Pierwszą część cyklu WROcrime Adama Kopackiego uznałam za słabą i nie sięgnęłabym po kolejną, gdyby nie fakt, że już wcześniej ją wypożyczyłam i nie chciałam oddawać bez przeczytania. „Gonitwa o życie” okazała się nieco lepsza od „Życia za bestseller”, ale niestety nadal dość naiwna.
Główna bohaterka tego cyklu, Iga, wynajmuje teraz mieszkanie razem z fotografką Dianą, którą poznała w pierwszej części. Poza tym jest już właścicielką agencji detektywistycznej. Spełniło się więc jej wielkie marzenie, ale oto wyskoczył nowy problem – zdobyła zaledwie dwa zlecenia i dalej ani rusz. Klienci nie chcą korzystać z usług detektywa, który nie ma doświadczenia ani znajomości i w dodatku jest kobietą. Z każdym dniem Iga ma mniej oszczędności i mniej przekonania, że dobrze pokierowała swoim życiem. Zaczyna się nawet zastanawiać, czy nie schować dumy do kieszeni i nie poszukać pacy u kogoś innego. I wtedy, w tej rozpaczliwej sytuacji, pojawia się klientka. Tyle że nie taka, o jakiej nasza detektywka marzyła...
W książce tej autor ukazał środowisko jeździeckie. Stadninę, pracę przy koniach, ich bogatych właścicieli oraz biedniejszych pracowników. Ośrodek prowadzony przez Anitę z zewnątrz wygląda jak więzienie – otoczony jest wysokim murem, najeżony kamerami; ktoś nieumówiony nie ma szans wejść do środka. Bywa tu niewiele osób, a jedna spośród nich zabiła już stajenną i planuje kolejną zbrodnię. O tym, że wokół Anity naprawdę czyha ktoś o złych zamiarach, dowiadujemy się z jego zapisków, które autor wplata pomiędzy opisy działań Igi. Te zapiski mordercy to zabieg dość sztampowy, często spotykany w słabych kryminałach (w pierwszej części WROcrime autor też go zastosował).
Jaka jest Iga? Z jednej strony sympatyczna i wytrwała, ujmuje się za pokrzywdzonymi ludźmi i zwierzętami, dąży do zrealizowania swoich marzeń. Z drugiej jest w niej coś niesamowicie drażniącego, jakiś skrajny infantylizm niepasujący ani do jej wieku, ani do profesji. Co ona w ogóle umie? Nie potrafi prześwietlić przeszłości podejrzanych, dostać się do żadnych baz danych ani sprawdzić, czy skazany weterynarz miał żonę i dzieci, czy przyjaźnił się z kimś ze stadniny. Ba, nie potrafi nawet prowadzić notatek w nowoczesny sposób, na przykład w smartfonie, tylko zapisuje swoje spostrzeżenia w papierowym notesiku. Kiedy chce odmierzyć w lesie odległość dwóch kilometrów, mierzy ją... krokami. I to odliczanymi osobiście, bo nie przychodzi jej do głowy, by skorzystać z krokomierza znajdującego się przecież w każdym smartfonie. „Odliczała kroki do dwóch tysięcy, bo to właśnie po około dwukilometrowym dystansie powinien zacząć się czworobok, na którym doszło do wypadku”[1]. O takim drobiazgu, że jeden krok to nie jeden metr, już nie wspominam.
Poza tym bez końca się przewraca. Zahacza o stolik w domu Anity i pada, zlatuje z pieńka, z drzewa, na które próbuje się wspiąć, a po kilku minutach z innego, na które wlazła... Zdarza się jej bezmyślnie niszczyć rzeczy: kiedy chce, by jedna z klubowiczek odwiozła ją do domu samochodem, przebija oponę w swoim rowerze. A można by przecież spuścić powietrze i mówić, ze dętka jest przebita. Klubowiczka i tak by nie poznała się na kłamstwie, zresztą nawet nie patrzyła na rower. I jeszcze taki drobiazg: z fabuły wynika, że Iga nie jest dziewczyną rozrywkową. Zdumiałam się więc, gdy przeczytałam, że na widok Krystiana zaczęła się zastanawiać, czy „naprawdę spędziła z nim kiedyś noc”[2]. To ilu ona miała partnerów, że nie pamięta takich szczegółów?...
W jednej ze scen Iga spaceruje po lesie liściastym „(...) uderzyło ją, jak trafne jest przysłowie o szukaniu igły w stogu siana. Z tą różnicą, że ona nawet nie wiedziała, czego szuka pośród igliwia”[3] – pisze autor. O jakie igliwie chodzi? Ani siano to nie igliwie, ani w lesie liściastym nie ma igliwia.
Autorze, ortografia! Nie „upokożę ją”[4], tylko upokoRZę!
Ale w sumie język może być, poza paroma wpadkami jest dobrze. Najbardziej przeszkadzała mi mała wiarygodność zachowań ludzkich. Na przykład właścicielka ekskluzywnego sklepu zostawia ten sklepik otwarty, bez żadnej opieki, i idzie sobie do fryzjera. Albo ortopeda i fizjoterapeuta, obaj mężczyźni, witają się pocałunkiem. Dobrze, niech się całują, ale dlaczego robią to w gabinecie lekarskim na oczach pacjentki, która w dodatku przyszła tam po raz pierwszy? (Już nie czepiam się do faktu, że autor obu tych mężczyzn nazywa lekarzami, a przecież fizjoterapeuta to nie lekarz).
Moja ocena: 3/6.
Książka mi nie zaimponowała, za to ogromnie imponuje mi intelektualna uczciwość, jaką dostrzegam w Twoich recenzjach.
OdpowiedzUsuń"Upokorzę" przez "ż" to potknięcie, które absolutnie nie powinno się zdarzyć.
Choć natknęłam się kiedyś na książkę, w której właśnie napisane przeze mnie zdanie brzmiałoby "Chodź natknęłam się kiedyś...". I to nie był jednorazowy wybryk, ale konsekwentnie powtarzany błąd. Szokujące.
Dziekuję za miłe słowo, a książkę oczywiście odradzam, bo w fabule widać wielką naiwność. Ale autor jest młody, więc może się jeszcze wiele nauczyć. :)
UsuńNie pojmuję, jak osoby zajmujące się pisaniem powieści, redakcją i korektą mogą nie wiedzieć, kiedy napisać „choć”, a kiedy „chodź”...
W jednej książce widziałem wierzyczki (że niby małe wieże). W innej lud na rzece ( chodziło o zamarzniętą wodę, a nie ludzi) :D
UsuńZadziwiające.... W starych książkach takich usterek się nie widuje.
UsuńZależy jak starych, bo "wierzyczki" były w wydaniu z 1985 roku. Fakt, to był skok na kasę:
Usuńhttp://seczytam.blogspot.com/2019/11/wmontyhert-atlantyda-i-agharta.html
Masz rację! Widuje się i w starych. Powinnam napisać: w starych książkach takie usterki widuje się o wiele rzadziej niż w tych wydawanych obecnie. :)
UsuńNawet nie wiedziałam, że taka książka istnieje. Jakoś mnie wcale nie kusi by z nią się zapoznać.
OdpowiedzUsuńKsiążka ma wiele dobrych ocen. Nie skreślam autora, myślę, że jeśli jeszcze trochę się poduczy, będzie z niego dobry pisarz. :)
UsuńNiektórzy mylą siano z igliwiem, bo te zielone pierdółki są do siebie mocno podobne. Po książkę nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńNiektórzy mylą, od pisarza mogę jednak wymagać, by nie mylił.
Usuń