![]() |
Paweł Pollak: Ani wielkie święto, ani ogromna satysfakcja, ponieważ powtarzalne wydarzenia tracą na uroku. Cieszę się, gdy przychodzą egzemplarze autorskie z wydawnictwa, ale o równie silnych emocjach, jak przy pierwszej książce nie ma mowy. Kiedy dostałem do ręki swoją debiutancką „Kanalię”, ogarnęły mnie taka radość i duma, że gotów byłem uznać osiągnięcia Kolumba, Amundsena i Armstronga za mało istotne w porównaniu z jej wydaniem.
„Śmierć w zoo” zaczyna się dramatycznie: oto lew rozszarpuje człowieka. Z początku wygląda to na wypadek, ale...
Ale można się domyślić, że to morderstwo, kryminał opisujący śledztwo w sprawie wypadku najpewniej nie spotkałby się z zainteresowaniem czytelników. Policjanci dochodzą jednak do tego wniosku krętymi drogami, ponieważ w mojej powieści jest jak w życiu: na pracę człowieka wpływ mają jego osobiste problemy i ambicje, które nieraz przeszkadzają w należytym wykonywaniu swoich obowiązków.
Czy trudno było zdobyć materiały do tej książki? Musiał Pan przecież dokładnie obejrzeć zoo, zajrzeć do miejsc, do których nie są wpuszczani zwykli odwiedzający, zobaczyć, jakie tam są zabezpieczenia itd.
Wiedzę o zabezpieczeniach czerpałem z materiałów pisemnych, ale rzeczywiście w zoo spędzałem podczas pisania dużo czasu, wykupiłem sobie roczny karnet i często tam chodziłem. Było to konieczne, bo obraz wrocławskiego zoo w mojej głowie pochodził w dużej mierze z czasów mojego dzieciństwa, a wiele się od tamtego czasu zmieniło. Poczytałem sobie też sporo o jego historii, co zresztą widać w powieści: cenne pamiątki z przeszłości odgrywają znaczącą rolę w intrydze, a pani weterynarz opowiada komisarzowi o pierwszym słoniu sprowadzonym do Wrocławia.
To prawda, w powieści widać znajomość wrocławskiego zoo. Nawet nazwisko dyrektora jest prawdziwe: Radosław Ratajszczak. No i w książce panu dyrektorowi grozi dymisja, bo w trakcie jego rządów zwierzęta już po raz drugi zabijają człowieka.
Z tym że do tego pierwszego wypadku, o którym wspominam w powieści, zagryzienia opiekuna przez tygrysa, doszło naprawdę.
Czy pracownicy zoo wiedzieli, że wśród odwiedzających jest ktoś, kto chce napisać kryminał z akcją osadzoną w ich miejscu pracy?
Nie, mam złe doświadczenia z ujawnianiem się w miejscu, gdzie robię research. Kiedy pstrykałem zdjęcia domu, w którym mieli mieszkać bohaterowie „Niepełnych”, zostałem wzięty za złodzieja, szykującego włamanie. Moje wyjaśnienie, że piszę powieść, pomogło o tyle, że lokatorka, która mnie w swoim mniemaniu przyłapała, nie chciała już wzywać policji, a jedynie sanitariuszy, którzy odstawiliby mnie do zakładu psychiatrycznego.
To straszne. Dobrze, że chociaż przy pisaniu „Śmierci tłumacza” nie miał Pan takich trudności. Akcja dzieje się przecież w światku, który Pan dobrze zna – wśród tłumaczy z języka szwedzkiego. Ale może wynikły jakieś problemy po publikacji książki? Może ktoś uznał, że niewłaściwie przedstawił Pan to środowisko, albo wśród bohaterów negatywnych „rozpoznał” siebie?
Nie dotarły do mnie takie głosy, natomiast pretensje pojawiły się z całkiem niespodziewanej strony. Otóż pewna tłumaczka angielskiego, z którą starłem się w internecie kilkanaście lat wcześniej, uznała, że się na niej zemściłem, nadając mordercy jej nazwisko. Dowodem ma być fakt, że nazwisko jest rzadkie, a pierwsza litera imienia taka sama. Nazwiska postaci dobieram z książki telefonicznej, specjalnie do tego celu takową sobie zostawiłem, i kieruję się przy tym zasadą, że im ważniejsza postać, tym rzadsze nazwisko. Może gdzieś w tyle głowy miałem nazwisko tej pani i dlatego zatrzymałem na nim wzrok, kiedy wertowałem książkę telefoniczną. Nie da się jej jednak tego wytłumaczyć, głęboko wierzy, że świadomie ją spostponowałem, a ludzie głęboko w coś wierzący są odporni na racjonalne argumenty.
Wracając do „Śmierci w zoo”, nazwisko najważniejszego bohatera nie jest jakoś specjalnie rzadkie: nazywa się on Leon Turek. Jest to doskonały policjant i doskonały katolik. Codziennie się modli, po pracy biegnie na zebrania religijne, okłamuje wyłącznie przestępców. Nie zdradza żony. A mimo to na początku książki żona wygania go z domu. Czy według Pana słusznie?
Rzeczywiście Turek jest częstszym nazwiskiem, ale pasowało mi do tej postaci. Może to zabrzmi trochę dziwnie, ale niekiedy mam wrażenie, że nie ja dobieram nazwisko bohaterowi, lecz on sam mi się przedstawia. Ocenę, czy żona miała powód, by wyrzucić Leona z domu, pozostawiam czytelnikom. Moim zadaniem jest przedstawić motywacje bohaterów, natomiast sądy, czy działanie wynikłe z tych motywacji było moralnie właściwe, leżą już w gestii odbiorcy.
Ja uważam, że słusznie. Jestem jednak pewna, że nie wszyscy się ze mną zgodzą i że co poniektórych rozwiązanie jednego z wątków mocno, mocno zdenerwuje. Kolejną ważną postacią jest Apolonia, wspomniana weterynarz. Tolerancyjna, wygadana, ateistka, miłośniczka zwierząt i joggingu. Ale kiedy biega w parku, przydarza jej się coś okropnego. Czy tę przygodę wziął Pan z życia, czy też ją wymyślił?
Wymyśliłem, ale równie dobrze mógłbym zaczerpnąć z życia. Ostatnio zetknąłem się z raportem, który podaje, że w Polsce dochodzi do trzydziestu tysięcy takich incydentów rocznie. Niekiedy mających również śmiertelne skutki, więc chociaż Lola doznaje poważnych obrażeń, można powiedzieć, że jednak miała szczęście. Lola, gdyż pani weterynarz swojego imienia nie lubi i używa niewłaściwego zdrobnienia.
Lola biega samotnie po parku, ale też bierze udział w maratonach. To tak jak Pan, prawda? Ukończył Pan nawet triathlon na dystansie olimpijskim. A chyba niewielu polskich pisarzy czy tłumaczy może się tym poszczycić. Osoby pracujące umysłowo często zapominają, że w zdrowym ciele zdrowy duch, i kursują jedynie między biurkiem, kanapą a lodówką.
Tak rzeczywiście mówią statystyki, że tylko 2% Polaków regularnie uprawia sport. Na podstawie obserwacji swojego otoczenia nie powiedziałbym, że tak mało, ale wiadomo, że takie obserwacje nie są miarodajne. Co do maratonów w moim przypadku liczba mnoga na razie nie jest uzasadniona, bo dotąd przebiegłem jeden, w zeszłym roku. Udało mi się wyłącznie dlatego, że na starcie powiedziałem sobie, że albo dobiegnę do mety, albo z trasy zdejmie mnie karetka, trzeciej opcji nie ma. To jest morderczy dystans i samymi nogami się go nie pokona, głowa musi współpracować.
Czy będzie Pan pisał wyłącznie kryminały? A może w planach jest powieść psychologiczna, powieść z elementami fantastyki albo biografia?
W najbliższym czasie tylko kryminały, ponieważ mam umowę z wydawnictwem na całą serię kryminalną, która będzie ukazywała się w formie audiobooków. Jej tytuł to „Śledczy z Zakątka”. Ów Zakątek to wrocławskie osiedle, na którym mieszka komisarz Julian Borczyk. Osiedle jest prawdziwe, ale w rzeczywistości nie ma żadnej nazwy. Partnerką Borczyka jest podkomisarz Aneta Górska, feministka, która zaprzecza wszelkim stereotypom o grubych ludziach. Nie zarzucam jednak myśli o napisaniu powieści obyczajowej. Jej wiodącym tematem ma być śmierć i domknąłbym w ten sposób swoistą trylogię o trzech najbardziej dojmujących aspektach ludzkiej egzystencji, gdyż w „Kanalii” piszę o miłości, a w „Niepełnych” o samotności.
O, to jest na co czekać! Chciałam jeszcze zapytać o aktualne preferencje czytelnicze. Czy nadal lubi Pan szwedzką klasykę, a może czyta Pan teraz wyłącznie kryminały?
Oj nie, przejadłyby mi się. W tej chwili rzeczywiście czytam szwedzką klasykę, „Osadników” Vilhelma Moberga, trzecią część tetralogii o szwedzkiej emigracji do Ameryki w XIX wieku. Niestety, po polsku ukazały się tylko dwie pierwsze, „Emigranci” i „Imigranci”. Poza tym równolegle sięgnąłem po książkę „Psy na ruskich”, która zawiera relacje Polek i Polaków walczących na froncie w Ukrainie. I skorzystam z okazji, by w wyrazić im moją wdzięczność i mój szacunek.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję, miło było ponownie gościć na Pani blogu.
Gratuluję, bardzo ciekawy wywiad. Podziwiam tłumaczy, to bardzo ciężka praca.
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że bardzo ciężka. A niektórzy tłumacze w trakcie pracy nabierają chęci, by napisać własną książkę. :)
UsuńDobrze się składa, że ta kwestia została poruszona. Zgadzam się, praca tłumacza to ciężki kawałek chleba. Zbyt często zdarza się, że winą za "zgrzyty" w książce obarcza się tłumacza, którego wpływ na ostateczny kształt tekstu bywa mniejszy niż mogłoby się wydawać. Weźmy na przykład tytuł... Bardzo często dobór tytułu zależy od wydawcy - i tłumacz ma do powiedzenia bardzo niewiele. Albo zgoła nic...
UsuńTeż słyszałam, że wydawnictwa narzucają tłumaczom tytuł. Zwykli czytelnicy tego nie wiedzą, ale tłumacze już tak i dlatego bardzo mnie razi, kiedy jeden tłumacz krytykuje drugiego, że źle przetłumaczył tytuł. Mam wtedy wrażenie, że zadaje koledze po fachu cios poniżej pasa.
UsuńTo prawda, że za zgrzyty w książce czytelnicy często obwiniają tłumacza. Ale bywa i odwrotnie – chwalą tłumacza, który na pochwały nie zasługuje, ale ma na przykład znane nazwisko, umie się promować, chwali się swoimi umiejętnościami. Wielu recenzentów podchwytuje słowa takiego bufona i bezmyślnie powtarza.
To prawda, nie wszyscy zasługują na pochwałę.
UsuńNawiązując jednak do kwestii ciężkiego kawałka chleba. Praca z tak delikatną i wieloznaczną materią, jaką jest słowo, nigdy nie jest łatwa. Wymaga nieustannej czujności, wielkiego wyczucia i wrażliwości. Tym bardziej bolą ciosy poniżej pasa, o których wspominasz, a które są naganne.
Tłumaczenie wymaga też czasu, a niejedno wydawnictwo woli jednak pracować z kimś, kto tłumaczy w tempie błyskawicznym i do tego jest milutki, gotowy pójść na kompromisy, udziela się na portalach społecznościowych itd. Jeśli chodzi o ciosy poniżej pasa, pamiętam, jak przed kilku laty jeden tłumacz podśmiewywał się z tłumaczenia tytułu pewnej klasycznej powieści grozy i twierdził, że trzeba przełożyć ją na nowo. Wkrótce sam ją przełożył. Tytuł istotnie był lepiej dobrany, za to jakość tłumaczenia o wiele gorsza.
UsuńTu przy okazji wspomnę, że mojego rozmówcę uważam za tłumacza bardzo dobrego, a z przełożonych przez niego książek najbardziej lubię te napisane przez Hjalmara Söderberga. Söderberg – obok Selmy Lagerlöf, Augusta Strindberga i Hjalmara Bergmana – należy do najbardziej cenionych klasyków szwedzkich. Szkoda, że tak rzadko ktoś po niego sięga.
"Tłumaczenie wymaga też czasu, a niejedno wydawnictwo woli jednak pracować z kimś, kto tłumaczy w tempie błyskawicznym i do tego jest milutki, gotowy pójść na kompromisy..." - jakże to prawdziwe! Z doświadczenia mogę powiedzieć, że tłumaczenie nazbyt często jest potrzebne na wczoraj.
UsuńCo się tyczy Hjalmara Söderberga - zyskał właśnie nową czytelniczkę. Zachęcona Twoją rekomendacją, poprosiłam o sprowadzenie do biblioteki dwóch powieści jego autorstwa. Ciekawi mnie ogromnie. :)
A można wiedzieć, które powieści? :) Bo moim zdaniem wszystkie są bardzo dobre. Połączenie pięknego języka z ciekawą fabułą.
UsuńPoprosiłam o sprowadzenie jedynych dwóch, jakie znajdują się w zbiorach biblioteki miejskiej. To "Młodość Martina Bircka" i "Doktor Glas". Jeśli wierzyć katalogowi, obie mają umiarkowane rozmiary. Nie mam pojęcia, ile powieści napisał ten autor, w każdym razie zbiory biblioteczne potwierdzałaby Twoją opinię o jego znikomej popularności wśród czytelników...
UsuńW Polsce wydano pięć powieści oraz „Opowiastki”, czyli zbiorek opowiadań. W jakiejś antologii znalazłam jeszcze opowiadanie „Krowy duszpasterza”. Bohater „Młodości Martina Bircka” był pod wrażeniem powieści Jacobsena „Niels Lynhe”, którą niedawno czytałaś. :)
UsuńRzeczywiście. Myślę, że jest to powieść warta przeczytania.
UsuńI tym bardziej czuję się zachęcona do lektury "Młodości". :)
W takim razie bardzo się cieszę, bo mnie ta powieść zauroczyła, i czekam na recenzję. :)
UsuńInteresujące, co p. Pollak napisał o researchu i dobieraniu nazwisk.;)
OdpowiedzUsuńNie zdawałam sobie sprawy, że dobieranie nazwisk dla bohaterów książek to taka trudna sprawa. Jak łatwo jest przy tym kogoś urazić! Gdybym była autorką, nadawałabym postaciom wyłącznie imiona. :)
UsuńZdaje się, że Czubaj daje nazwiska swoim bohaterom z sympatii do kolegów po piórze.
UsuńTego autora jeszcze nic nie czytałam. Jeśli chodzi o nazwiska, najbardziej nie lubię znaczących, takich, jakie były na przykład w „Zemście” Fredry. Gdy takowe zobaczę, tracę zainteresowanie książką. :)
UsuńA mnie interesuje co p. Pollak napisał o osobach walczących o wolność Ukrainy. Ja też czuję do nich wdzięczność i szacunek. Слава Україні! Героям Слава!! Interesuje mnie czy w tym kryminale o śmierci w zoo jest poruszony temat ukraiński. Lwy to drapieżniki a kiedy posmakują ludzkiej krwi nie ma innego wyjścia jak zastrzelić drapieżnika.
OdpowiedzUsuńNie jest ten temat poruszony, bo akcja „Śmierci w zoo” rozgrywa się w latach 2019-2020, a wtedy Polacy trzęśli się ze strachu przed koronawirusem, o zagrożeniu ze strony Putina raczej nie myśleli. Ba, nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się w Donbasie.
UsuńNie ma innego wyjścia jak zastrzelić lwa? Lwy z powieści nie zostały zastrzelone. Pani weterynarz mówi, że zachowały się zgodnie ze swoją naturą i że człowiek, który wchodzi na ich teren, sam jest sobie winien. Trudno nie przyznać jej racji.
Pięknie dziękuję, że dzięki Tobie mogłam przeczytać ten jakże ciekawy wywiad. Zrobiłam to z radością!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wywiad się spodobał. :)
UsuńBardzo ciekawa rozmowa, którą czyta się z przyjemnością. Szkoda, że "Osadnicy" nie doczekali się polskiego przekładu. Taka nie w pełni przetłumaczona trylogia, to czytelnicza zmora!
OdpowiedzUsuńO tak, to zmora! Czytałam kiedyś drugą część tej tetralogii. Chciałam zacząć od pierwszej, ale nie zdołałam do niej dotrzeć i w trakcie czytania ogromnie tego żałowałam, bo było w niej dużo odniesień do części pierwszej. Moberg jest wspaniałym autorem. Pamiętam, że czytałeś jego „Jedź dziś nocą!” :)
UsuńDokładnie, rozglądałem się wówczas za innymi polskimi przekładami jego dzieł i bardzo mnie rozczarowała znaleziona wtedy informacja, że "Emigranci" są jedynie częściowo przetłumaczeni.
UsuńZ pisarzy szwedzkich najbardziej lubię Sundmana, Söderberga i właśnie Moberga. A druga część cyklu jest wspaniała. Bohaterowie pochodzący ze Szwecji trafiają na tereny dzisiejszej Minnesoty, na których jeszcze wtedy nie mieszkali biali ludzie (akcja toczy się w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku). Moberg pokazuje, jak wyglądało osadnictwo, ale nie w jakiś westernowy sposób, tylko bardzo prawdziwy.
UsuńRzeczywiście bardzo ciekawy wywiad. Przypominam sobie, że już kiedyś z pisarzem rozmawiałaś. Bardzo mądre wydaje mi się to, że rzeczy powtarzalne powszednieją i nie wywołują już takich dużych emocji, jak za pierwszym razem i zabawne porównanie owego pierwszego razu. Nazwiska z książki telefonicznej :) moja koleżanka, która pisze i jeszcze ekscytuje ją każda książka (dotąd trzy) mówi, że jej się przyśniły i nazwiska i bohaterowie. Każdy ma jakiś pomysł. Ja jestem pełna podziwu dla pisarzy, głównie dla ich wyobraźni. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też często tak mam, że to, co kiedyś wydawało się niesamowitym szczęściem, przestaje cieszyć i nawet nudzi. Chyba jest tak, że im człowiek starszy, tym słabiej wszystko odczuwa. Emocje są najsilniejsze, kiedy jest się młodym.
UsuńWymyślanie postaci to trudna sprawa, więc jeśli się przyśniły, odpada dużo pracy. :)
Bardzo ciekawy wywiad, zawsze czytam takie formy z wielkim zainteresowaniem i tu było podobnie ;)
OdpowiedzUsuńJa też lubię czytać wywiady. Choć nie wszystkie są ciekawe. :)
Usuń