Kiedy tydzień temu dodałam do Biblionetki swoją recenzję, pani redaktor poczyniła w niej kilka zmian. Na pytanie, co znowu napisałam źle, otrzymałam odpowiedź, że w dwóch kolejnych zdaniach aż trzy razy pojawiło się „i”. Nie dbałam wcześniej o to, by zastępować „i” innymi spójnikami, czuję zresztą silną niechęć do sztucznych zamienników. Ale przyjęłam do wiadomości zalecenia Sowy i chyba podświadomie zaczęłam zwracać uwagę na to, jak inni radzą sobie z podobnym problemem, bo gdy tylko wyłączyłam laptop i sięgnęłam po czytaną akurat książkę, od razu dostrzegłam w niej dziwną rzecz. Otóż w dwóch sąsiadujących ze sobą zdaniach „i” powtarzało się aż pięć razy. Pięć! O wiele częściej niż u mnie! Ciekawe, co by pani redaktor na to powiedziała :-)
A oto felerny fragment książki:
„Dodała, że teraz, kiedy obie jej córki są już dorosłe, i odpowiada sama za siebie, nie znosi być rozsądną i czuć się bezpieczną, i być oparciem dla innych. Chce być nierozsądną i egoistką i nie sypiać po nocach”*.
Paskudnie to brzmi. Nie wiem tylko, czy winić autorkę, czy tłumaczkę.
---
* Märta Tikkanen, „Sprawy intymne” („Personliga angelägenheter”), przeł. ze szwedzkiego Ewa Maria Gislen, Twój Styl, 1998, str. 128.
Pani Ewa już po prostu nie pracuje więcej jako przekładaniec książek-to był cios w kolano polskiej kulturze i zasadom języka naszego pięknego, ojczystego! :)
OdpowiedzUsuńa tak serio, walić zasady, skoro masz taką ochotę, powtórzeniem można uwypuklić jakąś sprawę. Uszy do góry :)
Redaktora warto posłuchać. Jeśli mówi, że nie wolno powtarzać „i”, trzeba się do tego dostosować! Pytanie tylko, jak, bo czasem nie daje się uniknąć powtórek :)
UsuńA panią Ewę wpisuję na czarną listę tłumaczy, bo w książce znalazłam i inne kwiatki. Strona 150: „wyciągnąłem nagle rękę, schwyciłem ją, objąłem ramionami”. Ramionami objął własną rękę? Oj, coś tu jest mocno nie tak.
Ja zauważyłam u siebie tendencję do nadużywania słowa "który" we wszystkich odmianach - nie mogłabym chyba żyć bez tego słowa, tak doceniam jego potęgę! Jednak ze swoimi tekstami mogę robić co chcę, ale w innym wypadku takie ingerencje uważam za już nadgorliwość:)
OdpowiedzUsuńAle teraz nie użyłaś tego słowa ani razu :-) Czasami redaktorzy przesadzają z poprawkami. Kiedyś napisałam w recenzji: „Moim zdaniem ta książka nadaje się na pierwsze spotkanie z Kraszewskim”. Redaktor poprawił w ten sposób: „Moim zdaniem, ta książka nadaje się na pierwsze spotkanie z Kraszewskim”. Dostawił przecinek, ale po co? Gdy to zobaczyłam, poczułam niesamowitą złość.
UsuńCzyli na biblionetce to jest na porządku dziennym, że recenzje każdego użytkownika przechodzą taką zaostrzoną korektę? Hmmm, przesada!
UsuńO tak, każda recenzja jest dokładnie oglądana przez redaktora i poprawiana. Czasami zmiany są dwie, czasami dwadzieścia i więcej. A autorzy są przywiązani do swoich tekstów i nie lubią zmian. Niektórzy tego nie wytrzymują i dlatego Biblionetka ma niewielu recenzentów :)
UsuńMoże te powtórki mają świadomy cel? Ja tak czasami piszę. ŚWIADOMIE. Przecinki powinny być w tym zdaniu.
OdpowiedzUsuńMasz na myśli zdanie o Kraszewskim? Przecinek po „moim zdaniem” może stać, ale nie musi. Ja akurat nigdy nie stawiam przecinka po „moim zdaniem”, „według mnie” i nie jest to błędem. Jeżeli ja, autorka, zażyczyłam sobie, by przecinka w tym miejscu nie było, redaktor nie powinien go dopisywać.
UsuńTak, czasem piszący celowo powtarza wyrazy. I ma do tego prawo :)
Też czasem celowo robię powtórki. Ciągle uczę się pisać i wszelkie rady i sugestie są cenne:)
UsuńCóż, czasami lepiej wygląda powtórzenie wyrazu niż zastąpienie go synonimem :)
UsuńU mnie to zależy od dnia i czasami lekko nadużywam pewnych spójników, niekoniecznie świadomie :). Staram się jednak, aby zastępować je tymi o podobnym znaczeniu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNa jednym z blogów przeczytałam, że nad recenzją trzeba pracować przez sześć tygodni. Ale ja po takim czasie nie pamiętałabym dokładnie treści. I co by było, gdyby ktoś w komentarzu zapytał o jakiś szczegół? A czasami pytają :)
UsuńTo prawda, również miałabym z tym problem. Napisanie recenzji zajmuje mi jednak kilka godzin więc staram się ją zawsze dopracować :)
UsuńTak, jak już się poświęca czas na pisanie recenzji, to warto posprawdzać, czy nie ma w niej błędów :)
UsuńNie najlepiej to brzmi to prawda.
OdpowiedzUsuńJa jak piszę to staram się i na takie powtarzanie się zwracać uwagę. Ale czy mi wychodzi ...
Ale my piszemy w sumie dla przyjemności i przynajmniej ja nie mam nic wspólnego z profesjonalizmem.
Zastanawiałam jakby to mogło brzmieć inaczej :
„Dodała, że teraz, kiedy obie jej córki są już dorosłe, i odpowiada sama za siebie, nie znosi być rozsądną i/ ani/ czuć się bezpieczną, i /a także/ być oparciem dla innych. Chce być nierozsądną , egoistką oraz nie sypiać po nocach”*. Ale tu akurat chyba tłumaczka miała pole do popisu. I to chyba raczej ona sobie nie poradziła.
W tym przykładzie powtarza się nie tylko „i”, ale też „być” – aż trzy razy! I po „dorosłe” raczej nie powinno być przecinka. No cóż, tłumaczka Ewa Maria Gislen ewidentnie nie radzi sobie z językiem polskim, bo różnych niezgrabności jest w książce mnóstwo. Podam jeszcze kilka przykładów:
UsuńBardziej ją to zasmuciło, niż potrafiła to najpierw wyrazić (str. 239).
spuszczała te swoje długie jasne włosy luźno na twarz i tylko można się było domyślać wyrazu jej twarzy (str. 148).
ku mojemu własnemu zdziwieniu (str. 130).
Dobrze jej z tym było, lubiła te chwile, gdy publiczność jadła jej z ręki, gdy potrafiła ich rozśmieszyć. (str. 219).
Mogłabyś dużo poprawić po tej tłumaczce :-)
Dziękuję za miłe słowo....nie chcę wyjść na zarozumiała, bo nie mam do tego powodu a poza tym to jedna z gorszych cech jaka by się mi mogła przytrafić, ale mam takie odczucie, że to co wyniosłam z języka polskiego w szkole podstawowej i liceum pozostało mi na całe życie...to podstawowe prawidła jeżeli chodzi o styl pisania czy też ortografię. Lata jednak zrobiły swoje i muszę się dzisiaj mocno wspomagać.
UsuńA co do tłumaczeń. Chyba tylko tłumacz, który ma zacięcie pisarskie i wyobraźnię, która pozwoli poczuć tekst może być dobrym tłumaczem, bo to przecież niełatwe zadanie biorąc pod uwagę odmienność językową i sposób w jaki jest wyrażona.
Gdy zaglądam na blog Agnieszki, która tłumaczy na j. niemiecki i czytam jej polskie teksty to jestem pewna, że jej tłumaczenia są świetne.
Z przyjemnością czytuję recenzje Agnieszki. Pewnie masz rację co do tłumaczy. Lubię, kiedy tłumacz jest jednocześnie pisarzem. Można liczyć na to, że nie stworzy tak kulawych zdań, jak Ewa Gislen :)
UsuńWaśnie. Dawniej tłumacze byli znakomicie przygotowani i to był po prostu nazwiska a dzisiaj to chyba różnie to bywa. "Tak krawiec kraje jak materii staje".....jak wydawnictwo stać takiego tłumacza zatrudnia, chyba to tak, jak i z okładkami. Po prostu skończył się, oczywiście nie zupełnie, profesjonalizm, bo on kosztuje....
UsuńMiało być oczywiście "właśnie" a wyszło jak wyszło.
UsuńMyślisz, Natanno, że kiedyś nie było słabych tłumaczy? Byli, ale faktem jest, że przetłumaczonych przez nich książek nie wydawano tak często jak dzisiaj.
UsuńOj, widzę, że pani redaktor nie zamieściłaby ani jednej mojej wypowiedzi na biblionetce. Niestety należę do osób, które jakkolwiek by się nie starały zawsze popełnią jakiś błąd, a to powtórzenie, a to przeinaczenie, a to interpunkcja, choć naprawdę bardzo się staram, ale jestem niecierpliwa i jak już napiszę to chciałabym opublikować. Często dzień później czytam raz jeszcze i oczywiście znajduję błędy, a to stylistyczne, a to innego rodzaju. Czasami życzliwy bloger zwróci mi dyskretnie uwagę. Wstyd mi za to, bo pisząc powinno się wykazać większą staranność. Ale, często widzę takie błędy i u innych, co trochę mnie pociesza. Jednak pisarz, czy tłumacz to już zupełnie inna sprawa, od niego wymaga się więcej, a jak nie od niego to właśnie od redaktora od korekty:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAleż zamieściłaby! Nie odrzuca recenzji z błędami, poprawia je, odsyła tylko te, w których źle zrobiono przypisy. I proszę, nie przesadzaj z tą samokrytyką, Twoje recenzje są bardzo fajne i ciekawie napisane (ileż razy miałam chęć sięgnąć po opisywaną przez Ciebie książkę!), a błąd każdemu może się trafić. Ja od tłumaczy, pisarzy i redaktorów wymagam dużo, życzę sobie, by pisali tak, by można się było na ich wpisach wzorować :)
UsuńW ograniczonych ilościach "i" mnie nie razi, ale w przytoczonym przykładzie faktycznie jest go za dużo. A zamienniki nie zawsze się sprawdzają, czasami dodają tylko sztuczności. Sama staram się unikać powtórzeń, ale czasami samej ciężko jest je wyłapać. Zwykle dopiero gdy po jakimś czasie, gdy wracam do jakiegoś tekstu, to łapię się za głowę i czerwienię za wstydu nad powtórzeniami i nie tylko. ;)
OdpowiedzUsuńMnie też nie razi i dlatego nie pomyślałam, że komuś może to przeszkadzać. Ale skoro redaktorka twierdzi, że trzeba liczyć „i”, dostosuję się do tego :-)
UsuńJa zawsze proszę, by ktoś zwracał mi uwagę na ewentualne błędy, ale chodzi mi o błędy oczywiste, czyli literówki lub błędy ortograficzne (mam nadzieję, że takich nie popełniam!). Pomimo tego, ze zanim coś opublikuję, czytam to przynajmniej kilka razy, po czasie bardzo często znajduję w tym jakieś błędy. Wszyscy jesteśmy ludźmi. A co do Twojej sprawy, to na miejscu pani redaktor (która na pewno ma dobre chęci), to uważałabym z poprawianiem tego typu „usterek”, bo bardzo często są one elementem czyjegoś stylu, świadomym działaniem, a redaktor nie ma prawa ingerowania w czyjąś stylistykę.
OdpowiedzUsuńTak, na pewno ma dobre chęci i jest zapracowana, ale czasami zmiany są zbyt liczne, a autora recenzji nie pyta się o zgodę. To jest bardzo denerwujące, gdy doda się tekst, a następnego dnia widzi się zmiany w dwudziestu miejscach i nie wie się, dlaczego zostały wprowadzone. Na szczęście ostatnio nastąpiła poprawa w relacjach pomiędzy redakcją a autorami recenzji :-)
UsuńTo jest łamanie prawa. Recenzja jest utworem w świetle ustawy o prawie autorskim i żaden redaktor, serwis czy ktokolwiek inny nie ma prawa publikować tego utworu ze zmianami niezaaprobowanymi przez autora.
UsuńRaczej zakłada się, że skoro chcesz pisać dla medium X to aprobujesz panujące tam zasady. Redaktor poprawia testy wielu piszących i nie będzie kopii kruszył o jakąś zmianę stylistyczną z jednym.
UsuńŻadne medium nie może sobie ustalać zasad sprzecznych z obowiązującymi ustawami. Równie dobrze mogliby sobie w Biblionetce ustalić, że każdego odwiedzającego strzelą w pysk, a prokuratorowi nic do tego, bo ich kodeks karny nie obowiązuje.
UsuńRedaktor nanosi poprawki, daje tekst autorowi do korekty autorskiej (co nakazuje mu art. 60 ustawy o prawie autorskim), autor poprawki przyjmuje lub odrzuca i jego głos jest ostateczny (co z kolei wynika z art. 16 ust. 3 tejże ustawy), więc redaktor nie ma o co kruszyć kopii, bo nie ma nic do gadania.
Do żadnego medium nie trzeba pisać, nie trzeba zgadzać się na panujące tam zasady. Od nastu lat redaguję teksty prasowe i do głowy by mi nie przyszło każdą duperelę konsultować z autorem. Jak komuś nie odpowiadają zasady, może zabrać zabawki.
UsuńOd powtarzania pańskie argumenty nie nabiorą sensu. Oczywiście, że jak się ma do czynienia z ludźmi pańskiego pokroju, którzy prawa nie znają albo mają je gdzieś, to można zabrać swoje zabawki. Ale można również swoje uprawnienia – zagwarantowane ustawą, co zdaje się do pana nie dotarło – egzekwować. Miałem do czynienia z takim jednym, który uważał, że moje opowiadanie opublikuje bez korekty autorskiej, bo to jego czasopismo i on wyznacza zasady. Zdaje się, że mu się ten pogląd diametralnie zmienił, kiedy opowiadanie drukował jeszcze raz we właściwej wersji, a za naruszenie osobistych praw autorskich zapłacił dwa i pół razy tyle, co samego honorarium. I to dobrowolnie, wystarczyło, że jasno dałem do zrozumienia, że jeśli nie zapłaci, sprawa skończy się w sądzie.
UsuńStąd wniosek, że Pana należy omijać szerokim łukiem, bo jesteś Pan pieniacz...
UsuńPieniacz, bo nie chce, by niedouczony redaktor wprowadzał samowolnie zmiany? Ależ mnie wkurza, gdy poszkodowanych autorów traktuje się jak awanturników lub jak grafomanów przewrażliwionych na punkcie swoich tekstów! Serwis książkowy/gazeta to nie prywatny folwark redaktora i redaktor nie powinien naruszać prawa i zachowywać się tak, by użytkownicy uciekali do innej piaskownicy. Jeśli chodzi o Biblionetkę, wiele osób z niej odeszło. Musi być jakaś tego przyczyna. Kiedyś codziennie dodawano wiele recenzji, teraz jedną, dwie, góra trzy. Niekiedy żadna nie jest dodawana.
Usuń@Paweł Pollak
UsuńZacna Biblionetka rządzi się swoimi własnymi prawami. Każdy, kto zakłada konto, musi zaakceptować następujący punkt regulaminu: „Redakcja serwisu ma prawo do poprawek i skrótów w dodanych recenzjach/opiniach”. Ten, komu nie podobają się wprowadzone zmiany, ma prawo w ciągu siedmiu dni zażądać usunięcia recenzji. Ale nie jest to dobre rozwiązanie, bo wiadomo, kolejnych recenzji już dodawać nie wypada. Można pisać maile z prośbą o wyjaśnienia, ale to ma sens jedynie w przypadku niewielkiej liczby zmian. Nie wolno dawać innym do zrozumienia, że jesteśmy niezadowoleni z pracy redaktora. Publiczne prośby o wytłumaczenie się z wprowadzonych zmian (szczególnie tych, z których redaktor nie potrafi się wytłumaczyć) traktowane są jako naruszenie regulaminu i atak na redaktorkę, która przecież przecież pracuje za darmo, stara się i trzeba ją za to szanować.
Jeszcze coś dopiszę. Gdyby biblionetkowy redaktor ograniczał się do poprawiania błędów, nikt rozsądny by nie narzekał. Ale zmiany pojawiają się również w miejscach, gdzie błędów nie było. Podam przykłady:
Usuń– z prawidłowo zbudowanego przeze mnie zdania redaktor usunęła jedyny czasownik i nie zastąpiła go innym,
– przerobiła zdanie Mieszka samotnie, pracuje dorywczo i zachowuje się inaczej niż większość jej rówieśniczek, bo nie marzy o koncie bankowym, ślubie i dzieciach, tylko chce być „dzika, wolna, szalona” na Mieszka samotnie, pracuje dorywczo i zachowuje się inaczej niż większość jej rówieśniczek, bo nie marzy o koncie bankowym, ślubie i dzieciach, tylko chce być dzika, szalona i wolna.
Po redakcji liczba „i” z dwóch wzrosła do trzech – czyli powstał gruby błąd stylistyczny. Redaktorka usunęła cudzysłów, nie pytając mnie, co on oznacza. A mógł to być cytat, wypowiedź ironiczna, przytoczenie, ważne słowa zrozumiałe jedynie dla tych, którzy przeczytali książkę. I wreszcie ustawiła przymiotniki w innej kolejności. Z żadnej z tych zmian się nie wytłumaczyła, moje pytania zostały zignorowane :)
I to jest polska kultura prawna, przez którą ciągle będziemy sto lat za Murzynami, bo społeczeństwa, które prawa nie szanują i go nie przestrzegają, nie rozwijają się. Gość nie ma bladego pojęcia o przepisach dotyczących jego zawodu, choć wykonuje go „naście lat” (!), dowiedziawszy się o nich, oświadcza, że on prawo nadal będzie łamał, a jeśli komuś się to nie podoba, to może spier…, tych zaś, którzy egzekwują swoje uprawnienia, uznaje za pieniaczy.
UsuńŻaden regulamin nie może zawierać zapisów sprzecznych z ustawą. Takie zapisy są z definicji nieważne i akceptacja regulaminu ich nieważności nie wyłącza. Biblionetka narusza osobiste prawa autorskie twórców recenzji i tyle. Ten przykład, który Pani podaje, jest właśnie rażącą nieuprawnioną ingerencją redaktora w cudzy utwór. Przerobienie cytatu z książki na tekst odautorski i przestawienie w nim słów jest zmianą, której mogłaby się Pani słusznie sprzeciwić, co oznacza, że zostało złamane prawo. Może się Pani domagać zamieszczenia tekstu we właściwej formie, zamieszczenia przeprosin, co do odszkodowania finansowego, to sądy biorą pod uwagę zakres naruszenia, więc za takie jednostkowe raczej byłoby ciężko uzyskać.
Ale najpierw przesłałbym Biblionetce żądanie respektowania ustawy i wskazanie, że ich regulamin narusza prawo. Domyślam się, że jak ten ignorant powyżej, nie mają o tym pojęcia.
Człowieku, ale popukaj się trochę po głowie. Podejmujesz współpracę z medium X, gdzie podpisujesz regulamin, z którego wynika, że redaktor ma prawo poprawiać twoje teksty. Gdzie tu widzisz złamanie prawa, skoro odbywa się to za twoją zgodą?
UsuńZ faktu, że obie strony zgadzają się na łamanie prawa, nie wynika, że prawo nie zostało złamane! A ten regulamin jest nieważny. Nieważny, bo sprzeczny z ustawą. Nie powinno się więc używać argumentu „podpisując regulamin, dobrowolnie zgodziłeś się na to, że redaktor będzie zmieniał twój tekst i publikował go bez korekty autorskiej”. Tak zrozumiałam wypowiedź Pawła Pollaka, który na prawie autorskim zna się bardzo dobrze.
UsuńZacznijmy od tego czy prawo zostało złamane skoro obie strony się na coś umówiły... Gdzie jest w ustawie zakaz zawierania takich umów? Zasada rzymskiego prawa: Volenti non fit iniuria (Chcącemu nie dzieje się krzywda).
UsuńPollakowi natomiast polecam w takiej sytuacji pójście do sądu, jak przegra, to zrozumie, że nie do końca ma wiedzę :)
A może obie strony złamały prawo, tylko że autor, który sam popełnił przestępstwo (podpisanie umowy niezgodnej z ustawą jest chyba przestępstwem), nie może domagać się odszkodowania?
UsuńAle gdzie tu jest umowa niezgodna z ustawą? Czy w ustawie jest zapisane, że takich umów nie wolno zawierać?
UsuńOwszem, prawa autorskie osobiste (bo o tych tu mowa) są niezbywalne, a należy do nich m.in. prawo do "nienaruszalności treści i formy utworu". Ale jeśli podpisujesz taką umowę, jak ta z Biblionetki, to należy domniemywać, że z góry zgadzasz się na zmiany, z góry je aprobujesz.
Takie wspomnienie: kilkanaście lat temu zaczynałem pracę dla jednej z gazet ogólnopolskich. Takie gazety mają swój specyficzny język - wystarczy przeczytać Rzeczpospolitą, Gazetę Wyborczą, Fakt i NIE, żeby zrozumieć, że każda z nich ma swój styl - różnią się proporcjami między wypowiedziami rozmówców a tekstem autorskim, różnią się ilością przymiotników, humorem itd. itp.
UsuńNa początku mojej pracy sekretarz redakcji dała mi taką instrukcję: Proszę pisać po swojemu, od tego są zatrudnieni fachowcy, żeby to przerobić na nasz styl.
I jeśli komuś takie zasady nie odpowiadają, to po prostu nie nadaje się do pracy w prasie (lub stronach internetowych). Niech pisze książki...
Po prostu - w gazecie jest logistycznie nie do ogarnięcia kontaktowanie się z każdym autorem, uzgadnianie każdej zmiany. Kiedy to zrobić np. w dzienniku, gdzie artykuły są wrzucane na kilka godzin przed wysyłką do drukarni, a autorów jest kilkunastu?
Rzeczywiście, z gazetą wygląda to inaczej. Pisanie do wszystkich byłoby fizycznie niemożliwe. Jednak w serwisach takich jak Biblionetka nikt się nie spieszy, a redakcja zapewnia, że dba o wysoką jakość tekstów i ceni oryginalny styl autora. „Redakcja serwisu ma prawo do poprawek i skrótów” – tak stoi w regulaminie. Słowo „poprawka” oznacza zmianę na lepsze, tymczasem niektóre zmiany wprowadzane przez Biblionetkę nie wpływają na podwyższenie jakości cudzych tekstów, czasami nawet ją obniżają (np. w recenzji „Tristana 1946” Kuncewiczowej dopisali mi przecinek w miejscu, w którym nie powinno go być!). Na zmiany na gorsze autorzy nie wyrażali zgody, Biblionetka narusza więc prawo. Z tym że ja jestem za tym, by jakoś się dogadać. Niech redaktor poprawia z większą starannością, a osobom, które wyrażą taką chęć, odsyła teksty do sprawdzenia. Będzie i wilk syty, i owca cała.
UsuńNa ustawach się nie znam, tak tylko napisałam :)
I jeśli komuś takie zasady nie odpowiadają (...) niech pisze książki...
UsuńO ile dobrze pamiętam, Paweł Pollak pisał kiedyś o tym, że do jego „Niepełnych” wydawnictwo samowolnie dodało idiotyczny podtytuł. A do pierwszego wydania „Kanalii” niedouczony redaktor wprowadził błędy. Z tego wynika, że nawet pisanie książek nie chroni przed stresem związanym z redaktorami...
Zacznijmy od tego czy prawo zostało złamane skoro obie strony się na coś umówiły... Gdzie jest w ustawie zakaz zawierania takich umów?
UsuńW artykule 58 kodeksu cywilnego. Jeśli dwie strony umówią się na sprzedaż nerki, transakcja będzie bezprawna, bo w Polsce organami handlować nie wolno. Jeśli nawet sprzedawca wetknie klientowi do podpisania regulamin sklepu, że w jego sklepie rękojmia nie obowiązuje, bo „on sobie ustala zasady, a jak się klientowi nie podoba, to może kupować gdzie indziej”, to mimo regulaminu rękojmia będzie nadal obowiązywała, bo jest _ustawowa_ i regulaminem jej wyłączyć nie można. Podobnie z osobistymi prawami autorskimi. Autor nie może skutecznie z góry zgodzić się na redaktorskie poprawki, dlatego że byłoby to właśnie zbycie tych praw na rzecz redaktora, praw, które są niezbywalne. Ustawodawca chciał chronić stronę słabszą, jaką w kontaktach z wydawcami jest autor, więc nie pozwolił stronom na dowolne regulowanie tej kwestii, słusznie zakładając, że taka zgoda będzie na autorze wymuszana.
To są rzeczy oczywiste dla średnio rozgarniętego człowieka, a w każdym razie powinny stać się oczywiste w świetle tego, co napisałem wcześniej. Ale Paweł M. jest typem redaktora, u którego bezbrzeżna ignorancja i bezmyślność idą w parze z niezachwianą pewnością, że on wie lepiej. Nie sprawdzi, jak jest (sam mógł poszukać, jaka ustawa ogranicza swobodę umów), ani nie zastanowi się nawet przez chwilę nad tematem (bo musiałby dostrzec, że system prawny oparty na tym, że strony umowy wyłączają sobie umową postanowienia aktów prawnych wyższego rzędu, nie istnieje ani istnieć nie może). Nie umie przytaczać sensownych argumentów, bo trudności logistyczne w żadnym przypadku nie stanowią okoliczności wyłączającej daną czynność spod obowiązujących regulacji prawnych. Ale wie, że autor jest idiotą i instruuje go „popukaj się trochę po głowie”, chociaż powinno być „w głowę”.
Tekst to nie nerki. I uprzedzam, na kolejny popis pańskiego chamstwa i prostactwa odpowiem w tej samej poetyce, bo mam zwyczaj traktowania chamów po chamsku.
UsuńA teraz proszę o wykazanie, że art. 58 kc ma tu zastosowanie, wykazanie np. przez przytoczenie orzecznictwa.
Tekst to nie nerki. Tylko tyle ma pan do powiedzenia? Zero odpowiedzi na wskazanie, że wyrażenie z góry zgody na redaktorskie poprawki jest zbyciem niezbywalnych osobistych praw autorskich? I dlaczego to niby pańska interpretacja, że jeśli dwie osoby na coś się umówią, to prawa złamać nie mogą, nerek nie dotyczy? Chcę sprzedać nerkę, z jedną spokojnie przeżyję tyle lat, co z dwiema, a nawet jeśli nie, to przecież, jak ładnie pan zauważył, chcącemu nie dzieje się krzywda, więc dlaczego nagle nerki sprzedać nie mogę? I co z rękojmią? Rękojmia to nerki?
UsuńA teraz proszę o wykazanie, że art. 58 kc ma tu zastosowanie, wykazanie np. przez przytoczenie orzecznictwa.
Dobre. Ja rozumiem, że w szkole sztuki dyskutowania nie uczą, ale trzeba mieć naprawdę poważne braki intelektualne, żeby samodzielnie nie wykoncypować, na czym dyskutowanie polega. Jeśli chce pan twierdzić, że orzecznictwo obala mój dowód (co pan sugeruje), to na panu spoczywa ciężar udowodnienia tego faktu. Dowód oponenta obalamy, a nie prosimy o przedstawienie dalszych dowodów. Tą metodą to może pan zbyć każdy dowód, którego nie potrafi pan zakwestionować, i bez końca domagać się nowych. Swoją drogą ciekawe są stosowane przez pana podwójne standardy, bo zacytowanej przez siebie paremii nie wsparł pan żadnym orzecznictwem. W ogóle jak dotąd nie splamił się pan podaniem ani jednego aktu prawnego (choć ciągle domaga się tego od oponentów) wspierającego pańską tezę, że strony mogą sobie zawrzeć dowolną umowę (byle nie dotyczyła nerki, jak rozumiem). Jak na razie pańskie dowody to pańskie głębokie przekonanie, że jest tak, jak się panu uroiło, wskazanie, że stosowanie prawa byłoby uciążliwe, co według pańskiej logiki ma oznaczać, że takie prawo nie istnieje, oraz opowiastki jakiegoś redaktora, zapewne takiego samego prawniczego ignoranta jak pan, że jego gazetę tworzą redaktorzy, a nie dziennikarze.
Aha, ostrzeżenie do mnie dotarło, cały trzęsę się ze strachu.
Panie Pollak, pustosłowiem i prostactwem chcesz pan przykryć mizerię merytoryczną? Jeszcze raz, wracamy do meritum:
UsuńProszę o wykazanie, że art. 58 kc ma tu zastosowanie, wykazanie np. przez przytoczenie orzecznictwa.
I wykazuje się, że coś jest (np., że prawo ma zastosowanie do tego konkretnego przypadku), a nie, że czegoś nie ma.
Pańska logika mnie nie interesuje, pańskie dziecinne dosrywajki mam gdzieś. Potrafisz pan merytorycznie?
Drodzy panowie! Proponuję zakończyć już tę dyskusję.
UsuńPotrafisz pan merytorycznie? Wydaje mi się, że jego wpis jest bardzo merytoryczny (wyjąwszy fragmenty, w których nazywa przeciwnika ignorantem).
UsuńDyskutując, nie powinno się obrażać drugiej strony. A tu Paweł Pollak pisze, że przeciwnik ma braki intelektualne, Pawel.M. – że rozmówca powinien popukać się w głowę i jest pieniaczem (podczas gdy z opisu sytuacji wynika, że wcale nim nie jest, jako autor upomniał się po prostu o należne mu prawa).
Dla mnie merytorycznie, jeśli chodzi o prawo, to wykazanie, że dany przepis ma zastosowanie w danej sprawie. To bardzo łatwo wykazać - wystarczy znaleźć odpowiednie orzecznictwo. Na razie mój rozmówca tego nie umie zrobić, więc trudno mi jego posty odbierać inaczej, niż jako bicie piany.
UsuńPowiedział człowiek, który w dyskusji o prawie jeszcze żadnego przepisu nie przytoczył. Oczywiście, że bardzo łatwo wskazać orzecznictwo do artykułu 58 kc, który mówi, że „czynność prawna sprzeczna z ustawą albo mająca na celu obejście ustawy jest nieważna”. Tylko że jeśli ja wskażę orzecznictwo, to facet zażąda potwierdzających je traktatów międzynarodowych albo wymyśli inny pretekst, żeby do przedstawionych dowodów się nie odnosić, tak jak unika odniesienia się do wskazanego przepisu. Nie potrafi tego dowodu obalić (gdyby potrafił, już by z wielką radością cytował wyroki, w których sądy akceptują umowy sprzeczne z ustawami), więc domaga się dowodów na dowód. Zwyczajnie unika dyskusji (pytania wykazujące absurdy jego stanowiska pominął po prostu milczeniem), gdyż jest świadom, że ją przegrał, ale ma tak rozbuchane ego (najgorsza możliwa cecha w zawodzie redaktora, który jest zawodem pomocniczym, a nie decyzyjnym), że nie chce się do tego przyznać, stąd ratowanie się tekstami o niemerytoryczności i biciu piany.
Usuń„Ignorant” ani „pieniacz” nie są określeniami obraźliwymi. Pejoratywnymi tak, ale nie obraźliwymi. Trudno też za obrażanie uznać, że Paweł M. posługuje się słowem „pieniacz” nieadekwatnie do sytuacji. Po prostu ma elementarne kłopoty z jej oceną. Gdybym chciał go obrazić, użyłbym słowa „kretyn” lub „idiota”. Napisanie, że ma braki intelektualne, jest neutralnym stwierdzeniem faktu. „Puknij się w głowę” jest potocznym frazeologizmem o znaczeniu „zastanów się, pomyśl nad czymś, opamiętaj się”, w jego użyciu nie ma nic niewłaściwego. Poza tym, że redaktor z kilkunastoletnim stażem, uważający się za geniusza, którego poprawkom autor może tylko przyklasnąć, nie potrafi użyć go poprawnie.
Pisze Pan, że określenia „ignorant” i „mający braki intelektualne” są neutralne, a nie obraźliwe. Dlaczego więc osoby tak nazwane czują się obrażone? I dlaczego wielu blogerów twierdzi, że czasami dyskutuje Pan w sposób niekulturalny?
UsuńWidzę, że napisał Pan na swoim blogu o zachowaniu redaktorów. Idę więc czytać.
Czują się obrażone, bo to nie jest pozytywna cecha. Z faktu, że ktoś się czuje jakimś określeniem obrażony, nie wynika jednak, że obiektywnie jest ono obraźliwe. Weźmy takiego „grafomana”. To całkowicie neutralne określenie osoby, która mimo braku talentu chce pisać i publikować. Czy spotkała Pani grafomana, który nie czułby się tym określeniem obrażony?
UsuńDlaczego kontrdyskutanci zarzucają mi dyskutowanie w sposób niekulturalny? Pewnie z tego samego powodu co Paweł M. Kiedy braknie im argumentów, próbują zdyskredytować oponenta.
Przepraszam Koczowniczko, że na Twoim blogu toczę polemikę z tym pieniaczem.
UsuńTeraz do pieniacza: nie, nie, nie uciekaj od odpowiedzi - dawaj to orzecznictwo, nie będę wymagał międzynarodowych traktatów. Weź wreszcie pokaż, że coś umiesz poza bluzganiem - udowodnij swoją rację. Przykro mi, ja nie będę udowadniał, że czegoś nie ma, ciężar dowodowy spoczywa na tym, kto twierdzi, że coś istnieje.
Więc czekam na wyrok z sprawie karnej lub cywilnej tyczący się analogicznej sytuacji, czyli sytuacji, w której autor z góry zgodził się na ingerencję redaktora w tekst i nie zastrzegł sobie prawa do akceptacji tychże zmian.
Piszesz o argumentach... Ty dotąd ćwierci argumentu nie dałeś, nie odróżniasz litery prawa i ducha prawa. Nic nie masz do powiedzenia poza pieniaczeniem się i bluzganiem.
Dyskutować można, po to jest blog, byle nie używać słownictwa, które przez czytelników tego bloga może być uznane za obraźliwe.
Usuńja nie będę udowadniał, że czegoś nie ma, ciężar dowodowy spoczywa na tym, kto twierdzi, że coś istnieje.
UsuńTyle że ja dowód przedstawiłem, artykuł 58 kodeksu cywilnego jednoznacznie dowodzi mojej tezy, że postanowienia umowne sprzeczne z ustawami są nieważne. Pan nie masz udowadniać, że czegoś nie ma, tylko odnieść się do przedstawionego dowodu, od czego cały czas pan się migasz. Ja się do pańskich dowodów na pańską tezę, że umową można wyłączyć przepisy ustawy, odniosłem, chociaż wszystkie były od czapy i na wsparcie pańskiego twierdzenia odpowiednim aktem prawnym nadal czekamy. Kiedy np. posłużył się pan paremią, że chcącemu nie dzieje się krzywda, nie domagałem się orzecznictwa z nią związanego, tylko wykazałem na przykładzie z nerką, że nie jest to zasada bezwzględna, do czego zresztą pan się nie odniósł i nadal czekamy na wyjaśnienie, dlaczego transakcje kupna-sprzedaży nerki są spod pańskiej kuriozalnej koncepcji prawa wyłączone.
Cóż, niekończąca się dyskusja z pieniaczem... To proszę szanowny pieniaczu udowodnić, że zrzeczenie się z góry prawa do akceptacji ostatecznego tekstu jest "sprzeczne z ustawą albo ma na celu obejście ustawy". Bo moim zdaniem, ten paragraf nie ma tu nic do rzeczy.
UsuńZdaje się, że używa pan słowa „pieniacz” w znaczeniu „osoba lubiąca dyskutować”. Redaktor, nieznający podstawowych znaczeń słów, jest wprawdzie zjawiskiem kuriozalnym, ale w pana przypadku nic mnie już nie zdziwi. A zatem specjalnie dla pana cytuję słownik języka polskiego: „pieniacz – człowiek lubiący się procesować z błahych powodów”. Najwyraźniej też traktuje to pan jako wyzwisko, na które zasłużyłem, tocząc z panem dyskusję. Ciekawe, że nie zauważył pan, że w tej dyskusji bierze pan tak samo udział.
UsuńCzy mam rozumieć, że pańskie twierdzenie, że inkryminowany zapis art. 58 kc nie odnosi się do korekty autorskiej, jest przyznaniem, że poza tym taka zasada obowiązuje i stronom jednak wcale nie wolno zawierać dowolnych umów?
„Proszę udowodnić, bo moim zdaniem” stanowi piękne podsumowanie pańskiego stylu dyskusji: druga strona ma wskazywać dowody, pan na poparcie swoich tez przedstawia własne zdanie bez cienia wsparcia go jakimikolwiek przepisami czy wykładniami. Rozumiem, że jest pan takim prawniczym autorytetem, że jest to zbędne? Ach, nie, zaraz, przecież to pan jest tym redaktorkiem, który po kilkunastu latach wykonywania swojego zawodu dowiedział się, że ograniczają go jakieś przepisy.
A dowody już wcześniej przedstawiłem, więc najwyraźniej nie potrafi pan czytać ze zrozumieniem, co tylko potwierdza moje przekonanie, że tak się nadaje pan na redaktora jak niewidomy na malarza artystę. Więc jeszcze raz specjalnie dla pana:
Art. 60 ust. 1 ustawy o prawie autorskim: Korzystający z utworu jest obowiązany umożliwić twórcy przed rozpowszechnieniem utworu przeprowadzenie nadzoru autorskiego.
Jest wyraźny nakaz i nie ma zezwolenia na inne uregulowanie tej kwestii przez strony w umowie, więc zrzeczenie się z góry przez autora prawa do akceptacji ostatecznego tekstu jest sprzeczne z tym artykułem i na mocy art. 58 kodeksu cywilnego nieważne. Poza tym byłoby to zbycie przez autora niezbywalnych osobistych praw autorskich na rzecz redaktora, bo wtedy o ostatecznej treści i formie utworu decydowałby redaktor, co też już raz napisałem, a do czego pan, mimo wezwania, nie zachciał się odnieść. Ponawiam więc pytanie: na czym w pańskim przekonaniu polega niezbywalność osobistych praw autorskich, skoro wedle pańskiego twierdzenia autor może z nich zrezygnować, podpisując odpowiedni regulamin? Aha, krótka instrukcja dla człowieka, który nie umie dyskutować: nieodpowiadanie na pytania, na które pan odpowiedzieć nie potrafi, nie jest argumentem na pańską korzyść.
Z Art. 60 ust. 1 nie wynika, że twórca nie ma prawa zrezygnować z nadzoru redaktorskiego "z góry". To tylko pisarczyka (a nie prawnika) interpretacja.
UsuńDlatego pytam cały czas o orzecznictwo, bo w przypadku nieprecyzyjnych przepisów jest ono bardzo istotne. Niestety, pisarczyk podać nie umie...
I byłbym zobowiązany, gdyby pisarczyk zechciał ograniczyć polemikę ze mną do jednego miejsca w sieci, bo akurat przestałem tu śledzić dyskusję, przez co pisarczyk odtrąbił swój wielki sukces, że niby uciekłem z podkulonym ogonem... Cóż, jaki pisarczyk, taki i sukces :D
ps.
UsuńZnalazłem orzecznictwo - w poniedziałek dostanie pan odpowiedź na moim blogu.
http://seczytam.blogspot.com/2016/05/o-redagowaniu-czyli-w-odpowiedzi.html
UsuńDobrze. To jeszcze wkleję link do wpisu Pawła Pollaka, bo zapomniałam o tym wcześniej:
Usuńhttp://pawelpollak.blogspot.com/2016/05/troche-o-redagowaniu.html
Przytacza pan orzecznictwo oparte na ustawie uchylonej ponad dwadzieścia lat temu, ale w przypadku takiego ignoranta pewnie należy się cieszyć, że nie na dekretach Władysława Łokietka.
Usuńhttp://pawelpollak.blogspot.com/2016/06/nie-ta-ustawa-panie-dzieju-czyli-jak.html
Nie chce mi się już kontynuować tej bezsensownej polemiki, więc tylko przypomnę, że Paweł Pollak ze swoimi filozofiami poszedł do sądu - bo mu tytuł zmienili w książce. Przerżnął po całości. Nawet apelacji nie śmiał złożyć (polemizował z sądem na swoim blogu :D ). Więc widać jaką wartość te jego filozofie mają...
UsuńTo ma być śmieszne, że wydawnictwo zmieniło tytuł? Przecież mamy prawo do rzetelnej informacji o książce, tymczasem zmieniony tytuł oraz niepasująca okładka wprowadzają czytelnika w błąd. Na okładce widać parę spacerującą brzegiem morza. To drwina z autora, z czytelników i z osób niepełnoprawnych. Wiesz dlaczego? Bo bohaterką jest dziewczyna, która nigdy po plaży nie pospaceruje. Ma uszkodzony rdzeń kręgowy. Przy dzisiejszym stanie medycyny oznacza to nieodwracalny paraliż.
UsuńZ faktu, że przegrał jakąś sprawę, nie wynika, że nie miał racji. Tylko naiwny człowiek wierzy, że polskie sądy wydają sprawiedliwe wyroki. Najlepszym dowodem na to, że Paweł P. nie myli się co do prawa autorskiego, jest zachowanie Biblionetki. Przeczytali ustawę i szybciutko zmienili regulamin oraz swoje zachowanie wobec recenzentów. Biblionetka nie chce łamać prawa ;)
Ale droga Koczowniczko, proszę Cię tylko nie wchodź w buty Pollaka i nie przejmuj jego maniery dyskutowania polegającej na przekręcaniu wypowiedzi rozmówcy. Piszesz np.:
Usuń>>To ma być śmieszne, że wydawnictwo zmieniło tytuł?<<
To proszę wskaż, gdzie napisałem, że to ma być śmieszne, bo jeśli nigdzie, to z czym polemizujesz? Sąd też nie wydał wyroku "Uznajemy to za śmieszne" tylko uznał, że nie doszło do złamania prawa. A czy to śmieszne czy tragiczne, nawet nie rozważam.
>>Z faktu, że przegrał jakąś sprawę, nie wynika, że nie miał racji. <<
Ależ wynika. Przerżnął w sądzie.
>>Najlepszym dowodem na to, że Paweł P. nie myli się co do prawa autorskiego, jest zachowanie Biblionetki.<<
Ale proszę Cię, nie żartuj. Twoim zdaniem, nie sąd, tylko biblionetka jest wyrocznią w sprawach prawnych? Czaisz absurd?
Poza tym nie widzę, żeby zmienili regulamin:http://www.biblionetka.pl/statute.aspx
pkt. V.5 jest nadal, dopisek "Uwaga" (Redakcja serwisu ma prawo do poprawek i skrótów w dodanych recenzjach/opiniach. Jeśli autor tekstu uzna ingerencję za zbyt daleko posuniętą, może poprosić redakcję o usunięcie tekstu z serwisu w terminie 7 dni od pojawienia się tekstu w BiblioNETce) też jest nadal...
Jak z tą zmianą tytułu (konkretnie: dopisaniem podtytułu) było, zreferowałem na swoim blogu:
Usuńhttp://pawelpollak.blogspot.com/2013/06/niepeni-sprawa-sadowa.html
http://pawelpollak.blogspot.com/2013/06/jesli-to-b-czyli-logika-pani-sedzi.html
Tych, których interesuje, jak ten wyrok ma się do omawianego zagadnienia, zapraszam do dyskusji pod wpisem na moim blogu, gdyż Paweł M. zamieścił tam niemal identyczny komentarz, więc nie będę już powielał tutaj mojej odpowiedzi.
http://pawelpollak.blogspot.com/2016/06/nie-ta-ustawa-panie-dzieju-czyli-jak.html
Nawet apelacji nie śmiał złożyć (polemizował z sądem na swoim blogu :D
UsuńSkoro wstawiłeś minkę oznaczającą szeroki śmiech, miałam prawo założyć, że sytuacja, o której pisałeś, Cię śmieszyła. Poza tym przekręcasz wypowiedzi pana Pawła: przecież on wyraźnie napisał, że nie składa apelacji z powodów finansowych. I nie polemizował z sądem na swoim blogu. Skąd Ci to przyszło do głowy??? Opisał rzeczowo sprawę, by czytelnicy wiedzieli, co i jak.
Przykro mi to napisać, ale:
Skarżysz się, że w dyskusji padają słowa uznawane za obelżywe, a przecież to Ty pierwszy zacząłeś w taki sposób „dyskutować”. Całkowicie bez powodu nazwałeś Pawła Pollaka pieniaczem. Jeśli obrażasz kogoś, to licz się z tym, że i on napisze o Tobie coś niezbyt pochlebnego. Twierdzisz, że nudzi Cię dyskusja, po czym piszesz mnóstwo hejterskich komentarzy. Na innym blogu napisałeś takie bzdury, że się niedobrze robi.
Człowieku, weź się w końcu opamiętaj.
Widzę, że jakiś sprytny anonim wygrzebał moją kłótnię z Pawłem Pollakiem. Wtedy wina leżała CAŁKOWICIE po mojej stronie. Nie ukrywam tego, przyznałam się publicznie. Gdyby był pieniaczem, pozwałby mnie do sądu i wygrał. Ale nie zrobił tego. Rozmawia ze mną całkiem normalnie.
No to teraz, kiedy przyznałam, że czyjej jestem stronie, nie zdziwię się, jeśli zobaczę na Twoim blogu anonimowe niepochlebne wypowiedzi na swój temat. Piszcie sobie. Anonimami się nie przejmuję, a Pawła P. bardzo lubię i nawet jeśli stu anonimów wypisywałoby o nim bzdury, to i tak zdania nie zmienię ;)
Śmieszy mnie nie wyrok, jak napisałaś, lecz postawa Pollaka, który po przegranej musiał jeszcze zmieszać sędzię z błotem (proszę zwrócić uwagę, w którym miejscu mojej wypowiedzi jest ów uśmiech). Wybacz, ale nie można poważnie traktować człowieka, który posługuje się taką argumentacją: "sędzia nigdy nie powinna ukończyć szkoły", "należy do tych, którzy nie czytają książek", "Pomyślałem, że wzięła łapówkę (...) Zaraz zresztą tę teorię odrzuciłem", "osoba bez umiejętności i predyspozycji do wykonywania tego zawodu". To są argumenty, to jest prostacko-pieniacka bluzganina. Dodam: bluzganina tchórza, który zrobił to tak, że w swoim mniemaniu jest zabezpieczony przed ewentualnym pozwem ze strony sędzi (nie podał jej nazwiska - w przypisie przyznaje co nim kierowało).
UsuńTo co napisał sam Pollak to mnie niespecjalnie interesuje, bo przecież to nie jest człowiek, który przyzna, że nie miał racji - musi znaleźć inne wytłumaczenie braku apelacji.
Pollak to typ, który nawet kiedy ma rację, to przedstawia ją w taki sposób, że inni od razu mają ochotę się z nim nie zgadzać. Kto ma inne zdanie niż on, to idiota, niedouk itd. itp. Jeśli recenzent zjedzie jego książkę, to nie dlatego, że mu się nie podobała, tylko dlatego, że jej nie przeczytał. Jeśli sędzia odrzuca jego argumentację, to ma problem z myśleniem i nie powinna skończyć studiów. I to można ciągnąć dalej.
To jest jego wielki problem związany zarówno z komunikacją, jak i kulturą. Nie robi tego oczywiście bez celu - przekręca cudze wypowiedzi, żeby "udowodnić", że ma rację, obraża rozmówców, żeby ich zniechęcić do dyskusji i tym samym mieć ostatnie słowo.
To jest właśnie powód, dla którego nie dyskutuję z nim merytorycznie, nawet nie przeczytałem ostatniej jego notki. Facet przekręca moje wypowiedzi, przypisuje mi nieprawdziwe intencje, a jakoś nie czuję potrzeby pisania kilometrowych postów, w których - zanim przejdę do meritum - będę musiał odkręcić ileś jego przekłamań. Dlatego też prosiłem Cię, żebyś nie wchodziła w takie buty (i kolejna prośba - ja traktuję Cię z szacunkiem, nie posługuję się argumentacją ad personam, więc byłbym zobowiązany, gdybyś traktowała mnie tak samo i np. wyeliminowała wstawki typu: "Człowieku, weź się w końcu opamiętaj").
UsuńTwojej polemiki z nim nie znam, nie mam ochoty babrać się w jego blogu, bo to jak skok do gnojówki na główkę. To co dotąd przeczytałem - czyli ciągłe ataki na kogoś w zupełności mi wystarczyło (krzywdzą go wydawcy - nawet ci, którzy nigdy nie mieli zamiaru wydawać jego książek, krzywdzą go redaktorzy - właściwie to chyba wszyscy, krzywdzą go organizatorzy imprez - bo jedna pani na takowej od rana piła piwo, krzywdzą go recenzenci, krzywdzą go self-publisherzy - samym swoim istnieniem, skrzywdziła go sędzia; ogólnie jest to bardzo skrzywdzony człowiek). Współczuję mu. Nie tego, że jest wiecznie skrzywdzony. Współczuję mu, bo życie człowieka z takim charakterem to nie jest bułka z masłem.
Na koniec cytaty z psychologa:
Osobowość paranoiczna łatwo więc może przyjąć rolę pieniacza, a więc osoby która trawi swój czas na walce przed sądem. Będzie tam próbować dochodzić "sprawiedliwości", stając się prawdziwym uprzykrzeniem sędziów i urzędników. Na ogół też żadnego wyroku, prócz korzystnego dla siebie, nie uzna za sprawiedliwy.
W tym, co piszą do sądów i instytucji, osoby takie mogą być bardzo logiczne. Jednak po czasie, przy którymś tam z kolei piśmie, staje się widoczne, iż jest to w zasadzie logika pozorna. Spod zasłony prawniczych sformułowań i wyłuszczania rzekomych faktów zaczyna wyłaniać się niezdolność do przyjęcia innej prawdy od własnej.
I z innej stronki.
Osobowość pieniacza charakteryzuje się m.in.:
- niewspółmiernym do potrzeb, natarczywym, połączonym nieraz z agresją, domaganiem się własnych praw oraz wręcz fanatyczną obroną swoich idei;
- nadmiernym poczuciem własnej wartości, manifestującym się przecenianiem własnych możliwości, uzdolnień, uprawnień i znaczenia, przekonaniem o swojej wyjątkowości i nieomylności, efektem tego są utrwalone postawy wyższościowe i ksobne;
- wytrwałą realizacją wytkniętych celów, bez brania pod uwagę kosztów społecznych swoich działań ani ich rzeczywistych konsekwencji, a w obliczu trudności - nieustępliwością, gwałtownością, agresywnością, skłonnością do pieniactwa.
Nie jestem psychologiem, żebym go diagnozował, ale zachowanie mówi samo za siebie...
Aha, ponieważ zarzucasz mi, że to ja pierwszy rzeczonego Pollaka obraziłem - cofnij się do początku dyskusji, nie zgadzałem się z nim, ale nie obrażałem go, ba - nie było ani jednej wstawki ad personam z mojej strony. Samo to, że śmiałem się nie zgadzać wystarczyło, żeby od razu zarzucił mi pisanie bez sensu oraz "jak się ma do czynienia z ludźmi pańskiego pokroju, którzy prawa nie znają albo mają je gdzieś, to można zabrać swoje zabawki". Więc skoro pieniacz lubi taką dyskusję, to taką dostał.
UsuńTak, przyznaję Ci rację, że nie powinno się używać argumentów ad personam. Nie powinnam pisać „Człowieku, weź się w końcu opamiętaj”. Można się ze sobą nie zgadzać, ale trzeba mówić o tym bez używania określeń, które mogą być przez rozmówcę odebrane jako obraźliwe.
UsuńNa swoim blogu pan Paweł Pollak napisał tak:
Oczywiście, że jestem pieniaczem. Jeśli to pana uszczęśliwi, dodam również, że mam krzywe zęby, nie kłaniam się sąsiadce z dołu, a w dzieciństwie wyrywałem muchom skrzydełka. I teraz, kiedy już doszliśmy do zgody, że jestem jednostką obrzydliwą, moralnie naganną i ogólnie ohydną, czy potrafi pan obalić dowody przedstawione w moim wpisie, że pańska wiedza w kwestii praw autorskich dorównuje tej, jaką ma mój... [wycięłam jedno słowo, bo uważam, że nie powinno paść w kulturalnej dyskusji].
Przypomina w ten sposób, że to nieważne, czy jest pieniaczem, czy nie jest, skoro dyskusja dotyczyła prawa autorskiego. On chce rozmawiać o prawie autorskim.
Mam się cofnąć do początku dyskusji? Zrobię to niebawem, przeczytam zresztą wszystkie wpisy na trzech blogach. Będzie trochę czytania :)
Mam prośbę: nie poruszajmy spraw osobistych pana Pawła. Ile razy był w sądzie, jaką ma osobowość – te tematy nie powinny być omawiane. Nie lubię wnikać w czyjeś sprawy osobiste. Zresztą uważam, że na podstawie kilku wpisów nie da się określić, jaki kto jest. Nawet najlepszy psychiatra bada pacjenta, rozmawia z nim, a dopiero potem stawia diagnozę.
Nawet jeśli jest pieniaczem, to nie znaczy, że nie ma racji. Napisał, że wygrał osiemdziesiąt procent spraw z wydawcami. To bardzo dużo.
UsuńTutaj link do wpisu z 4 lipca. Sporo jest do czytania.
UsuńO, znalazłam szczegółowy opis, jak to było ze sprawami sądowymi. Pan Paweł nie jest żadnym pieniaczem, od początku to mówiłam.
UsuńPodepnę się pod dyskusję?
OdpowiedzUsuńTak, po pierwsze:
Bardzo często robię błędy, proszę by ktoś mi zwrócił uwagę, jeśli takowy napotka, jeśli zwraca mi uwagę. Jeśli robi to w sposób taktowny, to uważam to za przejaw nie tylko kultury osobistej sensu stricto, ale także uważnego słuchania.
Po wtóre, uważam, że niechlujne wydanie książki, to brak szacunku dla Czytelniczki/ Czytelnika.
Osoba zwracająca komuś uwagę ryzykuje, że rozmówca się obrazi. Tylko nieliczni podziękują...
UsuńDbałość o przestrzegania zasad pisowni jest bardzo ważna, jednak nie warto chyba popadać przy tym w skrajność. Kiedy za bardzo skupiam się na tym, żeby nie zrobić błędu robię ich jeszcze więcej, zwłaszcza interpunkcyjnych.
OdpowiedzUsuńPrzytoczone zdanie jest faktycznie kiepsko skonstruowane;)
Kiepsko to jeszcze łagodnie powiedziane! To zdanie to jakieś kuriozum. Ciekawa jestem, ile poprawek naniósłby redaktor :)
UsuńKorektorzy językowi chyba właśnie mają to do siebie, że wszystko musi być dla nich idealnie, a brak przecinka wręcz kłuje w oczy. O ile jestem w stanie zrozumieć tę nadgorliwość w związku z redakcją książki, to jednak zwracanie nadmiernej uwagi na drobne błędy w recenzjach, wydaje mi się po prostu przesadą. Podkreślę tylko, że chodzi mi o drobne błędy, bo czytanie recenzji, gdzie wszelkie zasady poprawnej pisowni są zwyczajnie ignorowane, nie jest niczym przyjemnym. I tu korektor jak najbardziej się przydaje.
OdpowiedzUsuńO tak, czasami widuję recenzje z błędami w każdym zdaniu. Biblionetka przyjmuje recenzje bardzo dobre i średnie, słabe odrzuca. I dobrze, bo obniżałyby poziom serwisu :)
Usuń