17.06.2025

„Śmierć w zoo” Paweł Pollak

We wrocławskim zoo dochodzi do tragicznego wypadku: lwy zabijają swoją opiekunkę. A może to nie wypadek, lecz zakamuflowane morderstwo? Bo według Loli, zatrudnionej tam jako weterynarz, Beata była zbyt ostrożna i odpowiedzialna, by wejść na niezabezpieczony wybieg. Na pewno nie zostawiłaby podniesionego szybra. Ponieważ jednak policjantom nie udaje się dostrzec żadnych poszlak wskazujących na zbrodnię, śledztwo zostaje umorzone. Kilka miesięcy później, na skutek nalegań dyrektora zoo, któremu grozi dymisja, bo przecież w czasie jego rządów już dwoje ludzi zginęło z winy drapieżników, akta znowu trafiają na policyjne biurko. Tym razem zajmuje się nimi komisarz Leon Turek, o wiele bardziej spostrzegawczy i obowiązkowy od swoich poprzedników. Z początku on też nie wierzy w morderstwo, ma zamiar pokręcić się po zoo i napisać raport potwierdzający wypadek, wkrótce jednak zauważa pewne szczegóły mogące oznaczać, że Beata naprawdę padła ofiarą czyjegoś okrucieństwa. 

Turek jest łysawy, brzuchaty, skapcaniały. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów dyszy jak zmęczony pies. Ale też nie marnuje czasu na aktywność fizyczną, woli dbać o życie duchowe. Dużo się modli, po pracy działa w organizacjach religijnych. Nic więc dziwnego, że jego zaniedbywana żona znajduje sobie nowego partnera, a staremu oświadcza: „Gdybym była dla ciebie ważniejsza od Jezusa, przeszkadzałoby ci, że ze sobą nie sypiamy”[1]. To jeszcze nie koniec niespodzianek: syn komisarza wyznaje, że pociągają go chłopcy. Turek jest przerażony i zdruzgotany. Jego ukochani księża potępiają przecież rozwody i homoseksualizm, spowiednik mówi: „Zdradzanie współmałżonka, a w jeszcze większym stopniu ideologia LGBT narusza porządek moralny ustanowiony przez Boga. Czyli ogólnoludzki, bo nie ma innego”[2]. Turek przywykł słuchać duchownych, uważać ich za natchnionych przez Boga. Co ma więc teraz zrobić? Jak pogodzić miłość do Kościoła z miłością do syna geja, który w dodatku nie chce się „leczyć”? Czy to w ogóle da się pogodzić? Chyba jednak nie, a w każdym razie nie w Polsce roku 2019...

Akcja toczy się właśnie w roku 2019, kiedy to PiS do spółki z Kościołem straszyli Polaków „tęczową zarazą”. W „Śmierci w zoo” widać nawiązania do prowadzonej przez nich kampanii nienawiści, a także do innego wydarzenia, bardzo ważnego w tamtym okresie. Tło społeczne, jak we wszystkich powieściach Pawła Pollaka, jest wyraźnie zarysowane, bohaterowie nie żyją w próżni. 

Zagadka kryminalna też jest bardzo ciekawa i logicznie poprowadzona. Została zbudowana w klasyczny sposób, czyli autor sprytnie podsuwa zarówno wskazówki do jej rozwiązania, jak i mylne tropy, dając czytelnikowi możliwość odgadywania, kto zabił, jak i dlaczego. Zresztą w „Śmierci w zoo” zagadek jest więcej, bo w międzyczasie Turek pracuje też nad morderstwem małżonków z Sępolna oraz pewnego wikarego. Nie ma w tym kryminale zagrań nie fair ani wyciągania w finale królików z kapeluszy, wszystkie szczegóły są potrzebne i przemyślane. Autor ukazuje też metody pracy policji, a w przypadku, kiedy bada się zbrodnie sprzed kilku miesięcy czy lat, ta praca wygląda jednak inaczej niż przy dopiero co popełnionych. 

Próbując rozwikłać tajemnicę śmierci w zoo i uporządkować swoje życie osobiste, Turek poznaje różne osoby, na przykład Gabriela prowadzącego grupę wsparcia dla rodziców rozczarowanych swoimi dziećmi, matkę zmarłej Beaty, opiekuna gadów, prostytutkę, księdza Kojdera. Spotyka też oczywiście Lolę, która oprowadza go po zoo i wtajemnicza w różne detale. Lola jest zupełnie inna niż Turek – nowoczesna, wysportowana, wygadana. Łączy ich chyba tylko to, że poważnie traktują swoją pracę, on – szukanie morderców, a ona leczenie dzikich zwierząt. Bardzo ciekawa i piękna postać, choć bynajmniej nie wyidealizowana. Potrafi być kąśliwa, a kiedy zwymyślała księdza tylko za to, że ośmielił się wejść do szpitalnej sali, nawet ja, ateistka, poczułam się nieswojo. 

Mnóstwo w tej powieści zwierząt. Lwy, pingwiny, kot, pies, słonica... Niektóre z nich budzą czułość, inne zaś lęk. Na samym początku autor zamieścił scenę pokazującą, jak lew wbija zęby w ciało człowieka, podczas gdy samice niecierpliwie czekają na swoją kolej. Co ciekawe, to samo wydarzenie z lwami powraca pod koniec książki, tyle że wzbogacone o wiele strasznych szczegółów i ukazane dla odmiany z perspektywy osoby, która wcale nie pragnie, by Beata została uratowana. 

„Śmierć w zoo” okazała się niegłupim, bardzo wciągającym kryminałem z ciekawą zagadką i ciekawym życiem osobistym komisarza, który na początku sprawia wrażenie odrażającego, ale szybko odsłania bardziej ludzką twarz i nawet daje się polubić. Choć w powieści można zauważyć nieco humoru (rozbawiła mnie scena Turka biegnącego do spowiedzi), to jednak jest ona raczej mroczna, ukazane w niej okrucieństwo i hipokryzja porażają, wywołują gwałtowny sprzeciw. 


[1] Paweł Pollak, „Śmierć w zoo”, Oficynka, 2025, s. 12.
[2] Tamże, s. 33.

15 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że już bardzo dawno nie czytałam książki, której akcja działaby się (aż tak) współcześnie. Teraz, pod wpływem Twojej recenzji, nachodzi mnie ochota, żeby to zmienić. Za to pięknie dziękuję.

    "Skapcaniały"... Jakie to niebanalne słowo! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja wczoraj zaczęłam czytać powieść z akcją osadzoną w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku, czyli „Emigrantów” Moberga. :)

      Słowa „skapcaniały” użył sam autor. Komisarz Turek, patrząc na siebie w lustrze, dochodzi do wniosku, że jest skapcaniały. Na szczęście zamiast się załamywać, postanawia wyjść i pobiegać. Co kończy się tym, że już po minucie dyszy i ma kolkę...

      Usuń
  2. Lata czterdzieste XIX wieku... brzmi nader zachęcająco! Mam nadzieję, że uznasz tę książkę za godną trudu recenzowania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to dawno, prawda? :) Przeczytawszy wcześniej „Imigrantów” tego autora, zakładam, że w tej części cyklu również pojawi się mnóstwo ciekawostek historycznych i obyczajowych.

      Usuń
    2. Książki dawne - bądź takie, w których akcja osadzona jest w dawnych czasach - mają dla mnie szczególny urok. Z tym większym zainteresowaniem czekam na recenzję. :)

      Usuń
    3. Ja lubię dawne, ale nie wszystkie. Zazwyczaj z trzech starych książek jedna mi się podoba, a dwie odrzucam, bo wydają mi się rozwlekłe, nieciekawe albo napisane z egzaltacją. :)

      Usuń
  3. Teraz czytam książkę, w której sporo jest zwierząt, jak skończę to chętnie sięgnę po kolejną tego typu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, jaką książkę czytasz. :) Tak, w tym kryminale jest dużo zwierząt. Jest miła i mądra słonica, jest krnąbrna kotka, która nie daje sobie obciąć pazurów...

      Usuń
  4. Książka z nietypową fabułą, więc jest intrygująca.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już wiem, że chcę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam do przeczytania, bo to b. ciekawa książka. :)

      Usuń
  6. Ostatnio zdarza mi się czytywać kryminały, choć zawsze się zarzekałam, że jest mi z nimi nie po drodze. Nie wiem, czy to kwestia wieku i zmiany rodzaju czytanej literatury, czy potrzeba chwili. Jak dotąd nie trafiłam na polski kryminał, który by mnie zadowolił. Po Donnie Leon sięgnęłam po Akunina, którego czyta mi się dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale może spróbuję tego autora. Fabuła niebanalna i bohaterowie ciekawi to brzmi zachęcająco, a jak o skapcaniałym bohaterze przeczytałam to jakbym zobaczyła siebie, nadwaga zaczyna coraz bardziej doskwierać i przydałoby się pobiegać, co zakończyłoby się niechybnie sapaniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z bieganiem jest niemal tak jak u bohatera powieści, pobiegam przez kilka minut i dalej nie dam rady. O wiele lepiej mi idzie jazda na rowerze, może dlatego, że od małego rower niesamowicie lubię. Ostatnio nauczyłam się jeździć na hulajnodze elektrycznej, ale nie przypadła mi do gustu, wolę jednak rower. Po dwóch godzinach jazdy hulajnogą mam spalone zero kalorii, czuje się zesztywniała, zmęczona. Po dwóch godzinach jazdy rowerem mam spalone około osiemset kcal, czuję się lekko, wspaniale. :)

      Jeśli chodzi o polskie kryminały, bardzo rzadko trafiam na dobre i dlatego niezbyt często sięgam po ten gatunek. Na pewno jest wiele wartościowych, tylko jak je znaleźć...

      Usuń
  7. zachęcam do zainteresowania się skąd wywodzi się tęczowa zaraza, kto ich finansuje i jakie ma korzenie... i to nie te oficjalne lecz prawdziwe...

    OdpowiedzUsuń