmowych koncertach, zastępujących radio czy patefon. Może zresztą był melomanem? Na to wyglądało, sądząc po uporczywości, z jaką dzień w dzień domagał się swojej porcji melodii. Czerwony z przeżarcia (nasza kiełbasa smażona na naszej margarynie uzupełniała obiad z kuchni SS) rozwalał się w cieniu, rozpinał pas i rozkazywał:
– Ruft mal die Sängerin.
Zalecał nawet swemu dworowi, by był cicho, ponieważ on chce słuchać. I słuchał, słuchał rzeczywiście. Naprawdę słuchał. Czasem unosił zad, żeby dać upust gazom, anwajzerki mówiły Prosit i znów było cicho, tylko melodia płynęła, aż do następnej detonacji”[1]. 

Praca przy oczyszczaniu stawu i sprawy fizjologiczne

„Padał deszcz. W kamiennym milczeniu kursowało komando ze stawu na brzeg i z powrotem. (...) Nosiłam tragę ze śpiewaczką. Kroczyła jako pierwsza, miałam przed oczyma jej plecy chude i zgarbione, a gdy wychodziłyśmy na brzeg – jej nogi. Spływała po nich krew, płatami skrzepów, strużkami. Liście łopianu nie mogły zastąpić opasek higienicznych. Śpiewaczka płakała. Podnosiłam głowę, aby nie patrzeć na te nogi, a wówczas widziałam jej ramiona wstrząsane łkaniem”[2]. 

Śmiech w Auschwitz

„Pomyśleć – potrafiłyśmy się śmiać. Jeszcze czy znowu? Jak strasznie dużo trzeba, by zapomnieć śmiechu i jak niewiele, by go sobie przypomnieć”[3]. 

Jak to się stało, że Zofia Posmysz przeżyła?

„Kiedy zapytywano mnie, a pytano często i dotychczas jeszcze pytają, jak to możliwe, że przeżyłam, w jaki sposób przetrwałam aż trzy lata, odpowiadałam, że miałam szczęście. Taka odpowiedź wydawała mi się najwłaściwsza. W tym momencie – mojego zamilknięcia, jej wyczekiwania – uświadomiłam sobie, że zawierała jedynie połowę prawdy. Przeżyłam dzięki ludziom. W tym sensie mogę mówić o szczęściu, że spotkałam ludzi gotowych pomóc. Niechby tylko słowem, ale i ono się liczyło”[4].

Zapomniała podziękować swoim obozowym dobroczyńcom...

„Nieczęsto mamy powody do dziękowania za wyświadczone dobro, a jeśli je mamy, nie czynimy tego. Zosia – dawczyni ziemniaków, Mila przybiegająca po wieczornym apelu z dzbanuszkiem kawy, znany tylko z imienia Ziutek z męskiej kuchni przysyłający chleb i margarynę, doktor M. przynoszący lek... Czy któreś z nich wie, że to nie zostało zapomniane? Może mieli chwile, gdy ta świadomość pomogłaby im żyć?”[5]. 

Dlaczego nie pamięta twarzy?

„Gdy przykucnęła ze swoją miską obok mnie, zobaczyłam jej nogi, od stóp do kolan pokryte guzami czyraków.  Nie podniosłam oczu, by zobaczyć, do kogo te nogi należą. Wolałam nie mieć bliższych znajomych wśród osób, które może za kilka dni przyjdzie mi nieść, przewieszone przez styliska szpadli. (Dlatego teraz, gdy to piszę, w mojej pamięci jest tak mało twarzy. Są nogi, ręce, sflaczałe uda, obwisłe piersi. Nie ma twarzy. Mój oświęcimski pomnik nie miałby rysów, tylko piszczele, szkielety, tylko rusztowania kości)”[6].

---
[1] Zofia Posmysz, „Ten sam doktor M”, Iskry, 1981, str. 41-42.
[2] Tamże, str. 14-15.
[3] Tamże, str. 55.
[4] Tamże, str. 203.
[5] Tamże, str. 205.
[6] Tamże, str. 48-49.

2 komentarze:

  1. Jakie to musiało być upokażające dla tej kobiety tak stać w tych swoich skrzepach krwi. Porażające...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W opowiadaniu „Zengerin” znaduje się mnóstwo wstrząsających opisów. Wyjaśnione jest, dlaczego więźniarki się nie myły i nosiły cuchnące łachy. Mając okres, musiały wchodzić do zimnej, brudnej wody w stawie i ciężko pracować. Nie miały żadnych środków higienicznych, skrawków materiałów, nic.

      Usuń