29.12.2012

Dzienniki Juliena Greena



Ktoś, komu nawet nie przyszłoby na myśl, żeby zbudzić mnie ze snu, nie waha się mącić moich lektur. Wstrząs jest identyczny. Lektura to rodzaj pracowitych marzeń – nie życzymy sobie, żeby przerywano je nam niespodziewanie.

To mój ulubiony fragment dzienników Juliena Greena, mało znanego francuskiego pisarza. Bardzo nie lubię, gdy ktoś przerywa mi czytanie. A zdarza się to, niestety, często. Kiedy siedzę z książką, często jakaś dobra dusza usiłuje zabawić mnie rozmową, najwidoczniej uważając, że skoro czytam, to się baardzo nudzę :-)

Ale do rzeczy. Trudno uznać dzienniki Greena za fascynującą lekturę. Oprócz kilku ciekawych fragmentów dotyczących wrażeń z książek, opisów procesu twórczego i spotkań z innymi pisarzami, głównie z Andree Gide'em, dzienniki zawierają mnóstwo rozważań na tematy religijne. Green przepisywał fragmenty z Biblii i zastanawiał się nad ich interpretacją, analizował życie Paskala i różnych świątobliwych postaci. Szkoda, że nie napisał więcej o sławnych pisarzach, których znał osobiście, że nie zamieścił większej ilości wrażeń z lektur i nie podzielił się z czytelnikami szczegółami ze swojego życia osobistego. Green wyznał zresztą, że oddając dzienniki do druku, usunął kilka stron. Podejrzewam, że usunął to, co byłoby dla mnie najciekawsze...

Julien Green (1900 - 1998)
Warto wiedzieć, że na twórczość Juliena Greena nie miały wpływu modne prądy literackie. Nie interesował się polityką, nie uczestniczył w akcjach społecznych. Dużo czytał, podziwiał dzieła Dostojewskiego, Flauberta. 

Green doszedł do wniosku, że pisanie powieści, w których występuje zły bohater, jest grzechem. Pisarz musi przecież wczuć się w swoje postacie, przeżyć ich emocje, więc jeśli postać czuje nienawiść albo pożądanie, tych samych uczuć doświadcza autor. Dobrym wyjściem byłoby pisanie grzecznych książek z grzecznymi bohaterami, lecz jak na ironię dobre postacie nie udawały się Greenowi, sprawiały wrażenie papierowych, a złe wychodziły mu znakomicie i podobały się czytelnikom. Napisał o sobie tak:

Mam wrażenie, że jest we mnie bajoro stojącej wody, która mnie zatruwa. Bywają dni, że mógłbym krzyczeć ze zgrozy. Jakież echo tego wszystkiego w moich książkach! Podobno echo to szokuje niektórych czytelników. Co byłoby, gdyby słyszeli nie echo, lecz głos! (str. 26). 

Dzienniki powstawały w latach 1926-1966. Green krył się z ich pisaniem: Przed chwilą musiałem wrzucić ten dziennik pod łóżko, ponieważ ktoś nadchodził. Wydało mi się to tyleż smutne, co śmieszne (str. 26). Zostały napisane pięknym językiem, ale poruszane tematy zainteresują niewielu czytelników. I na razie dam sobie spokój z dalszym poznawaniem twórczości Greena. Pozostanie on dla mnie autorem jednej książki – pięknej, posępnej „Adrianny Mesurat”.

Moja ocena: 3/6.

---
Green Julien, „Dziennik” , przeł. Rogoziński Julian, PAX, 1972.

8 komentarzy:

  1. Też nie znoszę, gdy dobra dusza chce mnie zabawić rozmową, podczas gdy ja naprawdę świetnie się bawię czytając.. :D Lekturę Dzienników sobie daruję, Twoja recenzja jednak przynajmniej mnie zapoznała z ich istnieniem i tematyką, a to bardzo dużo :D dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy czytam, wcale się nie nudzę... I nie lubię, kiedy ktoś mi przerywa czytanie. A przerywanie czytania to nagminne zjawisko. Najbardziej lubię czytać wieczorem, kiedy wiem, że będę miała kilka wolnych godzin. Czytam przeważnie od 20-tej do... różnie bywa, przeważnie do północy, ale czasem nawet do drugiej rano, jeśli książka ciekawa :-)

      Do lektury dzienników nie będę specjalnie zachęcać. Są dosyć nudne. Zdarzają się ciekawsze fragmenty, ale jest ich niewiele. Z twórczości Greena polecam "Adriannę Mesurat" :)

      Usuń
    2. Ech, niestety.. Też ostatnio uprawiam czytelnictwo nocne, bo mam urlop od ponad tygodnia, ale jak przyjdzie wrócić do pracy, to trzeba będzie to urwać. A przeszkadzania nie znoszę. Tylko jakoś ciężko Marcina oduczyć tego..

      Tytuł zanotowałam! :)

      Usuń
    3. Mój mąż niestety ciągle mi przeszkadza czytać... Ale na szczęście wieczorami drzemie w fotelu :D

      Usuń
  2. Nie znam tego autora i jakoś nie zapowiada się, bym prędko go poznała. Nie przekonują mnie dzienniki, nie słyszałam o innych jego pozycjach.
    A co do przerywania w czytaniu... Najczęściej mam tak w szkole, kiedy życzliwe duszyczki zapełniają mój czytelniczy czas. Ale i w domu znajdzie się osoba, która uważa, że czytając nie robię nic, więc może mi przeszkadzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie tak jest, że osoby, które przeszkadzają nam w czytaniu, uważają się za dobre dusze :-)
      Ja o Greenie dowiedziałam się przypadkiem. Kiedyś w antykwariacie znalazłam powieść pt. "Adrianna Mesurat" i kupiłam ją. Po przeczytaniu poczułam się oczarowana. A dzienniki wypożyczyłam z biblioteki i nie zainteresowały mnie.

      Usuń
  3. Nigdy nie poczułam takiego impulsu, że "muszę coś Greena przeczytać" :) Wiedziałam, że pisarz katolicki i ta etykietka wystarczała mi za wszystko... trochę dziwne, bo przecież taka sama etykietka Mauriaka jakoś mnie nie odstraszyła :)
    Widać sedno sprawy w jakości ich pisarstwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, do Mauriaka i Greena przylgnęły etykietki, że to pisarze katoliccy i z tego powodu wielu czytelników omija ich książki. A przecież nie we wszystkich swoich książkach ci panowie poruszali tematy religijne. W "Adriannie Mesurat" Greena nic o religii nie ma, to po prostu świetnie napisana powieść o dziewczynie z francuskiej prowincji. Moim zdaniem "Adriannę" warto przeczytać :-)

      Usuń