16.08.2023

„Nędza” Andrzej Tichý

Autor nominowanej do Nagrody Bookera „Nędzy”, Andrzej Tichý, mieszka w Szwecji, ale pochodzi z Czech, jego dziełem mogą się więc chlubić aż dwa narody. Tylko czy na pewno jest czym się chlubić? Nie wiem. To powieść bardzo, bardzo dziwna i niestety męcząca. Forma dominuje tu nad treścią, narracja sprawia wrażenie chaotycznej, nieprzyjaznej dla czytelnika. I choć zauważyłam, że „w tym szaleństwie jest metoda”, że rwany, nieprzejrzysty sposób pisania bardzo pasuje do roztrzęsionego narratora i że autor zgromadził sporo ciekawych obserwacji dotyczących nizin społecznych, to jednak przez większość czasu poświęconego na lekturę czułam dezorientację i znużenie, wydawało mi się nawet, że słucham monologu pijaka, który bez ładu i składu sypie wspomnieniami, spostrzeżeniami oraz wulgaryzmami i niekoniecznie pragnie, by odbiorca go zrozumiał.

Narrator ma na imię Cody. Dorastał w Szwecji, wśród imigrantów, którzy najpierw sądzili, że trafili do raju, a potem doszli do wniosku, że to jednak nie raj, tylko szambo. Wszyscy w tym środowisku z trudem wiązali koniec z końcem, nie stronili przy tym od kradzieży, grzebania w śmietnikach czy handlu narkotykami, niemal wszyscy też pili i ćpali. Cody był jednym z nielicznych szczęśliwców, którym udało się odbić od dna i wejść do świata ludzi uważanych za porządnych. Ukończył szkołę wieczorową, został niezależnym muzykiem, rozmyśla nie o tym, skąd wziąć flaszkę, tylko o kwiatkach i muzyce Scelsiego. Ale czy na pewno oderwał się od przeszłości? Czy dzieciństwo i młodość spędzone w nędzy, wśród patologii ludzkiej, nie wyciskają piętna? „Kiedy już zostawisz całe to bagno za sobą, orientujesz się, że tkwisz w nim po pachy”[1] – mówi jedna z postaci. I chyba tak właśnie dzieje się z głównym bohaterem; odciął się od korzeni, ale nie do końca, wciąż załamuje się, gdy myśli o własnym dzieciństwie. Wystarczy jakiś impuls, by wspomnienia stały się intensywniejsze niż teraźniejszość. Takim impulsem jest spotkanie z bezdomnym, pobitym chłopcem. Cody akurat zmierza na dworzec, by wraz z kompozytorką i gitarzystą wyjechać na koncert, jednak kontakt z młodym ćpunem wywołuje całą lawinę wspomnień, myśli i wyobrażeń, które przysłaniają rzeczywistość. Narrator co chwilę traci wątek i przestaje słyszeć, co mówią jego towarzysze, słyszy za to głosy z przeszłości.

Lektura nie jest łatwa, bo autor tworzy ściany tekstu, nie wyróżnia dialogów, nie zaznacza, która postać teraz mówi, ba, pierwszoosobowy narrator, Cody, potrafi znienacka zacząć pisać o sobie, używając narracji trzecioosobowej, albo – żeby jeszcze bardziej utrudnić czytelnikowi odbiór – wyobraża sobie, co mówiłaby jakaś postać, na przykład jego dawny kumpel Soot, i włącza ten wyobrażony monolog do tekstu. „Kiedy myślę o tobie, Soot, zaczynam mówić do siebie, podnoszę głos, staję obok siebie i zaczynam mówić lub staję naprzeciw siebie i zaczynam mówić, jakbym był Sootem, jakbym był kimś innym, i wstydzę się, ale powstrzymuję wstyd, staram się ignorować narcyzm, zaczynam mówić, jestem Sootem”[2]. Tak więc tej powieści nie wolno czytać po kawałku, trzeba od razu całą i z wytężoną uwagą, by się nie pogubić w mało przejrzystej narracji.

A co i kogo wspomina Cody? Opowiada na przykład, jak będąc pod wpływem narkotyków, wstąpił do kawiarni, narobił w spodnie i musiał je potem wyrzucić. Albo o odwiedzinach u swego czarnoskórego kolegi, który został pobity przez rasistów i w szpitalu rozsmakował się w czytaniu książek. Wspomina Rawnę, Bekkę, Soota i jego siostrę Cherry. Niekiedy postacie wygłaszają jakieś ciekawe, choć gorzkie uwagi. Bezdomna Sanna mówi o sobie, że jest nieudaną aborcją, a ktoś inny, że gadanie o równości to kłamstwa, że „dopiero po latach dociera do ciebie, jak bardzo jesteś poraniony, jak bardzo cię wydymali”[3]. Wspomnieniom i myślom narratora towarzyszą takie uczucia jak wzburzenie, gorycz, bezradność, przekonanie, że jego dawnym znajomym przeznaczona jest tragiczna przyszłość, że mało kto z tego środowiska potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje życie i nie pasożytować na innych. „Czasem myślę, że dla takich ludzi nie ma ratunku i że powinno ich się pozbyć, dla dobra wszystkich. Żeby nie powodowali więcej cierpienia. Serio. Sobie samym, innym. Żeby nie mieli więcej dzieci”[4].

Niektóre myśli narratora są bardzo kontrowersyjne i bezlitosne. Na zezwierzęconych meneli, brudnych, pijanych i bełkoczących, nie patrzy on z sentymentem ani empatią, wręcz przeciwnie, rozważa, czy nie powinno się ich wytępić. Bo skoro można likwidować robactwo czy szczury, dlaczego nie zrobić tego samego ze szkodliwymi ludźmi? Przecież „pogrzeb jest o wiele tańszy niż cała ta opieka, cała ta rehabilitacja, wszystkie te interwencje policji, budowa tych wszystkich więzień, ich utrzymanie i tak dalej”[5]. A pomóc tym szumowinom się nie da. On sam, Cody, nikomu nie pomógł, nawet własnemu bratu, i teraz może tylko lamentować: „Brat, gdzie on teraz jest, dlaczego mu nie pomogłem, dlaczego go zostawiłem, przebacz mi, bracie, przykro mi”[6]. Jedyna dobroczynność, na jaką się zdobył, to podarowanie kilku koron bezdomnemu.

Moja ocena: 4/6.

Andrzej Tichý, „Nędza”

[1] Andrzej Tichý, „Nędza”, przeł. Dominika Górecka, Pauza, 2023, s. 159.
[2] Tamże, s. 36-37.
[3] Tamże, s. 113.
[4] Tamże, s. 81.
[5] Tamże, s. 86.
[6] Tamże, s. 165.

20 komentarzy:

  1. Coś ciężka tematyka, na tego typu lekturę musiałabym mieć nastrój i dużo czasu by się nad nią w pełni skupić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, bardzo ciężka: pijaństwo, grzebanie w śmieciach, bezdomność, pobicia itd. A skupienie, i to bardzo intensywne, jest przy tej lekturze niezbędne. :)

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że mniej więcej rozumiem zamysł, ale czytałam kilka... hm... nie wiem nawet, jak to ująć. To były książki, które trudno się czytało, ale nie dlatego, że miały jakąś złożoną tematykę. Napisano je w taki właśnie dziwny sposób, jakby autor nie tylko opowiadał czytelnikowi fabułę, ale pokazywał mu jednocześnie zawartość swojej głowy. Niekoniecznie chcę ją oglądać, choć mogę docenić konpcept. Najlepiej z daleka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „(...) jakby autor nie tylko opowiadał czytelnikowi fabułę, ale pokazywał mu jednocześnie zawartość swojej głowy” – genialnie to ujęłaś! Tutaj właśnie tak jest. Przy tym ta głowa sprawia wrażenie nie całkiem zdrowej. :) Poza tym narrator niby dużo gada, a wcale nie miałam wrażenia, że go dobrze znam. W tej książce jest wiele przemilczeń. Nie żałuję, że ją przeczytałam, ale gdybym wcześniej wiedziała, że to taka zagmatwana, pełna wulgaryzmów rzecz, chyba bym nie zdecydowała się na lekturę.

      Usuń
  3. Nie lubię, gdy w książce jest zbyt dużo opisowych tekstów i autor nie dba o przejrzystość, więc raczej tym razem nie sięgnę po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odniosłam wrażenie, że jeśli Andrzej Tichý ma jakąś listę pisarskich zasad, to dbanie o przejrzystość znajduje się na ostatnim miejscu. :) Ale takie mało przejrzyste teksty, mające dziwną formę, często są chwalone przez krytyków, którym się wydaje, że jeśli nie rozumieją dobrze tekstu, to znaczy, że jest on bardzo mądry i odkrywczy.

      Usuń
  4. Gdyby nie Ty, nie usłyszałabym o tej książce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że ostatnie książki wydane przez Pauzę są mało widoczne, blogerzy chyba coraz rzadziej je czytają. :) Ja też coraz rzadziej po nie sięgam, bo po prostu nie cenię takich tłumaczy jak Dobromiła Jankowska czy Justyna Czechowska, a mam wrażenie, że co druga książka Pauzy tłumaczona jest przez którąś z tych dwóch pań.

      Usuń
  5. Eksperymenty z formą bywają ryzykowne, bo treść może być na tyle nieczytelna, że staje się nieatrakcyjna, nawet gdy jest interesująca. Ja podobne zmęczenie odczuwałem czytając "Negroland. Zapiski z życia afroamerykańskich elit" Margo Jefferson.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ryzykowne. Ale też muszę przyznać, że z przeczytania trudnej książki mam o wiele większą satysfakcję niż z czytania książki bardzo lekkiej i jednocześnie bardzo głupiej. Te drugie męczą mnie o wiele bardziej niż pierwsze. A po „Negroland” nie mam zamiaru sięgać, Twoja recenzja uświadomiła mi, że to nie dla mnie. :)

      Usuń
  6. Nie znoszę, kiedy forma dominuje nad treścią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tego nie lubię, cenię książki, w których forma idealnie współgra z treścią. :)

      Usuń
  7. Lektura wydaje się trudna ze względu na temat i formę. Chyba nie udało się bohaterowi, chociaż częściowo, pogodzić ze swoją przeszłością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że mu się nie udało. W „Nędzy” padają takie oto gorzkie słowa: „Masz małe dzieci do opieki, ale załamujesz się i płaczesz, gdy tylko zaczynasz myśleć o własnym dzieciństwie”. Tak jak piszesz, lektura jest trudna. Podczas czytania męczy, ale po przeczytaniu się ją docenia. :)

      Usuń
  8. Książka na pewno nie lekka, ale warta przeczytania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekka nie jest, widoczny jest w niej przerost formy nad treścią, a i wulgaryzmów zawiera ciut za dużo. Ale nie żałuję, że ją przeczytałam. :)

      Usuń
  9. Z jednej strony mam przy takich książkach wrażenie, że to przerost formy nad treścią, z drugiej jak się nad tym zastanawiam, to potrafię dostrzec uzasadnienie dla takiej akurat formy. A to pokazuje ona charakter bohatera, a to podkreśla rzeczywistość. Pytanie tylko - jeśli rozumiem zamysł, ale czytanie takiej książki mnie męczy, to czy warto?
    "Nędzy" nie czytałam i nie wiem czy sięgnę, ale takie refleksje mi się po Twojej recenzji zrodziły :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie samo pytanie i ja sobie stawiam. :) Niekiedy po takiej męczącej lekturze żałuję poświęconego na nią czasu, innym razem uznaję, że jednak było warto. Ale w tym drugim przypadku zawsze czuję lekki niesmak, bo jednak lubię, by forma współgrała z treścią, a jeśli tak się nie dzieje, uznaję to za błąd autora.

      Usuń
  10. Też z trudem brnąłem przez ten strumień. Pod koniec książki miałem nawet wrażenie, że na pewnym etapie zmienił się narrator i opowieść, którą rozpoczął Cody, kończył w rzeczywistości ten bezdomny. Coś na zasadzie, że ich losy to dwie strony jednej monety czy coś w tym stylu. Ale żeby potwierdzić swoją intuicję, musiałbym książkę przeczytać po raz drugi, a na to nie miałem już siły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też miałam wrażenie, że opowieść kończy bezdomny. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc wytłumaczyłam sobie, że to Cody próbuje się wczuć w postać pobitego chłopaka i wyobraża sobie jego doświadczenia i emocje. Kto wie, o co autorowi chodziło... Dziwna, niejasno napisana książka. Mnie też nie starczyłoby siły, by czytać ją ponownie. :)

      Usuń