28.02.2012

„Dziewczyna z jego snów” Donna Leon


„Dziewczyna z jego snów”  Donny Leon to już siedemnasta powieść kryminalna z serii „Komisarz Brunetti”. Lubię tę serię z kilku powodów: po pierwsze, akcja dzieje się w pięknej Wenecji, po drugie, Brunetti jest zacnym, nieprzekupnym stróżem prawa, wiernym mężem i bohaterem pod każdym względem pozytywnym; po trzecie, kryminały Donny Leon oprócz rzetelnego opisu śledztwa zawierają mnóstwo szczegółów obyczajowych. I nie przeszkadza mi, że akcja toczy się wolno, że trup nie ściele się gęsto, że często brakuje happy endu, a czasami wątki są jakby nie do końca rozwiązane.

„Dziewczyna z jego snów” zaczyna się opisem pogrzebu matki Brunettiego. Ostatniego błogosławieństwa nad trumną udzielił ksiądz Antonin, ten sam, który odwiedzał starszą panią w domu opieki. Wkrótce ksiądz ten zgłosił się do Brunettiego i opowiedział mu o dziwnej sprawie. Otóż Robert, wnuk pewnej chorej pani, chce sprzedać swoje 250-metrowe mieszkanie w Wenecji i pieniądze oddać jakiemuś duchownemu z Umbrii, Muttiemu, który podobno ma bezpośredni kontakt z niebem. Brunetti nie wierzy ani w bezpośredni kontakt z niebem, ani w bezinteresowność jakiegokolwiek księdza, toteż zbiera informacje o Muttim. O Antoninie zresztą też.

22.02.2012

„Panna Antonina” Eliza Orzeszkowa


„Panna Antonina” Elizy Orzeszkowej to portret idealistki i emancypantki, która po ukończeniu pensji została nauczycielką i przebywając w domach obywateli ziemskich, powoli traciła złudzenia i zdrowie. Spostrzegła, że jej wiara w naukę oraz zapał są przez innych wyszydzane, nikt nie traktuje poważnie jej planów i marzeń. Choć w kształcenie uczniów wkładała wiele serca, pozbywano się jej jak rzeczy, gdy tylko przestawała być potrzebna. Z biegiem lat doszła do smutnego wniosku, że: „Wszystkie ściany na świecie zimne i wszystkie serca obce”[1].

Pozostał jej kult do wiedzy oraz pragnienie, żeby zmieniły się czasy, by kobiety zaczęły pracować, a ludzie uwierzyli, że „kobieta, która samodzielnie żyje i do gwiazdy wiedzy wzdycha, niekoniecznie już w życiu prywatnym musi być niedołęgą”[2] i „niekoniecznie przecież musi być nie umytą i nie uczesaną”[3], jak uważają „kobietożercy”[4] i inni przeciwnicy emancypacji.

16.02.2012

„Dwa księżyce” Maria Kuncewiczowa

Dwa księżyce” to opowieść o Kazimierzu Dolnym, ukochanym miejscu Marii Kuncewiczowej. Pisarka urodziła się wprawdzie w Rosji, ale najbardziej pokochała to nieduże, malownicze miasteczko, pełne Żydów, artystów, gęsi, kur, rybitew, pięknych kamieniczek i rybackich chatek. Jako młoda kobieta przyjechała do Kazimierza Dolnego i zobaczyła domek otoczony sadem, „utopiony w lebiodach i pokrzywach”[1]. Posesja była wystawiona na sprzedaż. Mąż pani Marii, Jerzy, miał akurat więcej pieniędzy, więc dokonał zakupu. I wkrótce z ogrodu zniknęły pokrzywy, a pojawiły się malwy, nasturcje, róże. Dom napełnił się książkami i obrazami, a Kuncewiczowa poczuła chęć, by ukochane miejsce uwiecznić w książce. I w roku 1933, „w brzeziniaku, przy drewnianym stole wkopanym we mchy i ziemię”[2], napisała „Dwa księżyce”.

14.02.2012

„Hanulka Jozy” Květa Legátová

Dziś Dzień Zakochanych, zapragnęłam więc napisać o książce, której bohaterami są zakochani. I długo szukałam w pamięci odpowiedniego tytułu, bo tak się składa, że znam mnóstwo książek o ludziach rozgoryczonych, nienawidzących się, a o dobrych i kochających się o wiele mniej. W końcu przypomniałam sobie o „Hanulce Jozy”, minipowieści napisanej przez starszą wiekiem Czeszkę, Květę Legátovą.

Akcja „Hanulki Jozy” dzieje się podczas drugiej wojny światowej. Pierwszoplanową bohaterką jest młoda lekarka, która na prośbę ukochanego wykonywała zadania dla Ruchu Oporu. Roznoszenie ulotek i pukanie do obcych drzwi uważała za podniecającą, lecz bezpieczną grę, w ogóle nie czuła grozy wojennych czasów. I nagle gestapo wpadło na jej trop. Młoda kobieta musiała rozpaczliwie walczyć o życie.

I kiedy drżała o swoje bezpieczeństwo, pojawił się wybawca. Był to jeden z jej pacjentów, nieatrakcyjnie wyglądający góral Joza. Miał on chęć ożenić się z lekarką i zawieźć ją do swojej wsi. Cóż, pomysł ten nie spodobał się młodej kobiecie, jednak człowiek bardzo wiele zrobi dla ocalenia swego życia, toteż zgodziła się. Kiedy znalazła się na wsi, dowiedziała się, że Joza uważany jest tam za głupka i odmieńca. Potrafił stanąć w obronie myszy obdzieranych na żywca ze skóry, przez co narażał się na śmieszność i niezrozumienie. Hanulce nie podobało się też, że Joza mieszka w bardzo prymitywnej chacie i że trzeba zakasać rękawy i wziąć się do dojenia krów oraz do innych gospodarskich zajęć, do których nie przywykła.

Pierwszą cechą, która dziwi i urzeka w tej książce, jest niedzisiejszy, prosty, lecz elegancki styl. Krótkie zdania, krótkie akapity, melodyjność. Druga zaleta to ukazanie piękna wsi i radości z życia w prymitywnej „rezydencji”. Autorka przypomina nam, że można być szczęśliwym także w miejscu, gdzie panuje bieda i diabeł mówi dobranoc. Trzecią zaletą jest realizm. Przez tę książkę przewijają się pełne goryczy obrazki: oto ciężarna kobieta, zmuszona przez męża do zrzucania siana, spadła z drabiny. Oto pijacy znęcają się nad rodzinami, dzieci chodzą głodne i zaniedbane. Oto młodziutka dziewczyna złamała obie nogi, lecz rodzice (dosyć zamożni) pożałowali pieniędzy na lekarza. Położyli ją w łóżku i czekali na to, by samoistnie wyzdrowiała. Niestety, nie wyzdrowiała, popełniła samobójstwo. Autorka nie idealizuje mieszkańców gór, pokazuje ich bezduszność, chciwość, prostactwo. A czwarta zaleta utworu Legátovej to sympatyczni bohaterowie. Są zakochani, a jednak nie myślą tylko o sobie, starają się pomagać ludziom mniej szczęśliwym.

Jeśli ktoś ma chęć na krótką, wzruszającą opowieść o miłości, polecam „Hanulkę Jozy”.

12.02.2012

„Szalona” J.I. Kraszewski


Madzia i Zonia to siostry, które się nie znają, bo po śmierci rodziców wychowywały się oddzielnie. Madzia mieszka na wsi u państwa chorążych, ludzi poczciwych, pielęgnujących staropolskie obyczaje. Pod ich opieką wyrosła na panienkę bardzo naiwną, pokorną, pobożną i zadowoloną z życia. Ma tylko jedno zmartwienie – chciałaby zobaczyć siostrę.

Pewnego razu Ewaryst, syn państwa chorążych, spotyka w Kijowie Zonię. Wiedząc, że to siostra Madzi, stara się nawiązać z nią kontakt. Ale dowiaduje się przerażających rzeczy. Otóż Zonia nosi krótkie włosy i nie chce, by opiekował się nią mężczyzna. Wygłasza śmiałe poglądy o tym, że kobieta powinna pracować, a nie siedzieć na łasce krewnych jako rezydentka, twierdzi też, że Bóg nie istnieje. Nie uczęszcza do kościoła, chodzi na odczyty, a nawet – samotnie – do mieszkań panów. Pokoik tego dziewczęcia wygląda szokująco: znajduje się w nim mnóstwo książek, papierów oraz trupia główka. Ewaryst ze zgrozą przekonuje się, że Zonia jest... emancypantką!

Aby zrozumieć przerażenie poczciwego Ewarysta, musimy wiedzieć, że w tamtych czasach słowo „emancypantka” budziło grozę, kojarzyło się ze wszystkim, co najgorsze. Nic dziwnego, że wychuchany jedynak martwi się tym, że siostra Madzi jest istotą „zdziczałą i dziwaczną”[1]. Drży o jej los, przekonany, że dziewczyna prowadząca tak niemoralny żywot skończy źle. Ale Zonia – pomimo krótkich włosów – jest też piękną kobietą i nie wiadomo kiedy serce Ewarysta zaczyna na jej widok bić szybciej...

Udała się Kraszewskiemu ta Zonia! To postać nadzwyczaj barwna, fascynująca, o wiele prawdziwsza niż pełna cnót Madzia. Z noty wydawcy dowiedziałam się, że Zonia pierwotnie miała być bohaterką negatywną i ostrzegać czytelników przed „niebezpieczeństwem emancypacji kobiet i nihilizmu”[2], lecz redaktorzy „Tygodnika Ilustrowanego”, którzy zamówili tę powieść, zrezygnowali z jej publikacji. Może doszli do wniosku, że zuchwała, niezależna panna będzie czytelników fascynować i posłuży jako przykład do naśladowania?

W „Szalonej” mamy zupełnie inny obraz emancypantki niż w opowiadaniach Elizy Orzeszkowej. U Orzeszkowej emancypantka jest istotą szlachetną, zdolną do wielkich poświęceń, pełną godności, osamotnioną i aseksualną. Wymyślona przez Kraszewskiego Zonia nadzwyczaj lubi miłosne igraszki i mniej myśli o wyzwoleniu kobiet niż o... Ale nie będę pisać dalej, by nie popsuć Wam lektury. Bo książkę naprawdę warto przeczytać.

Akcja toczy się szybko, losy bohaterów ciekawią. Tak, połykałam tę powieść i zastanawiałam się, czy siostry w końcu się spotkają, czy się polubią, i co powiedzą państwo chorążowie na wiadomość, że ich jedynak zakochał się w pannie o krótkich włosach.

Wypowiedzi Zoni wydały mi się ciekawe i oryginalne, choć też często pełne pesymizmu. Zonia mówi na przykład: „Świat przecie na to zbudowany, aby był katownią wielką, a całe stworzenie tak rozumnie dobrane, aby jedni drugich zabijali, jedli i męczyli”[3] albo: „A! jak nas ludzie okrutnie zawodzą. Jak orzechów tych ludzi, więcej pustych i robaczywych niż dobrych, zęby na nich psują, aby mieć usta pełne próchna!! Pfe!”[4].

Moim zdaniem „Szalona” doskonale nadaje się na pierwsze spotkanie z Kraszewskim. Polecam!

---
[1] Józef Ignacy Kraszewski, „Szalona”, Wydawnictwo Literackie, 1986, str. 26.
[2] Tamże, nota wydawcy, str. 286.
[3] Tamże, str. 158
[4] Tamże, str. 128.

10.02.2012

„Pan Teodor Mundstock” Ladislav Fuks

Ladislav Fuks, znany czeski pisarz, zadebiutował późno, bo mając już 40 lat. Jego pierwsza powieść ukazała się w roku 1963 i stała się literacką sensacją. Ta powieść to „Pan Teodor Mundstock”.

Czasy okupacji hitlerowskiej. Prawie wszyscy Żydzi zostali już wywiezieni do obozów koncentracyjnych, w mieście pozostali tylko nieliczni. Wśród tych, którzy zostali, znajduje się Teodor Mundstock. Ten starszy pan został przydzielony do sprzątania ulic. Odziany w czarny płaszcz z gwiazdą Dawida, codziennie zbiera odpady, liście, śmiecie. Jest tak przerażony, że nie ma odwagi podnieść głowy, rozejrzeć się, otrzepać płaszcza. Po pracy wraca do domu, gdzie czeka na niego gołąbek. Mężczyzna głoduje. Nie umie się uspokoić i odetchnąć. Wie, że wkrótce i on będzie musiał wsiąść do bydlęcego wagonu i pojechać w nieznane. Martwi się też losem swoich przyjaciół, państwa Sternów. Widzi, że ci ludzie - także Żydzi - znajdują się na skraju załamania nerwowego. Stara się ich pocieszyć, bo uważa, że najgorszą rzeczą na świecie jest utrata nadziei. Ale to pocieszenie polega na karmieniu ich iluzjami. Pomimo najszczerszych chęci biedny stary Żyd niczego więcej nie może dla nich zrobić.

Pan Mundstock nie ożenił się nigdy. Spotykał się kiedyś z panną Ruth Krauss, lecz nie udało im się stworzyć związku. Dziewczyna była wciąż smutna, apatyczna, zastraszona, bała się wychodzić z domu, unikała ludzi. 

W powieści Fuksa panuje atmosfera klaustrofobii, namacalnego strachu, beznadziei. Bohater jest tak bardzo przerażony i nieszczęśliwy, że czasami traci kontakt z rzeczywistością, miewa halucynacje. Gołębia uważa za kurkę, wydaje mu się, że ktoś mu towarzyszy. Tę nieistniejącą  postać nazywa panem Moonem. Fuks napisał bardzo dużo o życiu wewnętrznym pana Mundstocka i wplótł do powieści jego obszerne monologi. Ponieważ w książce jest wiele opisów halucynacji, nieuważny czytelnik mógłby mieć kłopoty z odróżnieniem, co dzieje się naprawdę, a co jest wytworem wyobraźni bohatera.

Bardzo, bardzo polecam tę powieść, a jednocześnie ostrzegam więc, że jest ona niełatwa w odbiorze i przejmująca, bo pokazuje straszliwy los Żydów, ich bezradność, strach. 

---
Ladislav Fuks, „Pan Teodor Mundstock”, tł. Andrzej Piotrowski, PAX, 1966.

7.02.2012

„Płatki na wietrze” Virginia Andrews



„Płatki na wietrze” Virginii Andrews to kontynuacja „Kwiatów na poddaszu”. Ci, którzy zapomnieli o treści pierwszej części, niech się nie martwią, bo otrzymają streszczenie wydarzeń.

O czym jest ta powieść? Cathy, Chris i Carrie trafiają do domu pewnego doktora. Podejmują naukę i nawiązują nowe przyjaźnie. Bohaterka ciągle uprawia seks, wciąż rozmyśla o tym, jaki urok wywiera na płci przeciwnej, wspomina także lata spędzone na poddaszu.

Moim zdaniem książka jest zaskakująco płytka, o wiele gorsza od części pierwszej, w dodatku fatalnie napisana. Czytałam ją z ogromnym trudem, oceniam bardzo nisko i nie polecam nikomu. Nie warto, moi drodzy, tracić czasu na tak beznadziejną książkę.


6.02.2012

„Kwiaty na poddaszu” Virginia Andrews



Szczęśliwe dzieciństwo czwórki rodzeństwa: Cathy, Chrisa, Cory'ego oraz Carrie skończyło się w chwili śmierci ich ojca. Okazało się, że dom oraz sprzęty były wzięte na kredyt i teraz rodzina nie ma nic. Cathy spodziewała się, że wynajmą jakieś malutkie mieszkanie, a mama pójdzie do pracy. Jednakże mama, przyzwyczajona do błogiego lenistwa, nie miała zamiaru pracować jak zwykłe śmiertelnice. Wpadła na inny pomysł. Dowiedziała się, że jej bogaty ojciec, który przed laty wydziedziczył ją i zerwał z nią kontakty, jest umierający. Postanowiła, że pojedzie do rezydencji rodziców i postara się przebłagać ojca. I nocą powiozła dzieci do nieznanej miejscowości, a potem po kryjomu wprowadziła do ogromnego domostwa, każąc im się schować w pokoju na poddaszu. Zapewniła, że ta sytuacja trwać będzie króciutko, po czym odeszła.

Czy zgadniecie, ile czasu dzieci spędziły w ukryciu, wśród pajęczyn, kurzu i myszy, bez dostępu światła słonecznego?

Książka opowiada o przerażających, na pozór niewiarygodnych wydarzeniach, ale autorka postarała się wszystko umotywować i wyjaśnić, dlaczego nikt oprócz wtajemniczonych osób nie wiedział, że w rezydencji więzione są dzieci i dlaczego matka zachowywała się coraz dziwniej. To właśnie matka jest najpotworniejszą postacią „Kwiatów na poddaszu”. Od początku nie wzbudziła mojej sympatii, wydała mi się osobą nie tylko denerwująco bezradną, leniwą i niesamodzielną, ale także nieczułą. Dlaczego nie pozwoliła dzieciom pożegnać się z przyjaciółmi i zabrać ulubionych zabawek? Dlaczego w drodze ze stacji kazała kilkunastolatkom dźwigać ciężkie bliźnięta? Jej zachowanie, z początku tylko irytujące, z czasem stawało się coraz bardziej niezrozumiałe i przerażające. W „Kwiatach na poddaszu” znajduje się zresztą więcej potworów w ludzkiej skórze. Są też ludzie o pięknych charakterach. Pozytywni bohaterowie to przede wszystkim same dzieci - oddane sobie, lojalne, odważne.

Wirginia Andrews, autorka niezbyt przeze mnie ceniona, podczas pisania „Kwiatów na poddaszu” wzbiła się na wyżyny swego talentu. To niewątpliwie najlepsza jej powieść. Niestety, napisana jest nierówno. Obok fragmentów ładnych i przekonujących trafiają się - szczególnie w drugiej połowie - szmirowate. Uważam, że autorka niepotrzebnie zaczęła rozwodzić się nad życiem erotycznym bohaterów.

„Kwiaty...” mają w sobie coś z thrillera psychologicznego, coś z klimatu powieści gotyckiej. Mogą czytelnika przerazić, wstrząsnąć nim do głębi. Jest tu pokazane, że żądza pieniędzy może być silniejsza niż jakiekolwiek ludzkie uczucia, jak nietrwałe mogą być więzi pomiędzy matką a dziećmi i jak na organizm małego dziecka wpływa całkowity brak kontaktu ze światłem słonecznym. I chociaż zakończenie mnie rozczarowało, a niektóre sceny zirytowały, uważam, że powieść warto przeczytać.

3.02.2012

„Jestem królem zamku” Susan Hill


Helena przez wiele lat samotnie wychowywała syna Charlesa. Tułała się po pensjonatach, korzystała z upokarzającej pomocy społecznej. Bardzo tęskniła za własnym domem. Pewnego dnia poznała pana Hoopera, wdowca, właściciela posiadłości na wsi. Gdy pan Hooper zaproponował jej małżeństwo, zgodziła się z radością. Czy powinna przyjąć oświadczyny? Czy ma prawo do szczęścia? Ma, jednak...

Jednak gdy ona cieszy się szczęściem, odbiera je jednocześnie innej osobie – swojemu jedenastoletniemu synowi. Charles w nowym miejscu czuje się bardzo źle. Edmund, syn pana Hoopera, uważa się za prawowitego władcę posiadłości i nie ma chęci wpuszczać na swój teren intruza. Nienawidzi Charlesa i stara się wszelkimi sposobami obrzydzić mu życie. Pomiędzy rozgniewanym Edmundem a wystraszonym Charlesem dochodzi do straszliwej wojny. Przerażająca jest nie tylko siła nienawiści małego Edmunda, ale także obojętność matki prześladowanego Charlesa. Pani Helena, zasklepiona w swoim egoizmie, zajęta swoim szczęściem, nie dostrzega sygnałów wysyłanych przez zrozpaczonego syna, lekceważy jego dramat.

2.02.2012

„Kalif bocian” Mihaly Babits

Elemér jest paniczem z bogatej węgierskiej rodziny. Czuje się szczęśliwy, bo wszyscy go lubią, rozpieszczają i chwalą. A jednak...

Jednak chłopiec rośnie i coraz częściej męczy go nieokreślony niepokój, do głowy przychodzą mu dziwne myśli. Czasem odnosi wrażenie, że widywał kiedyś swoją matkę nagą i krzyczącą. A przecież wie, że to niemożliwe, bo jego matka jest elegancką i kulturalną damą. Elemér przywiązuje też wielką wagę do swoich snów. Wydaje mu się, że jego sny są stłumionymi wspomnieniami. Kiedy ma 16 lat, zaczyna czytać naukowe rozprawy o snach oraz książki Freuda, które akurat ukazały się na rynku. Nie wie, że igra z niebezpieczeństwem, że w niektóre tajemnice lepiej nie wnikać...