24.10.2013

„Domowy poradnik umierania” Debra Adelaide


Bohaterka „Domowego poradnika umierania” nazywa się Delia i jest nieuleczalnie chora. Nie pomogły jej liczne naświetlania, chemioterapie, operacje wycięcia połowy wątroby i amputacja piersi. Delia nie załamuje się i stara się pożytecznie spędzić ostatnie tygodnie życia - pisze poradnik dla osób znajdujących się w takiej samej sytuacji jak ona, uczy córki, jak parzyć herbatę, napełnia zamrażarkę kiełbaskami z czosnku, ryżu i z własnej krwi...

Tak, z własnej krwi. Nie pomyliłam się. Bohaterka książki przyrządza dla dzieci kiełbaski z własnej krwi, uważając, że warto brać przykład z Azteków, którzy żywili się plackami z ludzkiej krwi i kukurydzy. Głupie to? Zgadza się, głupie. Dramatyczny temat Debra Adelaide potraktowała bardzo lekko i humorystycznie. Nie umiała wczuć się w sytuację osoby nieuleczalnie chorej, zrozumieć jej żalu i lęku. Według australijskiej autorki w czasie agonii można czytać książki, a śmierć może być przyjemnym doświadczeniem:
Śmierć może mieć charakter erotyczny. Umierający i ich partnerzy powinni to zaakceptować. Pamiętajcie, orgazm nie bez powodu nazywa się małą śmiercią (s. 364).
Dziwi mnie, że w książce Debry Adelaide kobieta, której operowano jamę brzuszną i usunięto piersi, nie czuje bólu, nie ma trudności z podnoszeniem rąk do góry i z pisaniem. Autorka twierdzi, że dobrze przygotowała się do pisania powieści:
Zajrzałam do jednej czy dwóch książek, by znaleźć informacje na temat trawników i narzędzi, sprawdziłam też w internecie pewne kwestie związane ze śmiercią i umieraniem, w tym trumny.
Cóż, trzeba było zajrzeć nie do jednej czy dwóch książek, ale, powiedzmy, do trzech. Nie zaszkodziłoby także porozmawiać z pacjentami i zdobyć więcej wiadomości o transplantacjach, bo wątek z przeszczepem wypadł bardzo nierealistycznie. 

„Domowy poradnik umierania” to powieść zdecydowanie nie w moim stylu. Zbyt lekka, nieprzekonująca. Jedyne fragmenty, które przeczytałam z ciekawością, to te, w których bohaterka opowiadała o swojej miłości do książek.

Moja ocena: 3/6.

---
Debra Adelaide, „Domowy poradnik umierania”, tł. Anna Studniarek-Więch, Nasza Księgarnia, 2010.

33 komentarze:

  1. Jejku brzmi kiczowato, jarmarkowo, tandetnie. Taki poważny temat a potraktowany błaho i banalnie. Drażnią mnie takie podejścia. Kilka dni temu przeczytałam "Złodziejkę książek", która mówi o holokauście, a narratorem jest śmierć. Wszyscy się nią zachwycają, a ja jestem niesamowicie rozczarowana i zniesmaczona. Identycznie jak w tym przypadku. Holokaust został potraktowany z przymrużeniem oka i niebywale kiczowato. Aż się nóż w kieszeni otwiera...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię, kiedy ważne, bolesne tematy są traktowane w sposób lekki i humorystyczny. Kiedy czytelnik stwierdza: "To książka o wojnie, a ja się w ogóle nie przejąłem" albo "To książka o śmierci, a ja się śmiałem", mam wrażenie, że autorowi brak empatii.

      Kiedy czytałam o tym, jak bohaterka zastanawia się, czy w chwili śmierci będzie czytała "Kronikę zapowiedzianej śmierci", czy też inną książkę ze śmiercią w tytule, też miałam wrażenie, że nóż mi się w kieszeni otwiera. A "Złodziejki książek" będę unikać, dzięki za info :-)

      Usuń
    2. Koczowniczko, to rzeczywiście musiała być trudna lektura...

      I zgadzam się z Basią - na mnie "Złodziejka książek" też nie wywarła najlepszego wrażenia. Mnie zniesmaczył trochę inny aspekt - Niemcy pokazani zostali jako ofiary wojny a Hitler jako pogubiony w swoich ideach i teoriach człowieczek.

      Usuń
    3. Była to lektura bardzo irytująca. Nie zaciekawiła mnie akcja, nie byłam w stanie współczuć bohaterce, niczego się nie dowiedziałam... Po prostu zmarnowany czas.
      O, "Złodziejka książek" to nie dla mnie. Mam uczulenie na książki, w których Niemcy są pokazani jako biedne ofiary wojny :)

      Usuń
    4. Tak, dokładnie i jeszcze Ci Niemcy - jacy oni biedni!!!

      Usuń
    5. Takie podejście autora do tematu ogromnie mnie drażni :)

      Usuń
  2. Unikam teraz takich lektur, niezależnie od ich poziomu i spojrzenia na śmierć. Mając za sobą cierpienie w chorobie i umieranie najbliższej osoby, sama jestem zbyt mocno potrzaskana, żeby dodatkowo się dręczyć czytaniem.
    Po Twojej recenzji utwierdzam się w opinii, że takie tematy podejmują najczęściej osoby, których nie dotknęły podobne przeżycia bezpośrednio. I że tak sobie fantazjują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pkelu, współczuję... Też jestem potrzaskana po śmierci bliskiej osoby (choć już 8 lat minęło, ale chyba nigdy się z tym nie pogodzę i nie zapomnę). I mam potrzebę, by czytać książki o umieraniu, ale oczekuję, że będą napisane w sposób poważny. Też mam wrażenie, że autorka nie zetknęła się bezpośrednio z problemem umierania i tak sobie fantazjuje.
      PS. Ta książka była reklamowana jako najlepsza australijska powieść w roku 2008. A ja jakoś nie umiem jej docenić...

      Usuń
    2. Jeśli to ma być najlepsza książka roku w Australii, to jakie są te "gorsze"?
      Ja nie mogę czytać o chorobie i umieraniu, to dla mnie zbyt trudne. Czas nie leczy ran.

      Usuń
    3. Właśnie, jakie są te gorsze? Aż strach się zastanawiać.
      Czas nie leczy ran, zgadzam się z tym. Niektórzy dosyć łatwo godzą się ze śmiercią bliskich osób, inni do końca życia trwają w żałobie...

      Usuń
  3. Nie dość że smutny i trudny temat to potraktowany po macoszemu zdecydowanie nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat został potraktowany bardzo po macoszemu, a osobliwe poczucie humoru autorki do mnie nie przemówiło. Raczej nie polecam :)

      Usuń
  4. Kiełbaski z własnej krwi, mniam :-P Rzeczywiście, troszkę to dziwacznie brzmi. Pewnie trzeba lubić tego typu konwencję. Ciekawe czy mnie by książka podeszła ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie umiem sobie wyobrazić, jaki smak miałaby taka kiełbaska :-) I jak poczułyby się córeczki bohaterki, gdyby dowiedziały się, że mają zjeść kawałek własnej mamy.

      Usuń
  5. Mogłoby być fajne, a tu widzę klapa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klapa na całego. Brak realizmu, wymuszony humor. Kilka ładnych fragmentów to za mało, by uratować książkę :)

      Usuń
  6. Czego to piszący nie wymyślą, by zaintrygować czytających.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I w rezultacie czytelnicy zamiast ciekawości czują niesmak i politowanie. Niektóre pomysły autorki są makabryczne i w bardzo złym guście...

      Usuń
  7. Zdecydowani nie książka dla mnie i nie poleciłabym jej nikomu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już na pewno nie warto polecać tej książki osobom nieuleczalnie chorym.

      Usuń
  8. Dawno temu pożyczyłam tę książkę z biblioteki i oddałam nieprzeczytaną :) Próbowałam, ale po kilkunastu czy kilkudziesięciu stronach stwierdziłam, że szkoda mojego czasu. Niby o śmierci, a wydawała mi się po prostu... kolejnym czytadłem. Słabym.

    A "Złodziejka książek" mi się podobała. Niekoniecznie tak strasznie jak wielu innym osobom (bardziej mi się podobała druga książka Zusaka), ale nie wydała mi się kiczowata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam, że niczego nie straciłaś porzucając tę książkę. Według mnie to mierne czytadło. Słabi autorzy nie powinni brać się za tak poważne tematy jak nieuleczalna choroba, śmierć. A "Złodziejki książek" jednak będę unikać :)

      Usuń
  9. Dzięki za ostrzeżenie! Zabrzmi to może szowinistycznie, ale za literaturę na temat śmierci powinny brać się albo osoby doświadczone w tej materii, tj. same cierpiące na nieuleczalną chorobę, albo prawdziwy mistrzowie pióra. Dla średniaków zdecydowanie nie ma miejsca w tej kategorii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie się z Tobą zgadzam. Wygląda na to, że temat przerósł autorkę. Mam wrażenie, że jeśli koniecznie chciała pisać, powinna wybrać łatwiejszy temat. Może romans?

      Usuń
  10. Miłość do książek to jeszcze nie pisarstwo :)) Na to wyszło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Niektórzy miłośnicy książek powinni tylko czytać i nie brać się za pisanie :)

      Usuń
  11. Szkoda, że autorka się nie przyłożyła do tematu:(

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiełbaski z własnej krwi? Jestem w szoku! Tematycznie bardzo kontrowersyjna książka, ale szkoda, że została tak powierzchownie potraktowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze te kiełbaski miały być przeznaczone dla małych córeczek bohaterki. Bohaterka sądziła, że kiedy dzieci zjedzą potrawę z cząstką ciała zmarłej mamy, będzie im przyjemnie. A moim zdaniem dzieci mogłyby doznać szoku. Okropny, idiotyczny pomysł!

      Usuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zobaczyłam tytuł i pomyślałam, że to może być ciekawa książka, ale po przeczytaniu Twojej recenzji jestem pewna, że to nie jest pozycja dla mnie - zupełnie nie mam ochoty sięgać po książkę, której autorka tak lekko traktuje tak poważny temat. Oczywiście nie chodzi o to, że o pewnych sprawach trzeba mówić tylko w jeden sposób, ale podejście pani Adelaide zupełnie do mnie nie trafia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, wydaje mi się, że ta książka nie przypadłaby Ci do gustu. Owszem, o śmierci niekoniecznie trzeba mówić w tragicznie poważny sposób. Można inaczej, ale też nie tak, jak to zrobiła Debra Adelaide. Dla mnie ta książka była ogromnym rozczarowaniem.

      Usuń