24.01.2012

„Wejść tam nie można” Błaszczyk Ewa i Strączek Krystyna



Ewa Błaszczyk – aktorka, ale przede wszystkim matka chorej dziewczynki. Ludzie nazywają jej córkę roślinką, ale ona gorąco wierzy, że Ola wybudzi się ze śpiączki, zacznie mówić i kontaktować się z otoczeniem. Nie czeka biernie na poprawę losu, lecz rehabilituje, pielęgnuje, zbiera pieniądze i zakłada fundację Akogo. O tych właśnie sprawach, a także o rozwoju kariery aktorskiej opowiada książka „Wejść tam nie można”.

Historia dziecka jest dramatyczna. Źle połknięta tabletka, brak oddechu, nieumiejętna pierwsza pomoc, utrata przytomności, wreszcie po reanimacji przywrócenie do życia z rozległym uszkodzeniem mózgu. Porażenie czterokończynowe, śpiączka. Trwa to od roku dwutysięcznego do dziś. 

Książka dosyć ciekawa, aczkolwiek ma pewne wady. Jest jakby zapisem wypowiedzi kilku osób. Najobszerniej wypowiada się oczywiście Ewa Błaszczyk, ale do głosu dopuszczone zostają także lekarki, druga córka oraz ksiądz. Ksiądz nie dzieli się żadnymi konkretami na temat śpiączki, lecz prawi nam o tym, że ciężko chore osoby są najbardziej ożywczą częścią Kościoła i że fundację Akogo założył pan Bóg za pośrednictwem Ewy Błaszczyk, która otrzymała sygnały z nieba itp. 

Pod koniec książki Ewa Błaszczyk staje się coraz bardziej mistyczna, coraz więcej czyni wyznań o swoich przeżyciach katoliczki. Ostatnie kartki przewracałam więc z leciutkim znużeniem i uczuciem, że temat trochę się rozmywa. Czy nie lepiej byłoby zamieścić historie o innych chorych dzieciach i rozmowy z ich matkami, a refleksje o doznaniach religijnych snuć sobie w domu? 

Moim zdaniem niepotrzebnie przy każdej próbie opisu wypadku podkreślane jest, że dusząc się, Ola „zrobiła siusiu”. Ten szczegół niczemu przecież nie służy, od dziecka tracącego przytomność z powodu braku powietrza trudno wymagać, by panowało nad funkcjami fizjologicznymi. O tym, jak udzielana była pierwsza pomoc, napisano bardzo enigmatycznie. Wiadomo tylko, że dziecko zakrztusiło się tabletką, popiło wodą, potem spanikowana, zrozpaczona matka zawiozła je do szpitala, gdzie zostało reanimowane. 

Autorka zwraca uwagę na powszechną nieumiejętność udzielania pierwszej pomocy. Ofiarę wypadku trzeba ratować na miejscu, nie czekając na karetkę, która może przyjechać za późno. O feralnym dniu doktor Karkowska mówi tak:

„Olka jest drobna, trzeba było złapać ją za nogi, uderzyć w plecy. Już nie wspomnę o uciskaniu przepony - żeby o tym pomyśleć w takiej chwili, trzeba być dobrze przeszkolonym. To była niewielka tabletka. Z pewnością by wypadła”[1]. 

Na pytanie, co jest gorsze: śpiączka czy śmierć, Ewa Błaszczyk odpowiada, że dla starca z wieloma chorobami być może lepsza byłaby śmierć, natomiast dziecko zawsze trzeba ratować. Problem w tym, że w Polsce nie ma gdzie umieścić dzieci w śpiączce. Zostają odratowane, a potem oddane rodzicom do domu lub przekazane do hospicjum, w szpitalach brakuje dla nich miejsc. 

„Paradoks polega na tym, że na ratowanie życia poświęcana jest nieprawdopodobna energia. (...) Ale kiedy stan zdrowia poprawia się na tyle, że nie ma już bezpośredniego zagrożenia życia, cały entuzjazm opada, kończą się pieniądze i należałoby wreszcie zwolnić łóżko... A co z tymi, którzy ciągle tkwią zawieszeni gdzieś pomiędzy, niby odratowani, a wciąż o krok od śmierci?”[2] – pyta aktorka. I dodaje: 

„Hospicjum to nie miejsce dla tych, których pragniemy przywrócić do życia. W domu natomiast... prawda, może jest miłość, ale nie ma wsparcia medycyny. Dziecko nie przeżyje bez aparatury szpitalnej i ciągłego nadzoru specjalistów. (...) Więc jeśli ktoś chce wtedy wypisać pacjenta ze szpitala, to w sposób absolutnie świadomy i całkowicie cyniczny proponuje rodzicowi formę eutanazji. Bo śmierć jest wtedy kwestią czasu”[3].

Z niektórymi twierdzeniami rozmówców trudno się zgodzić. „Kobieta nigdy nie porzuci dziecka, trwa przy nim do końca”[4] – uważa doktor Sieradzka. Nigdy... akurat. Porzucają. Widziałam na własne oczy.

Z książki wyłonił się portret bardzo ciekawej, dzielnej kobiety, oddanej matki, starającej się przybliżyć ludziom dramat chorych dzieci i ich rodzin.

--- 
[1] Ewa Błaszczyk, Krystyna Strączek, „Wejść tam nie można”, Znak, 2005, str. 12. 
[2] Tamże, str. 156. 
[3] Tamże, str. 150. 
[4] Tamże, str. 169.

6 komentarzy:

  1. poza wszelkimi sprawami dotyczącymi wartości literackiej czy nawet merytorycznej książki, współczuję tej kobiecie.
    nie wiem, czy umiałabym zachować zimną krew, widząc własne dziecko, które się dusi. nie mam pojęcia. lekarka ma rację, ale która spanikowana matka potrafiłaby zareagować profesjonalnie w takiej sytuacji?
    ja tej kobiecie współczuję z całego serca, bo sama musiała sobie to pytanie zadawać: a gdybym ją dobrze reanimowała...??
    czytałam niedawno spory artykuł, a raczej wywiad ze zdrową siostrą- bliźniaczką, która bardzo mocno przeżywa to wszystko, praktycznie nie miała dzieciństwa... okropne. a takich historii jest przecież wiele, tylko o tej jednej się mówi, bo to córka znanej aktorki...zresztą mówienie i tak nie pomoże...

    pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bardzo współczuję... Świadomość, że można było dziecku udzielić pierwszej pomocy w inny, lepszy sposób, musi być dla Ewy Błaszczyk nieznośna. Ale przecież mało kto wie, w jaki sposób udzielać pierwszej pomocy. Nie uczą tego w szkołach. Prawie każdy krztuszącą się osobę klepie w plecy. Prawie każda krztusząca się osoba wypluwa ciało obce albo połyka - i nic złego się nie dzieje. Mała Ola miała niesamowitego pecha...

      O historii Oli mówi się dlatego, że to dziecko znanej aktorki, ale też dlatego, że Ewa Błaszczyk założyła fundację "Akogo?" i że starała się nagłośnić sprawę dzieci w śpiączkach. To dzięki niej otwarto klinikę "Budzik" przeznaczoną dla dzieci po urazach mózgu. Ewa Błaszczyk dużo robi nie tylko dla swojej córki, ale też dla innych dzieci w podobnej sytuacji.

      Wywiad z siostrą Oli chętnie przeczytam. Pozdrawiam, Emmo, i dziękuję za ciekawy komentarz :)

      Usuń
    2. Koczowniczko,
      ten wywiad był w Wysokich Obcasach, ale to było kilka tygodni temu.
      o tej fundacji słyszałam i czytałam. dobrze, że Ewa Błaszczyk w ten sposób wykorzystuje swoją popularność - przynajmniej robi coś dobrego dla innych.

      tym jej metafizycznym odlotom, o których piszesz, w sumie też się nie dziwię, bo to jest szukanie pokrzepienia i siły - a może trochę ucieczki i wytchnienia - wszędzie, gdzie tylko się da...

      w tym artykule wyczytałam także, że bliźniaczka w śpiączce była badana bardzo nowoczesną metodą, na japońskim sprzęcie, która wykazała, że jej świadomość jest taka sama, jak świadomość zdrowej siostry! ba! ta zdrowa siostra twierdzi, że wykonanie pewnych zadań sprawiło jej sporo kłopotu, a Ola i tak przez to przeszła poprawnie.

      Usuń
    3. Tak, dobrze, że Ewa Błaszczyk robi coś dobrego dla innych. Jej zaangażowanie w walkę o poprawę losu dzieci po urazach mózgu jest bardzo duże. Wiele matek w takich sytuacjach tylko płacze, a ona i płacze, i działa.

      Znalazłam ten wywiad z Marianną Janczarską. Bardzo ciekawy i smutny. Może Ola jeszcze wyzdrowieje, tym bardziej że ma dużą świadomość. Medycyna przecież wciąż się rozwija, zdarzają się przypadki, że osoba, która przez wiele lat była w śpiączce, budzi się i wraca do życia.

      Książkę Ewy Błaszczyk czytałam ponad trzy lata temu i ona wciąż we mnie tkwi...

      Usuń
  2. tak, bardzo smutna rozmowa...

    pozdrawiam ciepło, dzięki za ciekawą wymianę myśli :)

    OdpowiedzUsuń